FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

The Deer - The Essence Of The Indomitable Spirit

Ich debiutancki album był praktycznie jej solowym nagraniem. Na drugim kwartet funkcjonuje już jako pełnoprawny zespół. Który chwyta za serce, a jednocześnie nie przynudza.

Cum Texas ad astra, mówiąc górnolotnie. Z Teksasu aż do gwiazd, bo muzyka którą grają pochodzacy z tegoż stanu Grace Park & The Deer (nazwa występuje w obu wersjach), jest tagowana jako stargaze. Stargaze, czyli połączenie brzmień folkowych z jakimś rodzajem eteryczności i zadumy. Żeby nie brzmiało to aż tak górnolotnie - myślcie: okolice Mazzy Star. Od Mazzy Star są jednak The Deer nieskończenie mniej balladziarscy, a bardziej folkowi, a czasem, jak w "Careful Whorms" wręcz klasycznie country'owi. Wyczucie mają jednak niesamowite, w efekcie czego ich muzyka to wręcz esencja (wiejskiej, ale zawsze…) zwiewności, gracji, delikatności i… elegancji. Tak. The Deer to wiejscy eleganci.

Reklama

Doskonale wypadają również w zelektryfikowanym, folk-rockowym obliczu, jak w "And Like Through the Eye", gdzie ujawnia się moc genialnych harmonii tkanych przez gitarzystę, Michaela McLeoda. Wspaniale, szczególnie kiedy pojawia się więcej niż jedna ścieżka, brzmi Grace Park, wokalistka która swobodnie łączy barwę dosyć typową jak na eteryczne, dream popowe, czy folkowe projekty, z nieśmiałymi, ale jakże uroczymi paradami w kierunku Grace Slick. "Add Shades of Tiffanny" swobodnie żeni tradycyjną piosenkę ludową z chamber popem. Po prerii, powolnym bluegrassowym dyliżansem snuje się "Farther". W "Esalen" piękny dialogo nawiązują kontrabas i gitara slide, przy czym mocno celtycka fraza Park robi tu niesamowitą robotę. Na tym poziomie już wiem, że jestem fanem zdolności McLeoda, bo o ile kompozycje, to głównie jej robota, to sposób w jaki on je ogrywa… A przed nami jeszcze piękna, śpiewana na dwa głosy, bluegrassowa ballada "Farm" - jaki tam jest pochód akordowy… Grateful Dead puszczają do nas oko z "Look Alive". A w "A Life Electric" The Deer pokazują, że możliwy jest taki gatunek muzyczny jak dub-folk (sic!).

Za nastrojem płyty stoi dziwna cokolwiek, jak na nasze heteronormatywne warunki historia, o tym jak Park, jej mąż i kobieta, którą ona określa mianem swojej "siostrzanej żony", funkcjonowali w bliskiej relacji przerwanej niestety przedwczesną śmiercią tamtej. Reakcją wokalistki The Deer nie była jednak kompletna deprecha, ale raczej pogodne pożegnanie z bliską jej osobą. "The Essence of the Indomitable Spirit", to nie pornografia smutku, ale raczej afirmacja życia, wraz z jego nieodłącznym przecież eschatologicznym elementem.

W wywiadzie dla "The Austin Chronicle" wokalistka zauważyła, że o ile ich poprzedni, debiutancki album był praktycznie jej solowym nagraniem, o tyle na drugim kwartet funkcjonuje już jako pełnoprawny zespół. Który chwyta za serce, a jednocześnie nie przynudza. Oby tak dalej.

To nie jest wielka płyta, ale zdecydowanie jedno z najładniejszych folkowych nagrań tej jesieni. Prosta, szlachetna, mądra. A zdałoby się człowiekowi, że w tym Teksasie, to tylko te bycze jądra i klan Bushów…