FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Tom Jones - Long Lost Suitcase

Coverową trylogię w jego wykonaniu można (mimo, że to przecież tylko covery...) uznać za artystyczne zmartwychwstanie par excellence. Może nie Cash/Rubin, ale…

Tom Jones to jedna z tych postaci, które przyjmuje się z ironicznym uśmieszkiem. A to ubezpieczy na 3,5 miliona funtów swojego sobola na klacie, a to spiecze się na latynosa, a to wystąpi w połyskliwej marynarce w roli kotleciarza w jakimś kasynie w Las Vegas. Przy czym wydaje się na tyle sympatyczny, że człowiek ma ochotę wszystko to mu wybaczyć, szczególnie, że wywodzi się z bardzo ubogiej walijskiej rodziny robotniczej, a na bogactwo zasłużył uczciwą wieloletnią pracą. I to właśnie - powrót z wielkich kasyn do klimatów robotniczych, wieśniackich pipidów i biedy, jest najmocniejszym punktem "Long Lost Suitcase".

Reklama

Nie jest to w jego katalogu novum - dwie poprzednie płyty, "Praise & Blame" (2010) oraz "Spirit in the Room" (2012) również odchodziły od klimatów obwieszonego złotem stetryczałego żigolaka. Pierwsza była gospelowa, a na drugiej znalazły się takie rzeczy, jak covery Cohena, Dylana, Simona, Waitsa, czy Blind Williego Johnsona. Nie, żeby był to patent na poziomie odkrycia Wysp Wielkanocnych, vide Johnny Cash, czy Neil Diamond, ale przyznać należy, że Jones siedzi w tym repertuarze znakomicie i bardzo pewnie. A przypominam - mamy do czynienia z facetem, któremu właśnie stuknęło 75 latek. Mimo wieku, jego baryton nadal brzmi jak dzwon, a i werwy w kroku Walijczykowi nie brakuje.

"Waliza" startuje ckliwą balladką Williego Nelsona, "Opportunity to Cry", która w wersji Jonesa brzmi… presleyowsko. Ze stonesowskiej folk-rockowej "Factory Girl" robi bluegrassową perełkę z fantastycznym fingerpickingiem Ethana Johnsa. W "Everybody Loves a Train" Los Lobos Jones uprawia narrację po linii morrisonowskiej. Aż się człowiek spodziewa, że za chwilę usłyszy "keep your eyes on the road, your hands upon the wheel", albo jakieś pier*olety o starym siedmiomilowym wężu. Doorsów (ponownie, tym razem à la "Break on through"), czy Zeppelinów ("Whole Lotta Love") słychać w genialnej wersji "I Wish You Would" Billy'ego Boya Arnolda. Numer nagrany w 1955 roku brzmi tu jakby pochodził z okolic 68-70. Słabo za to wypada wykonanie "Honey, Honey" Milk Carton Kids. Przenoszenie neo-bluegrassu w okolice Dolly Parton, to kreatywność na poziomie zamienienia miejscami solniczki z pieprzniczką. Świetnie Jones wypada za to w standardach bluesowych w stylu "Take My Love (I Want to Give It)" Little Willie Johna, "Bring It on Home" Sonny'ego Boya Williamsona II, czy w coverze Hanka Williamsa.

Tom Jones na "Long Lost Suitcase" odświeża gros znakomitych numerów, które pokryły już nawet nie piaski, ale kilka warstw geosfery. Dowodzi, że w wieku 75 lat można zachować absolutnie znakomitą formę wokalną. Szkoda tylko, że przez tak długi okres swojej kariery uprawiał muzyczne buraki. Coverową trylogię w jego wykonaniu można (mimo, że to przecież tylko covery…) uznać za artystyczne zmartwychwstanie par excellence. Może nie Cash/Rubin, ale…