FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Harmony Korine: Śmieciojebca z Nashville

Korine na pierwszy rzut oka nie wygląda na szczególnie rozgarniętego kolesia. Niezbyt wyrośnięty, nieco już utyty, obnoszący tłuste włosy i niechlujny zarost, przypomina skrzyżowanie hobbita z typowym przedstawicielem grupy społecznej określanej mianem...

W tym roku na festiwalu w Wenecji wybuchł naładowany gwoźdźmi, wazeliną i pigułami granat – swoją premierę miał film „Spring Breakers”. Jego bohaterkami są nastolatki, które, chcąc zarobić na najlepsze wakacje swojego życia, napadają na restaurację. Grają je aktoreczki znane przede wszystkim z Disney Channel, w tym Vanessa Hudgens i Selena Gomez, dziewczyna Justina Biebera. Na promocyjnych fotkach wszystkie prężą się we fluorescencyjnych strojach kąpielowych, a wedle zapowiedzi z biegiem fabuły stają się podopiecznymi dilera o ksywie Alien.

Reklama

Obecni na festiwalu krytycy byli dość zgodni: „Spring Breakers” to halucynogenny trip wypełniony posmarowanymi oliwką dekoltami i ciężką elektroniką. Brzmi to wszystko jak wydłużona wersja klipu do „Window Licker” Aphexa Twina – tego z kilometrową limuzyną, überalfonsem i słowem „fuck” powtarzanym średnio co pół sekundy. Brzmi to, rzecz jasna, bardzo dobrze, ale nie tylko recenzje każą czekać z mokrymi majtkami, aż film pojawi się w polskich kinach lub chociaż na torrentach. Wystarczającą zachętą jest osoba jego twórcy. To Harmony Korine, jeden z największych łobuzów amerykańskiego kina niezależnego, koleś, który od kilkunastu lat serwuje nam dzieła równie pojebane, co zajebiste.

Korine na pierwszy rzut oka nie wygląda na szczególnie rozgarniętego kolesia. Niezbyt wyrośnięty, nieco już utyty, obnoszący tłuste włosy i niechlujny zarost, przypomina skrzyżowanie hobbita z typowym przedstawicielem grupy społecznej określanej mianem „white trash”. W wywiadach sprawia często wrażenie debila – mówi piskliwym głosem, głupawo chichocze, bardziej niż tłumaczyć artystyczne koncepty woli przytaczać dziwaczne anegdotki ze swojego życia. Coś jednak w tym gościu jest – zauważył to już wiele lat temu Larry Clark, wtedy przede wszystkim kontrowersyjny fotograf specjalizujący się w portretowaniu trudnej młodzieży, który spotkał młodego Korine'a, kiedy ten jeździł na desce. Szybko padła propozycja: Korine miał napisać dla Clarka scenariusz o zarażających się wzajemnie HIV nastolatkach. Tak właśnie powstały „Dzieciaki” (1995), które były dla filmów o młodzieży tym samym, czym „Pulp Fiction” (1994) dla kina gangsterskiego – krzeszącą snopy iskier jazdą po bandzie znanych konwencji. Później Korine sam spróbował sił w reżyserii. Jego debiutanckie „Gummo” (1997) wielu uznało za najgorszy film wszech czasów, ale znaleźli się jego zwolennicy, w tym niemiecki klasyk Werner Herzog, który zagrał w dwóch następnych pełnych metrażach Korine'a: „Julien Donkey-Boy” (1999) i „Panu Samotnym” (2007). Opinie o jego dalszej twórczości wciąż były zero-jedynkowe: wahały się między odruchami wymiotnymi a oświeconymi jękami. To jednak specyfika tego artysty – może wydawać się niedorozwojem zaczadzonym marihuanowym dymem, ale tak naprawdę jest melancholijnym błaznem.

Reklama

Dworem dla tego błazna są amerykańskie zadupia, miejsca, gdzie diabeł mówi „dobranoc”, ludzie mają złote zęby, a na ulicach leżą oblepione muchami truchła zwierząt. Korine wychował się w Nashville, stolicy muzyki country, i to z klimatu tego miasta w jakimś stopniu wyrasta jego twórczość. W młodości zarzucał kwasa na zbudowanym w latach sześćdziesiątych, psychodelicznie kolorowym placu zabaw. W czasie wagarów chodził do kina, którego menedżer siadał w jednym z rzędów i walił konia pod filmy Spielberga. Osiemnastkę świętował w night clubie, gdzie pracowała striptizerka o kości ogonowej wystającej tak bardzo, że naprawdę wyglądała jak ogon. W dokumencie Bruce'a La Bruce'a „Into the Night with Harmony Korine and Gaspar Noé” (2010) widzimy, jak zaprasza do Nashville swojego wspólnika w reżyserskiej zbrodni, odpowiedzialnego za takie ekstremalne pozycje, jak „Wkraczając w pustkę” (2009) i „Nieodwracalne” (2002). Ich podróż przypomina dowolny z filmów Korine'a: spotykają szalonych kaznodziejów, grających country transwestytów i oblechów z grzybicą stóp; zaglądają na wysypisko śmieci i do sraczy tak brudnych, że lepiej popuścić w portki, niż na nich usiąść.

