FYI.

This story is over 5 years old.

Festivals

Byliśmy na DOMOFFONIE w Łodzi

Łódź, cholera. Tylko w Łodzi headlinerem festiwalu może być The Fall. Niektórzy widzowie odgrażali się – „co to za pijany dziad i karlica z torbą na klawiszach" – czyli po prostu nie wiedzieli po co przyszli

Łódź, cholera. Już nie raz wyjeżdżałem z tego miasta na własnej tarczy. Zwykle planowałem wielkie zwiedzanie, a kończyło się klasycznym „garnuchem" na OFFie. Być może uchroniło mnie to przed niejednym guzem, ale ta część Łodzi którą najbardziej lubię, to właśnie k ł o p o t y. Z drugiej strony, skoro Herbert pisał – „i w brzydkim mieście Manchester odkryłem ludzi dobrych i rozumnych" – to powinienem dziękować moim kochanym Lodzermenschom, że rozsądnie trzymali mnie w kojcu przy Piotrkowskiej. Jednak nic co łódzkie nie jest mi obce.

Reklama

Moje entuzjastyczne wizyty w Łodzi zapewniły mi również festiwalowy booking na DOMOFFONIE, dlatego w swojej ocenie nie będę przesadnie obiektywny. Zaczynając od początku, należy wyjaśnić że nazwa DOMOFFON, wzięła się od klubu DOM, który znajduje się w przestrzeni OFF Piotrkowskiej, pofabrycznej skamieliny Ramischa którą spotkał inny los niż słynną Manufakturę. OFF to kultura rozumiana przez picie piwa, dobre jedzenie, pokazy filmów, imprezy klubowe i niszowe koncerty. To tak w skrócie, choć warto jeszcze wspomnieć, że w latach 90-tych działała tam legendarna dyskoteka "New Alcatraz". Nazwa mówi wszystko za siebie. Postindustrialność to cecha charakteru.

Zdaje się, że tylko w Łodzi headlinerem festiwalu może być The Fall. O wesołej trupie Marka E. Smitha za chwilę, bo forpoczta prezentowała się co najmniej ciekawie. Przepraszam Wild Books, Vólkovą i Alles że ich nie widziałem, ale zdążyłem dopiero na Nagrobki.

Odnoszę wrażenie że gdański duet, przy swojej intrygującej nazwie i minimalistycznej formule, trochę za dużo mówi między utworami. To gitarowa energia nie do końca w moim stylu, ale trzymam kciuki za dalszy rozwój, bo sam koncept ma niezły potencjał gdyby dodać mu więcej scenicznego mroku.

Kolejne były Ukryte Zalety Systemu. Wzbiera we mnie lokalny patriotyzm, bo kapela pochodzi z Wrocławia. Bardzo spodobało mi się jednak z innego powodu, to rasowo zacietrzewiony, gniewny post-punk, zagrany z silnym rytmem i niemal studyjną precyzją. Polskie Gang Of Four brzmi jak suchar, ale zapewniam, że dawno tu nie było takiego grania.

Reklama

Jest i Taco Hemingway. Do tego twórcy mam stosunek ambiwalentny. Z jednej strony tworzy spójną autonarrację dla części młodego pokolenia, co widać po skali jego obecności w każdym feedzie. Z drugiej strony to bardzo sezonowy dokument czasu, można dostać zawrotu głowy od zbitki modnych pojęć. Być może przeżyje go Brutaż o którym sam rapuje, choć spontanicznego flow mu nie brak. Trzeba zatem pytać: Taco, będzie etat?

Psychocukier to łódzka legenda. Sam im organizowałem koncert prawie 10 lat temu. A więc co tam słychać? Stare nie chcą zdychać i wciąż grają dobrego rock'n'rolla, tak jak „komisarz Harry J. palił dużo grass".

Czas na The Fall. W kuluarach krążyło dużo opowieści o ekscentrycznych zachowaniach lidera i chłopaki z organizacji trochę się bali, że nagle coś mu odbije i będzie po koncercie. Po rzewnym intro z na wpółmartwym Elvisem w końcu weszli na scenę. Ci którzy przyjechali na The Fall dostali to co chcieli. Każdy wers Marka brzmiał tak samo, a reszta zespołu robiła swoje. Niektórzy widzowie odgrażali się – „co to za pijany dziad i karlica z torbą na klawiszach" – czyli po prostu nie wiedzieli po co przyszli. The Fall to The Fall a nie kto inny. Owszem, trochę to zabawne, że Mark E. Smith jest jak Lenin w mauzoleum, od lat jeździ z zespołem w swojej własnej mentalnej gablocie i miewa fatalne humory. Jednak będąc świadom skali jego uzależnień, trzeba oddać hołd temu, który jest neurotycznym Iggy Popem we wspaniałym i przerażającym świecie The Fall.

Reklama

Syny w Galerii OFF pewnie były zajebiste. Rap, który brzmi jak kamienie, na żywo musi „włanczać" w ludziach coś dobrego. Fajnie, że mają już tego trochę nagranego. Co ten Bąkowski grał jestem bardzo ciekaw, bo lubię oglądać jego sztukę i czytać z nim wywiady. Nie mogłem posłuchać, bo sam wtedy grałem, ale uścisnęliśmy sobie dłoń w garderobie. Miły człowiek. Na koniec występ dał WIXAPOL S.A., który kocha wszystkie dzieci, szczególnie jak tańczą do „Thunderdomów" i zamykają powieki by oszczędzać kalorie. Tej siły już się chyba nie powstrzyma.

W Klubie DOM otwieraliśmy z Konradem i Michałem dla Heleny Hauff. Ktoś mi wtedy napisał smsa: "Te dj dej pompka" i "Dobry jestes skukinsynu". Helena dała się poznać w wywiadach jako artystka bezkompromisowa, która w słowach dzieli publikę na lepszą i gorszą i zdecydowanie woli grać w mniejszych klubach. DOM jej chyba nie rozczarował, publika była rozgrzana, a surowe i obskurne granie z winyli zawsze się w Łodzi sprawdza. Przynajmniej potem na facebooku pisali, że są zadowoleni. Podobnie było w przypadku Jacka Sienkiewicza, który jest artystą niezłomnym. Od wielu lat wierny swojemu surowemu i oszczędnemu brzmieniu, wprowadził wszystkich w wyjściowy trans do 6 rano.

Udało się! DOMOFFON okazał się sukcesem i wszyscy odetchnęli z ulgą. No ale nie tak szybko, ktoś przecież wcześniej to wszystko przemyślał, żeby w to konkretne miejsce sprowadzić takich właśnie ludzi, a reszta zareagowała bardzo dobrą frekwencją. Organizatorom z Łodzi należy się aplauz, bo umiejętnie zgrali w line-upie to co "meta, "post", "neo" czy "retro" w jeden spójny WIXAFALL (sic!). Serio, wszystko szło żwawym tempem do końca, bez zgrzytów i rozłażenia na boki. Trochę szkoda, że nie działo się nic w niedzielę, dlatego na uprzątniętym terenie rozpoczęliśmy typowe piwne SPA. Dalej mam wrażenie, że nachosy z sosem to jedna z tradycyjnych łódzkich potraw.

Za rok będzie jeszcze lepiej, żeby wspomnieć słowa Jerzego Urbankiewicza z książki Muzy przy Krosnach:

Są w kraju miasta, których kultura rodziła się w cienistych krużgankach akademii, pod możnym mecenatem królów. W Łodzi rosła sama, jak wiatrem posiane źdźbła świeżej trawy na śmietnisku.