FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Mike Skinner wciąż "babrze się w tym samym", lecz "nie musi śpiewać starych utworów"

Mike Skinner - kiedyś głowa projektu The Streets, ostatnio gospodarz serii "Noisey, Hip-hop w Ziemi Świętej", ikona brytyjskiej muzyki - opowiada nam o polityce, epizodzie reporterskim oraz robieniu zdjęć.

Wraz z The Streets, Mike Skinner z powodzeniem dostarczał soundtracków do ponurych, nocnych powrotów taksówkami, dni spędzonych w domu, żeby się skuć i generalnie sprawiać, że prozaiczność współczesnego życia zaczynała się wydawać NAPRAWDĘ fajna. Choć w 2011 The Streets przestało istnieć, od tego czasu Skinner nie zaczął zasypiać gruszek w popiele.

Zajął się nowym projektem, The Dot, skomponował soundtrack do "Seksualnych, niebezpiecznych", zagrał mnóstwo setów w klubach i na festiwalach, miał swoją cykliczną imprezę Tonga (wraz z Murkage), nagrał też z Jammerem remix "Cheer Up London" Slaves. Jednym z jego największych projektów w ciągu ostatnich 18 miesięcy był jednak serial dokumentalny "Noisey, Hip-hop w Ziemi Świętej", w którym wałęsał się w kuloodpornej kamizelce po granicy izraelsko-palestyńskiej.

Reklama

Ten sześcioodcinkowy serial, współreżyserowany przez Skinnera, opowiada o scenie hiphopowej w Izraelu i Palestynie: Skinner przeprowadza w nim wywiady z takimi ludźmi jak Tamer Nafar, znany też jako ojciec chrzestny palestyńskiego hip-hopu; Ohad Cohen, który jako nastolatek był stałym gościem sceny hiphopowej Tel Avivu, potem związał się z ultraortodoksyjnym judaizmem lecz wciąż ma ambicje zostania sławnym raperem; Ben Blackwell, należący do fascynującej wspólnoty izraelickiej z miasta Dimona, położonego na pustyni, i innymi raperami wywodzącymi się z bardzo różnych środowisk.

Czytajcie rozmowę poniżej

Noisey: Udało ci się sporo nakręcić w tym stosunkowo krótkim czasie, jesteś osobą, która dobrze się czuje w tego rodzaju sytuacjach, gdy spotyka się wielu nowych ludzi i dużo się dzieje?

Mike: Tak, jestem przyzwyczajony, że robię wszystko sam, sam wszystko ogarniam, a to, że teraz wieloma rzeczami zajmowali się inni, sprawiło, że harmonogram był raczej napięty, co okazało się dla mnie dość relaksujące. Zawód muzyka najwyraźniej dobrze przygotowuje do radzenia sobie w takich sytuacjach. Na scenie też zawsze wszystko idzie nie tak, jak powinno. Wydaje mi się, że tak naprawdę muzycy dostają hajs przede wszystkim za to, że sprawiają wrażenie, iż wiedzą, co robią. Jeśli jesteś na scenie, dostajesz hajs za to, że sprawiasz wrażenie, że wiesz, co robisz, no i może jeszcze za to, że potrafisz też zaśpiewać.

Reklama

To swego rodzaju zarządzanie kryzysowe?

Trzeba nauczyć się myśleć "co mam teraz zrobić" i jednocześnie wyglądać na naprawdę wyluzowanego.

Jak to wyglądało podczas kręcenia filmu?

Z całą pewnością zaczęliśmy od najtrudniejszej części, spotkania z Tamarem z DAM. Byłoby lepiej, gdyby to było na końcu, bo my wtedy praktycznie wysiedliśmy z samolotu, więc to była raczej improwizacja. Ale z czasem chyba coraz lepiej rozumiałem ten proces i było coraz łatwiej.

