FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Spróbowałem żyć jak Dan Bilzerian i odkryłem, co z nim jest nie tak

Dan to gwiazda Instagrama. Wiedzie życie, o którym możemy co najwyżej pomarzyć: gra w pokera, strzela z pistoletu i wyleguje się na stosach striptizerek. Ale czy jest szczęśliwy?
Fot. Ben Thomson

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Australia

Dan Bilzerian stanowi ucieleśnienie tego, jak dorosłość wyobrażają sobie 13-letni chłopcy. Amerykanin pełną gębą i zawodowy pokerzysta, który został gwiazdą Instagrama, bo jest nadzwyczaj bogaty, ma imponującą brodę i całe życie spędza na strzelnicach, w prywatnych samolotach, na imprezach, albo w łóżku uprawiając permanentny, nieskomplikowany seks z kobietami, których ma całe stosy (dosłownie).

Reklama

Jednak Dan Bilzerian nie istnieje w tradycyjnym tego słowa znaczeniu – jest raczej reklamą kawalerskiego życia niż prawdziwym człowiekiem. Uosabia wszystko, co my, zahukane łajzy, moglibyśmy w życiu osiągnąć, gdybyśmy tylko się zebrali i poszli na siłkę. W prawdziwym świecie czyhają na nas takie pułapki, jak bankructwo, tryper, czy autorefleksja, ale Dan nie należy do tego świata. Jego świat to prawie 17 milionów ludzi, którzy jak zahipnotyzowani śledzą każdy jego przebojowy krok na swoich smartfonach z mieszanką podziwu i smutku. Bo w rzeczywistości większość z nas nie jest taka jak Dan.

Dla prawdziwych mężczyzn i nie tylko. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco

Mnie też jest smutno. Jeśli chodzi o styl życia samotni biali faceci tacy jak ja nie mogą liczyć praktycznie na żadne inne wzorce niż Dan Bilzerian. Gdy wracam sam do ciemnego domu, w którym czeka na mnie tylko kot i niesprzątnięta kuweta, żadna męska wersja Bridget Jones czy Carrie Bradshaw nie powie mi: „No tak, lekko nie jest, ale przecież masz przyjaciół i pudełko belgijskich czekoladek". Zamiast tego widzę tylko Bilzeriana i jego turbodoładowane życie. Jasne, Dan to pewnie niezły dupek, a jego zdjęcia to pic na wodę, ale i tak nie mogę odpędzić myśli, że byłbym bardziej szczęśliwy, gdybym tylko był bardziej jak on.

Dlatego właśnie postanowiłem żyć jak Dan Bilzerian.

Poniedziałek

Dan Bilzerian nosi piaskowe bojówki, choć nie mam pojęcia dlaczego. Myślałem, że luźne beżowe gacie umarły razem ze Stevem Irwinem, ale w sklepie znalazłem osiem różnych rodzajów, więc najwyraźniej byłem w błędzie.

Reklama

Oto jak przedstawiał się mój plan: przez pięć dni miałem jeść tylko dietę paleo, pić wyłącznie białkowe szejki i robić sesje zdjęciowe w stylu Bilzeriana. Miałem również nauczyć się grać w pokera, sporo pakować i ubierać się jak on — stąd zakup bojówek.

Kupiłem też proszek proteinowy. Białko w proszku to niezły przekręt i powód do wstydu dla każdego frajera, który się na to nabierze, ale zrobiłem to dla Dana. Ten tydzień będzie inny. Moje naturalne odruchy pójdą w kąt, a zamiast nich w każdej chwili zwątpienia będę sobie powtarzał CBZD, to znaczy: Co By Zrobił Dan? A Dan kupiłby w chuj proteiny i pił ją jak skacowana gąbka.

Następnie udałem się do kasyna. Obczaiłem w internecie, jak się gra w pokera i odkryłem, że to nuda i to w dodatku skomplikowana. Ogólnie chodzi o to, żeby dopasowywać karty: numerki, kolory, rysunki. Dopasuj karty, zgarnij pieniądze.

Rzecz jasna nie miałem zielonego pojęcia, co robię, a inni gracze byli tym zauważalnie poirytowani. Co chwila wszyscy przerywali grę i ciężko wzdychali do momentu, aż dołożyłem więcej sztonów na stół. Doszedłem do wniosku, że gra w pokera jest bardzo podobna do unikania bęcków w gimnazjum. Nikt się nie uśmiechał, nikt też chyba się rano nie umył, w dodatku rozpraszał mnie psychodeliczny, pomarańczowy dywan. W końcu wszystko przegrałem i poszedłem do domu.

