FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

Jedz jak kopenhaski anarchista

Stara baza wojskowa, zeskłotowana w 1971 roku, stanowi jedną z największych atrakcji turystycznych Kopenhagi. Niektórzy miejscowi narzekają na drożyznę, ale tutejsze ceny to i tak gratka, przynajmniej w porównaniu do świata poza murami komuny

Artykuł poprzednio pojawił się na MUNCHIES w listopadzie 2014.

Wolne miasto Christiania w Kopenhadze to silny bastion hipisowskiego życia, cierń w oku polityków i miejsce jedyne w swoim rodzaju. Stara baza wojskowa, która stała się skłotem i autonomiczną enklawą w 1971 roku, stanowi jedną z największych atrakcji turystycznych Kopenhagi. Słynie ze zmyślnych domów własnej konstrukcji, rowerów towarowych, stoisk z bakaniem, policyjnych nalotów i ciągłej próby „normalizacji" miejsca, które dla normalności jest tym, czym kryptonit dla Supermana.

Reklama

Powinieneś jednak znać Christianię również z kuchni, którą oferuje: wspaniałych wegetariańskich dań, „ciasta marzeń", pubowych kanapek i falafela o trzeciej nad ranem.

Wszystkie zdjęcia autorstwa Lousy Auber

Sunshine Bakery

„Duńskie wypieki były dla mnie czymś nowym", mówi Bijaya. „W sumie wcześniej jadłem tylko brązowy ryż". Przeprowadził się do Kopenhagi z Nepalu 20 lat temu i rozpoczął pracę w Sunshine Bakery, w centrum narkotykowej sprzedaży w Christianie, na ulicy Pusher Street. Piekarnia rozpoczęła swą działalność w połowie lat 70. i działała 24/7, otoczona stoiskami z na wpół skręconymi jointami i blokami haszu. Bijaya i jego przyjaciele z Nepalu prowadzą to miejsce, oferując duńskie wypieki w stylu vintage, w tym snegl (ślimak) – zakręcone ciastko z cynamonem z cudownie chrupiącymi brzegami i gęstym maślano-cukrowym środkiem. Są też romkugler (rumowe kule), zrobione z resztek ciast i ciastek, połączonych w klejącą masę z dżemem, rumem i kakao oraz drømmekage (ciasto marzeń), czyli biszkopt z karmelowo-kokosową polewą, który wraca do swojego pierwotnego kształtu, gdy naciśniesz go palcem.

Przeczytaj o punkowcach, którzy kupili ziemię i otworzyli winnicę.

Popijaliśmy wszystko niegazowaną colą o nazwie Sun Cola (spróbuj zostawić na tydzień otwartą puszkę coli na kuchennym blacie, to coś w tym rodzaju) i ciepłym mlekiem czekoladowym Cocio. Wielu mieszkańców wpada na filiżankę kawy (w cenie 5 kr, czyli ok. 4 złotych), ale niektórzy turyści mają większe ambicje. „Mnóstwo osób –czasem nawet około stu dziennie – zagląda i pyta o magiczne ciasteczka albo kosmiczne ciasta", mówi Bijaya. „Nie posiadamy niczego z haszyszem. Mówię im: idźcie zjeść ciastka z haszem, a potem przyjdźcie spróbować naszych".

Reklama

Morgenstedet

Jasnoniebieska farba i pacyfka na ścianie może już trochę wyblakły, ale „Poranne miejsce" (otwiera się w porze lunchu) wciąż serwuje jedną z najlepszych wegetariańskich kuchni, jakich możesz spróbować w Kopenhadze. Gulasz z dyni piżmowej i orzeszków ziemnych porządnie doprawiony pieprzem cayenne podaje się tu z brązowym ryżem i sałatką z kalafiora romanesco, marchewki i sezamu; jako dodatek hojna porcja lekkiego, kremowego hummusu i sałatka z kokosa, jabłka i czerwonej kapusty. Potrawy (w około 95% przyrządzane z produktów ekologicznych) gotowane są na starej kuchni, wydawane z kontuaru, a goście „dorzucają się" zmywaniem talerzy.

Pracownicy Morgenstedet opisują je, jako „wegetariański klub spożywczy", prowadzony przez kolektyw. „Naszym celem są nie tylko pieniądze", mówi Filip, który nas obsługuje, „ale także rozpowszechnianie wiedzy na temat wegetariańskiego jedzenia. Dlatego pracuje tu tak wiele osób z pasją i zaangażowaniem". Ławki na dziedzińcu są idealnym miejscem, o ile pozwala na to pogoda, ale możesz też tłoczyć się w środku, obok półki, na której czasopisma poukładane są według kategorii Społeczeństwo i polityka, Środowisko i ekologia oraz Jedzenie i zdrowie. Niektórzy miejscowi narzekają na ceny, ale 100 kr (ok. 65 zł) za danie główne z sałatką to niezła okazja, przynajmniej w porównaniu do świata poza murami komuny.

Otwarte od wtorku do niedzieli, 12:00 - 21:00

Reklama

Grønsagen

W pierwszym wcieleniu tego miejsca, otwartego ponad 40 lat temu, sprzedawano tu ropę naftową, solone śledzie i zupy. Dzisiaj Grønsagen w Christianie to warzywniak, który zamienia się w bufet w porze lunchu. Możesz tu zjeść posiłek między półkami, uginającymi się pod ciężarem ekologicznych produktów kupowanych od niezależnych rolników. Menu bufetu wydaje się mniej zielone, niż mogłaby sugerować to nazwa i zawiera lasagne, mięsne klopsiki oraz duszone dania. Chłodnego listopadowego poranka serwowano tam skipperlabskovs –sycące danie rybaków północnej Europy: gulasz z duszonej cielęciny, cebuli i ziemniaków.