Filmy Korine'a to przede wszystkim swojskie portrety takich małych społeczności, taplających się we własnej gnuśności i patologii. W „Gummo” jest to zdewastowane przez tornado miasto. Chłopcy z piczodrapkami pod nosem i metalowymi koszulkami okrywającymi zapadnięte klaty zarabiają tam, topiąc koty i sprzedając ich mięso rzeźnikowi, a ufarbowane na platynowy blond dziewczynki próbują powiększyć sobie sutki, przyklejając i odrywając od nich taśmę izolacyjną. Reszta populacji to tłuste prostytutki o umysłowości niemowlaków, homoseksualne karły, rakowate pasztety i katatoniczne emerytki. Podobnie wygląda to w „Julien Donkey-Boy”. Tytułowy bohater jest schizofrenikiem, który zapłodnił własną siostrę, a jego ojciec to ponury Niemiec, który chodzi po domu w masce gazowej i hartuje drugiego syna, poniżając go i polewając lodowatą wodą ze szlaucha. W „Panu Samotnym” przenosimy się na wyspę, gdzie wykastrowani z tożsamości ludzie udają celebrytów: Michaela Jacksona, Marilyn Monroe, Shirley Temple, Jamesa Deana. Wraz z „Trash Humpers” (2009) znów wracamy na prowincję. Banda tytułowych śmieciojebców molestuje tam złom, obciąga konary drzew, pożera naleśniki polane płynem do zmywania naczyń, demoluje sprzęty domowe i śpiewa kolędy razem z czarnymi prostytutkami o BMI nosorożców.

Korine sam jest śmieciojebcą – jego filmy to wspaniałe rzeźby w gównie, monumentalne budowle z pustych puszek po piwie i zużytych kondomów. Może pokazane w nich światy nie są najlepszymi miejscami na Ziemi, ale wydają się dość przytulne, jak skłot, gdzie ktoś postawił całkiem wygodną kanapę, a w bonusie dorzucił pękniętą lavalampę. Portretując je, Korine kombinuje z formą. Na soundtracku do „Gummo” połączył ze sobą ekstremę ze szlagierami: Burzum i Roya Orbisona, Madonnę i Mortician, Brighter Death Now i Buddy Holly. „Julien Donkey-Boy” zrealizował zgodnie z rygorystycznymi postulatami duńskiego manifestu Dogma 95. Całość jest surowa aż do bólu oczu, pozbawiona nienaturalnego oświetlenia i wymyślnej scenografii, rozpikselowana, a przy tym impresjonistyczna. W jednym punkcie Korine musiał złamać nakaz realizmu – chociaż bardzo się starał, aby grająca tam ciężarną dziewczynę Chloë Sevigny, jego ówczesna partnerka, naprawdę zaszła, to ostatecznie poległ i musiał wsadzić jej pod koszulę poduszkę. „Trash Humpers” nakręcił natomiast na kamerze VHS, przez co film wydaje się śmieciowy do sześćset sześćdziesiątej szóstej potęgi. Obraz jest szary, wyblakły, całość śnieży i rwie się; patrzenie na to przez osiemdziesiąt minut zostawia człowieka z takim bajzlem w głowie jak po sesji z Butaprenem.

Korine twierdzi, że jego filmy to poematy i jakkolwiek by to egzaltowanie nie brzmiało, jest to prawda. „Spring Breakers” też mają być czymś takim – odą do pokolenia wychowanego przez dubstep, YouTube i RedTube. Zabawne wydaje się to, że twarzą tego pokolenia została Selena Gomez. Na nagraniu z konferencji prasowej w Wenecji widać, jak ta porcelanowa laleczka rodem z bollywoodzkiego haremu wciąż powtarza, że ma nadzieję, że jej oglądający Disney Channel fani nie obrażą się na nią za nowe, niegrzeczne oblicze. W pewnym momencie w słowo wchodzi jej Korine: „Spokojnie, dzieciaki pokochają twoje nowe gówno”. Cóż, jeśli Justin Bieber nie zrobił jeszcze z Seleny kobiety, to na pewno wyręczył go w tym Harmony Korine.

Harmony Korine jest również współtwórcą filmu: "Czwarty Wymiar", który możecie od dzisiaj oglądać na youtubie. Dowiedz się więcej o filmie i obczaj całość: "Czwarty Wymiar" - premiera