Wtorek

Zacząłem od porannej wycieczki na siłownię. Mam karnet, bo lubię podnosić rzeczy i stękać pod nosem DASZ RADĘ DASZ RADĘ DASZ RADĘ, a także dlatego, że jedna koleżanka z redakcji mówi mi na przywitanie „Cześć, Julian!", zamiast tylko „Cześć".

Reklama

Po ćwiczeniach wypiłem białkowego szejka. W smaku raczej nie powalał. Właściwie to powiedziałbym, że smakował jak mokry kurz.

Wieczorem poszedłem na striptiz. Zastanawiasz się pewnie jak ja, byle gołodupiec, mogę sobie pozwolić na to samo, co milioner Dan. Cóż, pomyślałem, że to, co Dan kupuje za pieniądze, ja mogę dostać w zamian za kryptoreklamę. By przetestować moją teorię, zadzwoniłem do Bar 20, najlepszego klubu ze striptizem w całym Melbourne i zapytałem, czy kilka dziewczyn potańczy dla mnie za darmo, jeśli wspomnę o ich lokalu w moim artykule. Zgodzili się.

Przy okazji sprawdziłem, jak to jest leżeć pod stosem striptizerek. Mój wewnętrzny nastolatek nie posiadał się ze szczęścia, ale reszta mnie martwiła się, jak wyjdą zdjęcia. Bardzo chciałem, żeby mój kolega z redakcji dobrze wszystko uchwycił, ale nie mogłem mu pomóc, bo przywalony kobietami nie mogłem się skupić.

Szczerze mówiąc, myślę, że najbardziej zbliżyłem się do Dana właśnie w tamtym momencie. Chociaż może się wydawać, że wrzucane przez niego fotografie ukazują prawdziwe chwile z jego życia, prawda jest taka, że każda z nich jest starannie zaplanowana. Wszystkie te kobiety nie spędzają czasu z Danem, bo jest dobry w łóżku, tylko dlatego, że ktoś im zapłacił, a potem ktoś inny zrobił zdjęcie. Rzadko kto pamięta, ile wysiłku i pomysłowości potrzeba, żeby zostać gwiazdą Instagrama. W moim przypadku oznaczało to zapijanie białkowych szejków szampanem i zamartwianie się czy fotka nie wyjdzie prześwietlona.

Reklama

Środa

Na środę miałem zarezerwowany lot donikąd. Prywatny odrzutowiec, którym zwykł podróżować Dan, zastąpiłem samolotem wynajętym z firmy Airly ((lataj ile chcesz między Melbourne a Sydney za jedyne 2550 dolarów miesięcznie!). Poza tym potrzebowałem go tylko do zdjęć, więc nawet nie uruchomiliśmy silników.

Miało do nas dołączyć kilka striptizerek, ale sesja zdjęciowa zaczynała się o 10 rano i po prostu nie przyszły. Przez pełną napięcia chwilę myślałem, że w samolocie będę sam, a tego Bilzerian nie znosi. Na szczęście jakoś udało się temu zaradzić.

To Julia. Jest moją przyjaciółką, więc bez większej spiny i wyrzutów sumienia mogłem ją poprosić, by ubrana w ładną sukienkę podawała mi szampana.

Po prawej siedzi Mariam, która pisze dla naszej redakcji; czułem się raczej nietęgo, prosząc ją o to samo co Julię. Jasne, to raptem kilka zdjęć i przecież do niczego nie doszło, żadnych orgii, słowo – niemniej jednak Dan zwykle umieszcza kobiety na swoich fotografiach z prostych, patriarchalnych powodów, które stoją w sprzeczności z warunkami jej umowy. Na szczęście Mariam wykazała pełen profesjonalizm i ani na chwilę nie oderwała oczu od swojego smartfona.

To ja jako Dan Bilzerian po wyczerpującym, wypełnionym seksem wypadzie do Vegas; wracam prywatnym odrzutowcem do LA z nową spluwą i 10 milionami dolarów w kieszeni.

To ja jako ja cierpiący na sedesie w prywatnym odrzutowcu, bo zachciało mi się udawać Dana Bilzeriana, a białkowe szejki robią mi z brzucha jesień średniowiecza.

Reklama

Czwartek

Wypróbowałem nowy proszek proteinowy. Myślisz pewnie, że hasło „Nature's Way" („Jak natura chciała") nie może mieć nic wspólnego z odżywką na masę. Mylisz się.