Udzieliłeś w swoim życiu sporo wywiadów, były takie sposoby zadawania pytań, których wolałeś unikać?
Taak, sądzę, że dzięki temu można się nauczyć lepiej przeprowadzać wywiady. Chyba jedną z najważniejszych rzeczy jest to, żeby nie zadawać ludziom pytań, na które już wcześniej odpowiedzieli, bo chodzi przede wszystkim o to, żeby się odprężyli i powiedzieli ci coś, czego nie powiedzieliby innym. A jeśli zadają ci pytanie, na które już odpowiadałeś, cofasz się do swojej poprzedniej wypowiedzi, która gdzieś tam jest, w konkretnym miejscu w twoim mózgu. Zachowujesz się jak aktor, bo musisz sprawiać wrażenie, jakbyś nigdy nie usłyszał tego pytania. Najfajniejsze są takie wywiady, gdy ktoś zadaje ci jakieś pytania ni z gruszki, ni z pietruszki. Najlepsze w mediach społecznościowych jest to, że ludzie nie studiują już komunikatów prasowych, natomiast wiedzą, co pojawiło się dzisiaj na Twitterze, więc raczej pytają cię o ciekawsze rzeczy, bo czytają twojego Twittera. Zadają ci pytania w stylu: "Och, lubisz banany". Chodzi o to, żeby starać się nie zadawać ludziom tych samych pytań, odrobić przedtem pracę domową. Czy z którymś z tych ludzi, z którymi przeprowadzałeś wywiady, łączył cię jakiś szczególny związek?
Tak, z Tamarem. Ma duże doświadczenie z mediami. Wiedział, co chce powiedzieć, zanim jeszcze zaczęliśmy rozmawiać, więc wystarczyło pozwolić mu mówić. Nie mówiłem też zbyt dużo dlatego, że właśnie wysiadłem z samolotu, chciałem to wszystko ogarnąć. Pod koniec tej naszej wycieczki przeprowadziliśmy wywiad z Sazem, naprawdę dobrze mi się z nim gadało. Był bardzo zabawny. Wywodzi się z podobnego środowiska, co Tamar, ale ma inne nastawienie. Na pewno bardziej wyluzowane. W przypadku Tamara to było tak, że on jasno przedstawił nam swoją historię. Jeszcze z Subliminalem. To było bardzo interesujące, bo z nich wszystkich to on najlepiej radzi sobie z europejskim, lewackim, propalestyńskim punktem widzenia, prezentowanym przez większość ludzi w Londynie. Subliminal to swego rodzaju czarny charakter i nie wstydzi się tego. Oczywiście on nie uważa, żeby był czarnym charakterem. Dużo się od niego dowiedziałem. Oni wszyscy myślą, że mają rację, że chronią ludzi, których muszą chronić. Z nim jest tak samo. Nie można w jakiś sposób nie uszanować jego punktu widzenia. Wróciłem stamtąd ze świadomością, że w tym wszystkim jest dużo więcej niuansów i że nic o tym nie wiem. Tymczasem kiedy byłem tam wcześniej, wydawało mi się, że coś o tym wszystkim wiem dzięki BBC. To jeden z tych tematów, o których im więcej wiesz, tym bardziej zdajesz sobie sprawę z tego, że coraz mniej to rozumiesz?
Kiedy pojechałem tam po raz pierwszy, miało to charakter czysto turystyczny, Morze Martwe, Jerozolima, takie tam. Z Tel Awiwu można, praktycznie rzecz biorąc, zobaczyć Cypr. Cała ta polityka wydaje się więc trochę dziwna. Tymczasem teraz ISIS jest dosłownie na granicy. Co by było, gdyby ISIS było w Walii - co byśmy robili? Chyba nie bylibyśmy tacy spokojni.
Ha! Nie bylibyśmy spokojni. Skąd się wziął ten spokój? Wszyscy teraz mówią, żeby zachować spokój, nie? Co masz na myśli? W związku z czym?
Po prostu wszyscy teraz mówią: "calm", żeby zachować spokój. To chyba zamiast "chill". A co, jeśli chodzi o muzyczny aspekt tego wszystkiego? Podejrzewam, że w takim środowisku, jakiejkolwiek muzyki byś nie grał, nieważne, czy byłaby jednoznacznie polityczna, czy też nie, to w pewien sposób zawsze jest o konflikcie.
My żyjemy w kulturze, w której uważa się: "ludzie, dajmy spokój polityce", a tam jest dokładnie na odwrót. Rebel Son był niesamowity, uświadomił mi, że jeśli w Izraelu/Palestynie nie mówisz o polityce, to jest to ewidentne unikanie tematu, nie będą cię szanować. Trudno to do czegoś porównać, ale wydaje mi się, że ludzie po prostu uznaliby to za bardzo podejrzane [gdyby artysta tworzył muzykę nieodwołującą się do konfliktu].

Trzeba to robić, żeby odzwierciedlać, co dzieje się w życiu?
Stawki są po prostu dużo wyższe. My nie rozumiemy kultury, w której stawki są tak wysokie. Czy coś z tej muzyki, którą tam słyszałeś, ma potencjał, żeby zaistnieć poza izraelską granicą, czy też wszystko jest za bardzo związane z tamtejszymi realiami?
Ja byłem tutejszym raperem, nie miałem oczekiwań, że kiedyś będzie inaczej. Myślę o tych wszystkich zimnych krajach, gdzie The Streets odniosło sukces: Niemcy, Skandynawia, Ameryka Północna - to są miejsca, gdzie to miało jakieś odniesienie. Tak więc, spoglądając wstecz, myśli się: "Właściwie dlaczego nie miałoby tam odnieść sukcesu?". Ale wtedy tak nie myślałem. Zawsze widzę raperów z innego kraju trochę tak, jak patrzy się na żółty samochód. Siłą rzeczy nie zawsze ich słucham, nie uważam, żebym zawsze musiał ich słuchać. Nie wiem, co mówią francuscy raperzy. Nie znam tych wyrażeń i odniesień kulturowych, ale zawsze widzę, co się dzieje w krajowym rapie, gdziekolwiek bym nie był. A to, co słyszymy w Izraelu, to krajowy rap, lecz z innym elementem, jest jedyny w swoim rodzaju.

A co z twoim aparatem? Na filmie często widzieliśmy cię, jak fotografujesz?
Próbuję. Bardzo mnie to wciągnęło. Robisz zdjęcia czy kręcisz wideo?
Wideo. Taak, Henry to krytykuje. Jestem teraz w miejscu, gdzie chodzi mi o utrwalenie obrazu, ostrość. Lubię robić coś bardzo szybko, tak, że inni tak naprawdę nie wiedzą, co robię. Mam kamerę red, bardzo trudno jest coś z nią zrobić. Poza tym wymaga to trochę czasu. Włączenie jej zajmuje 30 sekund. Tak więc zacząłem od tego, ale obecnie przestawiam się na kamery cyfrowe. O co ci konkretnie chodzi w robieniu zdjęć?
Przywykłem do opowiadania historii, tworzenia muzyki i występowania, skakania, crowd surfingu. Tonga, moje noce klubowe z Murkage, to imprezy, na których skaczę w tłum. Kręcenie filmu to opowiadanie historii a produkcja to robienie bitów. Robię więc to, co zawsze robiłem, nie mógłbym zarzucić żadnej z tych rzeczy, brakowałoby mi ich. Nie brakuje mi The Streets, bo ciągle babrzę się w tym samym, ale nie muszę śpiewać starych utworów.