After po Audioriver

FYI.

This story is over 5 years old.

Festivals

After po Audioriver

Po dobrej imprezie najlepszy jest after

Koniec lipca — jak co roku tradycyjnie na płockie wybrzeże Wisły przybywają pielgrzymi muzyki elektronicznej, by świętować swoje gusta na festiwalu Audioriver.

Niezwłocznie po zaimprowizowaniu lokum zaczyna się biesiada. Po odpowiednim przygotowaniu organizmu i zabezpieczeniu zapasów na kolejne godziny pozostaje tylko przejść przez maszynkę do mięsa zwaną bramkami.

Pozytywna weryfikacja to wolna droga to nieskrępowanej muzycznej rekreacji. W tym roku swą ofertą kusiły dwie sceny i trzy namioty.

Reklama

Wieczór rozpoczęty Roisin Murphy nie mógł być czasem zmarnowanym. Ostatni raz w kraju artystka nad Wisłą gościła, kiedy jeszcze w pełni nie zarżnięto z sieci albumu Overpowered. Tym razem przyjechała z zupełnie świeżym materiałem. Poważne rozczarowanie przeżyli więc ci, którzy nie odrobili bieżących lekcji. Sentymenty poszły na bok, oprócz Dear Miami i nieoczekiwanego Sing it back, czas wypełniła głównie płyta Hairless toys.

Nawet najlepiej rozeznani w twórczości Irlandki dalecy byli od pełni szczęścia. Co bardziej wyrozumiali zrzucali winę na techników nagłośnienia, inni winowajcę widzieli wyłącznie w wokalistce. Oczywiście byli też tacy, którym nic nie przeszkadzało.

Po tym wzbudzającym ambiwalentne uczucia doznaniu następny punkt programu miał więc być bezapelacyjnie rzetelnym przelotem. Rozważania między Audionem i Gramatikiem nie miały końca. Gdy podbito sprawność synaps namiot, który Ben Klock dzielił z Marcelem Dettmannem uznany został za najsłuszniejszy kierunek. Podczepiliśmy się pod tandem wytwórni Ostgut i nie było już odwrotu. Z zawrotną prędkością pędziliśmy w kierunku poranka. Wielu nieszczęśników, których kiedyś Sven zawrócił sprzed wrót Berghain poczuło delikatny przedsmak tego, co mogło ich tam spotkać. Punktualnie o siódmej pożegnano nas i zostawiono samym sobie. Czas płynął, a Mazowsze powoli spowijał zmrok.

Dobrą strategicznie decyzją było rozpoczęcie drugiej nocy Tigą, który świetnie odnalazł się w formule na żywo oraz zapewnił chwilowy oddech w maratonie techno.

Reklama

Następne osiem godzin można było spokojnie spędzić, nie opuszczając namiotu Circus, od Adama Beyera po Solomuna, nikt nie zawiódł. Z reporterskiego obowiązku zrobiłem to dwukrotnie — raz dla Underworld. Prawdziwi weterani elektronicznego grania pokazali, że z pewnymi rzeczami jest jak z jazdą na rowerze. Ci, których młodość przeleciała w rytmie progresywnego house, przeżyli ją na nowo. Nikt prócz zaległych na skarpie zgonów nie pozostał obojętny.

Drugie wyjście - Simian Mobile Disco, parę lat temu, w apogeum krajowego electro grali na głównej scenie swoje numery. Tym razem w namiocie last.fm miał miejsce ich bardzo przeciętny DJ set.

Repatriacja do namiotu cyrkowego opłaciła się natychmiastowo. Bez wahania oddaliśmy się w ręce Solomuna, który dla wielu spektakularnie zamknął nie tylko festiwal, ale też dyskusje o najlepszym secie.

Potem był już tylko after — do wieczora zmęczone ciała bujały nas bezwiednie do tego, co zaserwowała m.in. Anja Schneider i Damian Lazarus.

Tymczasem miasto powoli zapominało o wydarzeniach minionego weekendu, szykując plaże dla skrajnie innych muzycznych pielgrzymek, mających nadejść w kolejnych tygodniach.