Potem poszliśmy na strzelnicę, gdzie odkryłem, że broń palna ssie. Niczego więcej się nie nauczyłem. Pistolety są głośne i straszne; cokolwiek z nich trafisz, idzie w drzazgi, nawet papierowa tarcza. Dan często sobie strzela i przyznam, że sam też chciałem spróbować, ale najwidoczniej to nie mój konik. Dorastałem w cichej, spokojnej Australii. Nie mamy tam zbyt wielu atrakcji, ale sytuacja, w której dochodzi do masakr, bo każdy ma broń, żeby bronić się w razie masakry to moim zdaniem kompletny idiotyzm. Po prostu nie czaję, co takiego fajnego jest w pistoletach.

Kolejny problem polegał na tym, że strzelając, czułem się tak, jakbym przebierał się za Power Rangera. Z drugiej strony właśnie do takich odczuć odwołuje się Dan Bilzerian. Dan zyskał popularność około roku 2013, czyli w tym samym czasie, gdy spece od reklamy wpadli na pomysł Mężczyzny Ostatecznego (Ultimate Man). Dla przypomnienia – chodzi mi o tę fazę zbiorowej głupawki, dzięki której powstały takie zwroty jak męska grypa, męska torebka, czy jaskinia męskości, a także całe tony różnych produktów (napojów izotonicznych, steków, suszonej wołowiny, prezerwatyw, puszkowanego chili con carne) w rozmiarze męskim, nie wspominając już o około 25000 reklamach piwa, które wszystkie wyglądały jak puszczany na okrągło montaż męskich stereotypów. Bilzerian idealnie wpasował się w szablon Mężczyzny Ostatecznego, jednak trzy lata później cały koncept sprawia wrażenie mocno zmęczonego. No więc pistolety. Super. Hip hip hura.

Reklama

Piątek

Ostatni dzień, więc dolałem sobie wódki do proteiny. A chuj.

Następnie zabrałem kozę do redakcji, bo Dan lubi kozy. Rzut oka na jego Instagrama wystarczy, by stwierdzić, że spędza mnóstwo czasu z kozłem Zeusem. Na jednym zdjęciu Dan i Zeus siedzą razem na łóżku i oglądają telewizję; na innym robią grilla na dachu w towarzystwie porozbieranych kobiet. Podobizna Zeusa widnieje nawet na karoserii samochodu Dana. Chyba mamy tu do czynienia z lekką obsesją.

To ja jak próbuję pracować z kozą na kolanach. Koziołek wabił się Dwusuw i nie obchodziło go nic oprócz jedzenia. Gdy spojrzałem w jego podłużne źrenice, zobaczyłem pustkę i głód – i może jeszcze skraj pięknej, bezdennej otchłani.

Jeśli się zastanowić, można tu dostrzec podobieństwo do Dana, któremu też zależy tylko i wyłącznie na jednej rzeczy – władzy. Dan wynajmuje kobiety do swoich zdjęć, targa żelazo, żeby dobrze na nich wyglądać, dla zdjęć chodzi na strzelnicę, a wszystko po to, żeby zdobyć kolejnych fanów – czyli władzę.

Dan uosabia wieczne nienasycenie – jest istnym wcieleniem amerykańskości. Wszystko, co robi, jest wielkie, rozdmuchane i pokryte obtaczanymi w koksie cyckami. Ja zaliczam się do typów, którzy mają kilku przyjaciół i lubią czasem wyjechać pod namiot. Nie wiem, jak miałbym się z nim równać – zresztą po tygodniu bycia jak Dan Bilzerian widzę, że jego życie wcale nie jest takie wspaniałe. Jasne, prywatne odrzutowce są fajne, ale w gruncie rzeczy to po prostu stalowe rury ze skrzydłami. Miło było poleżeć pod stosem striptizerek, ale chwila zastanowienia nieuchronnie prowadzi do refleksji, że to po prostu ludzie, przez co cała sytuacja zabarwia się absurdem. Koniec końców czułem się, jakbym pojechał na długo wyczekiwaną wycieczkę po Europie, po to tylko, żeby już na miejscu powiedzieć: Aha, no tak, to naprawdę stary kościół. Co dalej?

Tylko że Dan nie może przestać. Jest instagramowym celebrytą. Na dobre utknął w tym wielkim, wyczerpującym kołowrocie, który nigdy nie przyniesie mu spełnienia, a przy tym nic nie znaczy. Po tym długim tygodniu jestem w stanie zignorować mięśnie, hajs, dupy, nawet brodę Dana Bilzeriana i spojrzeć prosto na przykucniętego na drugim planie kozła. Prosto w oczy Zeusa, który dobrze wie, że jeśli masz co jeść, to dużo lepiej już nie będzie.