FYI.

This story is over 5 years old.

dorastanie

​Oda do gimnazjum: czy to był koszmar, czy raj?

Kolejny rocznik uczniów nigdy nie pozna gimnazjum. Wspomnijmy miejsce, które z dzieci zamieniło nas w... no właśnie, w co?
Fot. via Youtube

Od lat polskie rządy uważają, że najistotniejsze jest nie to, czego i w jaki sposób uczymy, ale czy podstawówka powinna mieć sześć klas, a może siedem (i topią w tym grube hajsy). Ja należę do jednego z pierwszych roczników, które na gimnazjum się załapały i oczywiście mam prawo wspominać tę instytucję z niejaką nostalgią – tak jak starzy ludzie, którzy tęsknią za parowozami albo kolejkami po szynkę. Postanowiłem sobie przypomnieć, jak było tam NAPRAWDĘ.

Reklama

Tak się składa, że w połowie szóstej klasy przeprowadziłem się z moją mamą z innego miasta, więc gimnazjum było dla mnie naprawdę początkiem nowego etapu – o ile wielu z moich współklasowiczów trafiło tam w towarzystwie mordeczek, z którymi sprzedawało sobie muki przez ostatnie sześć lat, ja byłem tym zdezorientowanym dzieciakiem, który chłonął wszystko, co nowe. Chyba jednak każdy był tam zdezorientowany – nie można już było budować swojej tożsamości w kontraście do rozwrzeszczanych 3-klasistami, nadal gadającymi o Pokemonach. Teraz to my byliśmy dzieciakami, a starsze roczniki grały w Magica, nie w jakieś Pokemony.


Tylko życiowe sprawy. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Gimnazjum zdefiniowało dość mocno moje przyszłe życie, ponieważ trafiłem do „klasy humanistycznej", czyli zbioru dziwaków, którzy jako-tako ogarniali język ojczysty, natomiast lekcje matematyki spędzali tworząc wzory na czas pozostały do dzwonka. To skutecznie zamknęło przed nami drogę do naprawdę fajnych zawodów w stylu kosmonauta albo programista robotów. Och, moje życie byłoby o wiele szczęśliwsze, gdybym w porę zorientował się, że tak naprawdę chcę programować roboty w kosmosie, tak jak robią to dziś wszyscy absolwenci mat-fizu (nie, nie robią).

Oczywiście najlepsze wspomnienia z gimnazjum to te, które miały miejsce po lub zamiast godzin lekcyjnych. Zbiorowe wizyty u kumpla, który jako jedyny miał stałe łącze, aby poznawać dobrodziejstwa wczesnego internetu (Kazaa zdefiniowała seksualność całego pokolenia), niezbyt porywające sesje w Dungeons & Dragons i Wiedźmina: Grę wyobraźni, wagary z piwem Złoty Kur lub czymś równie podłym, zakupionym w konspiracji lub przez starszego brata kolegi; czytanie komiksów w Empiku, turnieje gier wideo w klasie informatycznej, nieporadne podejścia do dziewczyn i brawurowe ucieczki przed dresami. Ale to chyba przeżycia niezależne od tego, czy kończy się akurat gimnazjum, czy coś zupełnie innego.

Reklama

Dla większości z nas gimnazjum idealnie nałożyło się na ten głupi moment przechodzenia od dzieciaka do kogoś, kto myśli o sobie już w kategoriach dorosłości. W trzeciej klasie chłopaki były już po mutacji, wszyscy przynajmniej raz sięupiliśmy i zrobiliśmy z siebie idiotów, niektórym rósł zarost i nikt już nie chodził na kreskówki do kina. Dragon Ball wydawał się czymś taaak odległym. Szczytem marzeń stało się słuchanie Placebo z dziewczynami ze starszej klasy (nie wiem, o czym marzyła żeńska część klasy, ale my marzyliśmy właśnie o tym).

Ale chyba najlepsze w tym 3-stopniowym systemie było to, że mieliśmy okazję poznać różnych nauczycieli. Np. w moim gimnazjum mieliśmy naprawdę chujową nauczycielkę historii (vel histerii) oraz najwspanialszą nauczycielkę języka polskiego na świecie, która radziła nam raczej czytać Gałczyńskiego i ks. Tischnera, niż Syzyfowe prace i Krzyżaków. W (rzekomo) dobrym liceum sytuacja miała się zupełnie odwrotnie – to z historykiem analizowaliśmy wpływ przymusu propinacyjnego na dzisiejsze pijaństwo Polaków, a jednocześnie rozważaliśmy o ulubionych trunkach. Ta możliwość porównania (nauczycieli, nie trunków) pomogła chyba niektórym określić, co dla nich naprawdę ważne.

Najlepsze były jednak lekcje „wychowania do życia w rodzinie". Sama nazwa wydawała się głupia, ale lekcję prowadziła 60-letnia działaczka pro-life, a przy okazji żona dyrektora. Na szczęście potrafiliśmy już myśleć odrobinę krytycznie, ale historie o dzieciach, które urodziły się ze spiralą antykoncepcyjną w rączce i tak napawały przerażeniem. Jeżeli twoje lekcje wudeżetu wyglądały normalnie i wyniosłeś z nich prawdziwą wiedzę – żałuj.

Chociaż zdarzało mi się dostać oklep i zostać wyzwanym od pedała na korytarzu, chociaż pewnie chciałbym dziś zabić dawnego, irytującego siebie, chociaż nasze rozmowy o Gombrowiczu w szatni przed WF-em pewnie brzmiały żałośnie – to jednak gimnazjum było spoko. W sensie, było okropne, ale sprawiło, że wszystkie następne doświadczenia w życiu wydawały się odrobinę lepsze.

Śledź Maćka na Twitterze