FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Kylie Minogue - Kylie Christmas

Sezon bombkarsko-choinkowej nędzy czas zacząć. Na pierwszy ogień Kylie Minogue.

Listopad to taki czas, kiedy w przestrzeni publicznej, zwanej również sklepową, zaczynają pojawiać się świąteczne dekoracje, a sklepy, by podnieść sprzedaż, organizują wycwaniakowane pseudopromocje, które z prawdziwymi promocjami niewiele mają wspólnego. Na to wszystko oczywiście utyskują dziennikarze tak prasowi, jak radiowi i telewizyjni, pałając do komercjalizacji świąt świętym nomen omen oburzeniem, a jednocześnie samemu korzystając w ten sposób z okazji, by w niewymagający wysiłku sposób zapełnić czas antenowy, czyli zarobić na gerbery dla swojego pomiotu. Coroczna norma.

Reklama

Normą jest też że, również w celach zarobkowych, artyści maści przeróżnej wydają kolędowo-świąteczne potworki, które od siebie odróżnić łatwiej po kolorze bombek na okładce, niż po faktycznej muzycznej zawartości. W przypadku "Kylie Christmas" jest podobnie, choć Australijka pokusiła się o odrobinę nowego materiału. Podkreślmy: "odrobinę". Przy czym to nie pierwszy raz, kiedy Minogue bierze się za świateczne pucowanie - robiła to już na epce "A Kylie Christmas" (tak, różnica w tytułach, to tylko "a") z 2010 roku.

Z coverów mamy czcigodne gwiazdkowe klasyki, jak "It's the Most Wonderful Time of the Year" (1963), "Santa Claus Is Coming to Town" (1934) "Winter Wonderland" (1934), ale i rzeczy nowsze (choć nie takie znowu nowe), jak "Christmas Wrapping" nowofalowej formacji The Waitresses (1981), "2000 Miles" Pretendersów (1983), czy "Only You" napisane przez Vince'a Clarke'a jeszcze dla Depeche Mode, ale nagrane już z Yazoo (1982). Oprócz tego wspomniany materiał premierowy, choćby w postaci śmierdzącej na kilometr coldplayową siermięgą, napisanej przez Chrisa Martina balladki "Every Day's Like Christmas". Szczerze uważam, że za takie kawałki należałoby komisyjnie odebrać mu Gwyneth Paltrow. Jest też napisane wespół z Karen Poole (Alisha's Attic) "White December", które akurat najmocniej chyba trzyma się kupy inkorporując fajną melodię w klimacie najntisowej Madonny i łącząc ją ze światecznym duchem (czy może: duszkiem). No i "Christmas Isn't Christmas 'Til You Get Here" całkiem miło zawadzające o klimaty spod znaku God Help the Girl. Czyli na odcinku premier Kylie osiąga skuteczność na poziomie 66%. W sumie nieźle.

Problem gdzie indziej. Nowy materiał - spoko. Ale kiedy dostajemy trzy kawałki, w dodatku zawinięte w świąteczną papeterię, a poza tym całą masę coverów, czuć jednak szwindlem. Szczególnie, że wszystkie co do jednego klasyki, które znajdziemy na "Kylie Christmas" znamy z wykonań o niebo lepszych, niż minogue'owskie. Jasne, że wielu z nas chciałoby znaleźć taką Kylie pod choinką, szczególnie w ciuchach z tej reklamy, gdzie ujeżdżała mechanicznego byka. Jasne, że czasem szepnie zalotnie. Ale kazać jej śpiewać te standardy to jak wystawić yorka do walki z pitbullem. Nie jest też prawdą, że - jak chcieli promotorzy – ten album to doskonałe połączenie świąt z EDM. Do tańca tu niewiele. Może najwyżej wysoce kuriozalne nagranie w postaci rzeczonego coveru The Waitresses, gdzie z niezrozumiałych pobudek udziela się… Iggy Pop. No, ale on jest wszak stary i niepoczytalny, więc wszystko mu wolno. Nie, żeby komukolwiek miała ta płyta zaszkodzić, dla mnie jednak jest zwyczajnie niezrozumiała. I niepotrzebna. Ale to akurat będziemy przez następny miesiąc predykować o niejednym podobnym albumie, więc…