Snoop Dogg - Coolaid

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Snoop Dogg - Coolaid

"Big Snoop Dogg, I do my own thing / And I stays in my own lane / My rap style is dynamite / A lot of y’all niggas do sound alike".

​Po eksperymencie z reggae, podpisanym jako Snoop Lion, na czternastym krążku w karierze wraca stara dobra psina. Już nie lew, ale wciąż król, zdaje się mówić raper, otwierając album chełpliwym "Legend".

Przechwałek będzie tu więcej - niedługo potem w "Coolaid Man" weteran ustawia do pionu młode pokolenie wersami "Big Snoop Dogg, I do my own thing / And I stays in my own lane / My rap style is dynamite / A lot of y'all niggas do sound alike". Cóż, rzadko kiedy bragga jest tak uzasadnione, rzadko który MC ma tak niepowtarzalny styl i utrzymuje się na fali przez ćwierć wieku - często chałturząc i odcinając kupony, to jasne, ale też wciąż potrafiąc wykrzesywać z siebie świetne zwrotki, jak choćby w "Pain" z ostatniego longplaya De La Soul.

Reklama

Na nowej płycie Snoop wraca nie tylko do klasycznego hip-hopu z Zachodniego Wybrzeża, ale i do swoich osobistych korzeni. Już kreskówkowa okładka nawiązuje do ilustracji zdobiącej "Doggystyle". Tyle tylko, że to powrót jedną nogą, tak jakby raper chciał symultanicznie cofnąć się w czasie do momentów największych triumfów i pozostać w teraźniejszości, aby przypadkiem nie stracić z pola widzenia najnowszych trendów. Być mentorem i swaggerem naraz.

Stąd też najbardziej na "Coolaid" razi niekonsekwencja - i nie chodzi nawet o to, że gospodarz beztrosko skacze z tematu na temat, od jarania zioła do brutalności policji, od blowjobów do śmierci babci, od sławienia alfonsów po sławienie Malcolma X - spójność przekazu nigdy nie była mocną stroną Snoopa. Nie da się jednak w pełni przywołać klimatu lat 90., kiedy w skądinąd chwytliwym "Double Tap" zaproszony E-40 rapuje o Snapchacie, bo to tak, jakby dzieciaki ze "Stranger Things" porozumiewały się smartfonami. Tym bardziej wspominkowy koncept wali się w drzazgi, gdy część podkładów, ze wskazaniem na te od Swizz Beatsa, brzmi jak współczesna radiowa masówka, na której równie dobrze odnalazłby się taki Future - notabene niejednokrotnie przez Snoopa dissowany za generyczny flow. Trochę irytuje ten rozdźwięk między "starym" a "nowym", między chęcią zadowolenia ortodoksów a skokiem na portfele niedzielnych hiphopowców ze Starbucksa.

Album trwa ponad godzinę z kwadransem, zawiera 20 kawałków - skrócony o połowę mógłby być wydarzeniem. Nieprzypadkowo najlepiej się sprawdza właśnie w wymiarze nostalgicznym. G-funkowe "Ten Toes Down", "Don't Stop" z Too $hortem i "What If" z Sugą Free, ejtisowe r&b "Oh Na Na" z Wizem Khalifą, ciekawie syntetyczne "My Carz" z bitem niezawodnego J Dilli i samplem z Gary'ego Numana, soulowa parafraza Gila Scotta-Herona w "Revolution" z Octoberem Londonem - to wszystko może się podobać i bez zastrzeżenia, że "dobre jak na Snoopa w dwa tysiące szesnastym".

Ten ujmująco ekscentryczny typ nie jest jeszcze wyłącznie eksponatem muzealnym, jak wielu chciałoby go widzieć - kciuki należy trzymać raczej za to, by przy następnym materiale ktoś miał odwagę zrobić mu porządną selekcję.