FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Dumbstep? Nie, dziękuję

Możliwe, że jestem sentymentalnym durniem, bo wciąż noszę długie pióra i słucham metalu, więc pewnie boicie się, że będę nieobiektywny. Albo, że to będzie opowieść o czasach, kiedy wino stało piątaka, Nergal wyglądał jak ja teraz, a ja wyglądałem jak...

Możliwe, że jestem sentymentalnym durniem, bo wciąż noszę długie pióra i słucham metalu, więc pewnie boicie się, że będę nieobiektywny. Albo, że to będzie opowieść o czasach, kiedy wino stało piątaka, Nergal wyglądał jak ja teraz, a ja wyglądałem jak ministrant. I macie rację w obu przypadkach, bo nie silę się na obiektywizm i mam wielki sentyment do końcówki lat 90-tych, kiedy wszystko było prostsze, świat był jasno zdefiniowany i podzielony pomiędzy fanów ciężkich, gitarowych riffów, depeszowców, grandżowców w powyciąganych swetrach, punków, dresów-ortodoksów stanowiących szeleszczące prawo na dzielni, oraz skinheadów dbających o równomierną dystrybucję zdrowej dawki przemocy po koncertach. Resztę stanowiła masa słuchająca muzyki zbyt poważnej, bym śmiał w ogóle o niej pisać, albo kolesie rysujący logo Wu-Tang Clan na paletkach od ping ponga.

Reklama

Bo lata 90’ to nie tylko gumy Turbo, Vibovit, fototapety i Star Foods, (o czym możecie przeczytać tutaj), to także okres dominacji rocka i pochodnych. Prawie każdy przechodził fascynację ostrzejszym graniem, ludzie byli tak wygłodniali żywiołowej napierdalanki, że nawet taki badziew, jak IRA miał rzesze fanów. Jestem dzieckiem tych czasów, dla mnie bas to gitara, a nie dźwięk generowany za pomocą komputera. Tamte lata to jednak ostatnie podrygi rock'n'rolla, bo Max odszedł z Sepultury, do Polski wjechało Prodigy i LSD, i wszystko trafił szlag.

Jebana postmoderna. Gdyby streścić cały profesjonalny, akademicki bełkot ludzi zajmujących się nią zawodowo, zostanie tyle, że jeśli się na czymś nie znasz lub coś ci nie wychodzi, zawsze możesz uderzyć w tonację zabaw konwencją, popkulturą, czy intertekstualność i dupa uratowana, już jesteś Pan Artysta. Bujać to my! Robimy Dubstep!

Soundcloud? Mikstejp? Wolne żarty, dawniej muzyczny byt wyznaczały wydawane własnym sumptem demówki, rozprowadzane wśród fanów. I albo chwyciło, albo nie. Hochsztaplerów boleśnie weryfikował rynek, a tym, którym wydawało się, że się znają na muzie, że są otwarci na nowe trendy i słuchali śmiesznych kapel, kroiło się katany. Dobór naturalny zaczynał się już w szkole, gdzie kolektywnie wyśmiewani byli wszyscy, którzy nie trafili z obecnie słuchaną kapelą. Komu to przeszkadzało?

Teraz otworzyły się wrota sławy i klubów dla wszelkiej maści komiwojażerów muzycznych. Oj, przesram sobie teraz konkretnie, skończą się wejścióweczki, darmowe drineczki i przybijanie piątek. Współczesna kultura basu i remiksu spowodowała, że zatraciliśmy nasza niewinność, oddaliśmy tyłki we władanie DJom. Zgadza się, jestem frustratem, podpisuję się pod każdą krytyczną i nawet wulgarną uwagą pod tym tekstem, tak, wiem że są DJe z milionem odsłon na Youtube, ale skoro The Syntetic naruchał ich ponad 150.000, to raczej znak tego, że każdy shit znajdzie swojego koprofila-akolitę.

Pewnie narobię sobie wrogów, ale muszę to oznajmić. Dubstepu słuchają ci, którzy w życiu nie skalali się ciężką pracą, mama nadal pierze im skarpetki i nigdy nie słyszeli jak pracuje wiertarka udarowa. Bo to skrajnie głupie, bujać się do dźwięków wydawanych przez betoniarkę czy wszelkie inne elektronarzędzia.

Chyba że… Bingo! Narkotyki! Bo tu liczy się owo mityczne i poszukiwane po labiryntach klubów w weekendowe noce pierdolnięcie, dehumanizacja, te śmieszne „whoop-whoop” ma prasować koszulkę na klacie, dubstepowe korniki drążyć kanaliki basu w trzewiach, wystawionych na wulgarną ekspozycję niskich dźwięków. To nie jest muzyka do słuchania, ona ma targać flaki, ma rysować głowę, ryć beret. Muzyka tworzona dla generacji psychonautów penetrujących sztuczne raje i piekła. A tu wystarczy zrobić solidny melanż remontując mieszkanie, Audioriver bez wychodzenia z domu.