Ta potrawa i doskonale przyprawione klopsiki stanowią swoiste very best of babcinej duńskiej kuchni. „Sól, pieprz i drobno posiekana cebula to najważniejsze składniki mięsnych klopsów", mówi Kenn – artysta i producent piwa, który oprócz tego gotuje w Grønsagen. „Do smażenia potrzebujesz dużo masła". Dania w bufecie sprzedawane są na wagę (30 kr/200g), a kolacja w poniedziałki kosztuje 75 kr (50 zł). Od czasu do czasu odbywają się tu wieczory tematyczne – japońskie albo flamenco. Knajpa leży rzut beretem od Pusher Street, gdzie miesza się tłum turystów i mieszkańców. W spokojne dni Kenn z upodobaniem wsłuchuje się w dźwięki wydawane przez ludzi. „Kiedy jest tutaj tylko kilka jedzących osób, lubię słuchać mlaskania i pomruków zadowolenia. To największy komplement, jaki może dostać kucharz".

Reklama

Otwarte codziennie

Woodstock

Jeśli odwiedzisz stare wojskowe koszary w porze lunchu, z pewnością usłyszysz muzykę Marvina Gaye'a, a twoim oczom ukaże się gęsta chmurą dymu spowijająca klientów – wyglądających tak, jak gdyby nie mieli zamiaru wracać do rzeczywistości. Woodstock to klasyczny pub Christiany – miejsce uroczo obskurne, którego nie mógłby wymyślić nawet Tarantino. Piani i oszołomieni muszą czasem naładować baterie, dlatego Woodstock zaprasza na śniadania od 9:00, a potem serwuje klasyczne duńskie kanapki na lunch. Facet w filcowym kapeluszu i złotym łańcuchu próbował uciec z kawałkiem chleba żytniego z boczkiem, ale barman złapał go na gorącym uczynku.

Zapłaciliśmy (15 kr / 10 zł) i zajęliśmy miejsce przy ławkach na zewnątrz, podczas gdy nasi sąsiedzi kręcili baty. Wybór padł na smørrebrød – sprawdzone połączenie żytniego chleba z masłem, roladą z boczku, surową cebulą i dużym kawałkiem galarety z bulionu. Tylko głupiec mógłby spytać o pochodzenie świni, czy lekko spleśniałego liścia sałaty, który wystawał spod warstwy boczku – ale kanapka była tłusta, chrupiąca i pyszna. Christiania posiada własny browar, ale zdecydowaliśmy się na piwo Super Nova (20 kr / 15 zł), pilzner podchodzący pod IPA, warzony przez naszego przyjaciela Kenna z Grønsagen. Miało chmielową intensywność i świeżość, opisaną na etykiecie jako "kosmiczna".

Otwarte codziennie od 9:00 do 17:00.

Falafel

Byliśmy tu już wcześniej, a nasze stwierdzenie, że w tej budce robią najlepsze falafele w Kopenhadze wywołał zagorzałą dyskusją. I to jest właśnie piękno falafelowego dyskursu – obstawanie przy swoim kandydacie przypomina logowanie się na forum dla mam i że inne dzieci to grube parówy. W każdym razie, zostaliśmy oczarowani tym miejscem. Istnieje ono już 32 lata, a falafele smażone są na głębokim tłuszczu w garnku na kuchence gazowej. Palestyńska rodzina robi falafele według własnego przepisu: ciecierzyca, cebula, czosnek, pietruszka i sekretne przyprawy, których nazw nie zdradzą. Masa formowana jest w falafelowe poduszeczki w kształcie spodków kosmicznych – chrupiące z zewnątrz, puszyste i pachnące wewnątrz. Nie ma nic godnego uwagi w gotowych już chlebkach pita, sosach i sałacie; jak dla mnie mogliby serwować je na kromce suchego pumpernikla – wciąż byłyby przepyszne.

Reklama

Spiseloppen

Po co muzyka w restauracji, kiedy piętro niżej legenda doom metalu, zespół Trouble, przeprowadza próbę dźwięku? Zawędrowaliśmy do topowej restauracji w Christianie – mówi się, że Helena Christensen należy do bywalczyń tego miejsca. Pulsujący bas i zniekształcone dźwięki gitar wybrzmiewały ku uciesze klientów. Było pysznie. Spiseloppen, mieści się nad salą koncertową Loppen w budynku, w którym odbywał się pchli targ, a w przeszłości przechowywano amunicję. Przestronna sala jadalna, wyłożona boazerią doskonale przenosi nas w brązowo-pomarańczowe późne lata 70. Ma stołach ustawiono świece i kwiaty; większość mieszkańców Christianii trzyma się części sali, gdzie czerwone stoły ozdobiono trzema żółtymi kropkami – znakiem firmowym wolnego miasta.

Menu zmienia się każdego dnia. Tego wieczora pracowali kucharze z Danii, Francji i Indii, więc poszliśmy na dyplomatyczny kompromis (placek papadum z kleksem guacamole). Niezłe, ale trochę dziwnie wyglądało obok dobrze wysmażonego steku z polędwicy z sosem grzybowym ($40). Może warto byłoby „unormalnić" dania jak to – ale może szaleńczy freestyle jest tutaj kluczem do sukcesu? Jeżeli szukasz rzeczy, które dobrze znasz, to raczej nie powinieneś przekraczać bramy Christianii.

Otwarte od wtorku do soboty, 17:00 - 22:00, w niedziele: 17:00 - 21:00