FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Mario Diaz, król kutasów

Na melanż zwaliło się mnóstwo spoconych nastolatków z przedmieścia. Moja dziewczyna, którą zabrałem na bal była zbyt narąbana, żeby tańczyć, ale ja też ją zawiodłem. W końcu byłem gejem

Zdjęcia dzięki uprzejmości Rolling Blackouts.

Gdy pierwszy raz poszedłem do klubu, miałem 17 lat. To była impreza zorganizowana specjalnie po naszym balu maturalnym w klubie Exit, jednym z wielkich niechlubnych przybytków usytuowanych obok nowojorskiej West Side Highway. Na melanż zwaliło się wtedy mnóstwo spoconych nastolatków z przedmieścia. Moja dziewczyna, którą zabrałem na bal, była zbyt narąbana, żeby tańczyć, ale ja też ją zawiodłem. W końcu byłem gejem.

Reklama

Od tamtej pory chodziłem do klubów bardzo często. Przez całe studia wyjeżdżałem pociągiem do miasta w piątkową noc, po czym wracałem w sobotę po południu. To były późne lata 90., czas, gdy zainicjowana przez burmistrza Giulianiego kampania „Jakość życia" drastycznie wpłynęła na kluby (i inne miejsca, w których można było tańczyć, uprawiać seks i dobrze się bawić) – zaczęły się bowiem zamykać jeden po drugim. Byłem ostatnim pokoleniem klubowych dzieci. Po jakichś sześciu latach, gdy wprowadziłem się do miasta na stałe, życie nocne całkowicie się zmieniło. Rave'y w wielkich magazynach były już tylko wspomnieniem, a na ich miejsce weszła nowa, podmiejska i zdecydowanie seksowniejsza siła. Upadek prohibicji zapoczątkował ponowny rozkwit burleski, a kultura gejowska wyszła z ukrycia w blasku nowego brudu moralnego.

Nową świątynią zepsucia i zabawy stał się klub The Cock na Lower East Side. Możliwe, że tańczyłem tam nawet nago na stole (na szczęście nie było wtedy jeszcze Facebooka, więc już nikt nigdy tego nie zobaczy). Kolesiem, który stał za tym wszystkim, był Mario Diaz. Gdy przyjechałem, miał już za sobą przeprowadzkę do Los Angeles. Nie zniszczył jednak swojego królestwa w Nowym Jorku, zostawił tam swój klub, a z nim całe swoje dziedzictwo. Gdy dowiedziałem się, że filmowiec Jon Bush (koleś odpowiedzialny za krótkie filmiki „Donny & Ginger", które pojawiły się na HBO/Shout! Award) nakręcił – podążając za Mariem – film dokumentalny o 20 latach sceny klubowej, wiedziałem, że muszę się z nim spotkać.

Reklama

„Club King" to dokument, w którym współczesne życie Diaza przeplata się z materiałem archiwalnym. Imprezy w męskich klubach go-go w Los Angeles, szafa pełna ubrań dla transwestyty i życie towarzyskie połączone ze starymi filmami z czasów, gdy żył jeszcze w Nowym Jorku. Pojawiają się tam wywiady ze znanymi freakami z The Cock. Materiał obejmuje m.in. rozmowę z gwiazdą kabaretu genderqueer Justinem Vivian i niesamowitą drag queen Jackie Beat.

„Club King" można obecnie obejrzeć na festiwalach filmowych, a w te wakacje będzie również dostępny online. Rozmawiając z Bushem, dowiedziałem się więcej o Diazie, filmie i o tym, jak bardzo zmieniła się kultura klubowa przez ostatnie 20 lat.

Jak powstał pomysł na „Club King"?

Nie znałem osobiście Maria, aż do momentu, gdy spotkaliśmy się na lunchu, który był pretekstem do omówienia szczegółów projektu. W latach 90. mieliśmy jednak mnóstwo wspólnych znajomych, poza tym sporo o nim słyszałem. Ludzie mówili, że to nowy gorący promotor w Nowym Jorku, który robi dokładnie to samo co w San Francisco: zwariowane seksualne imprezy z prawdziwymi queerami. To naprawdę trzęsło całym miastem. Zostaliśmy znajomymi na Facebooku, to, co wrzucał, było naprawdę interesujące, zabawne i seksowne. Stwierdziłem wtedy, że chodzenie za tym kolesiem z kamerą choćby przez tydzień byłoby czymś zajebistym.

Takie było pierwotne założenie „Club King"?
Tak, chciałem jedynie nakręcić tydzień z jego życia. Nie miałem zamiaru przeplatać klatek archiwalnym materiałem. Tak naprawdę te nostalgiczne sceny są dla mnie nudne. Gdy Mario powiedział mi o nich po raz pierwszy, nie byłem tym szczególnie zainteresowany. Z czasem jednak zrozumiałem, dlaczego są tak ważne – nie tylko dla niego, ale dla całej historii queerów. Zjawisko, o którym opowiadał, nie było nigdy wcześniej wyczerpująco udokumentowane.

Reklama

Właściwie dlaczego jest to takie ważne?

W połowie lat 90., gdy wyszliśmy z ukrycia, z mrocznej ery AIDS, otwartość seksualna stanowiła newralgiczny temat. Wielu gejów wstydziło się swojej seksualności, poza tym bali się reakcji innych. To nie było coś normalnego dla społeczeństwa. Mario zaczął o to walczyć, cieszył się i świętował z powodu swojej seksualności. Chciał obalić zasady życia ustanowione przez Giulianiego, w tym celu organizował mnóstwo imprez. Przywrócił sprośność i radość z seksualności. The Cock stało się centrum tej inicjatywy. Ale te czasy już nigdy nie wrócą…

Brzmisz, jakbyś był z tego powodu smutny. Co się zmieniło?

Wszystko działo się przed Facebookiem, internetem i telefonami z wbudowanym aparatem cyfrowym. Wtedy robienie zdjęć było źle odbierane. Niełatwo znaleźć jakiekolwiek materiały z tamtego okresu. Ze względów technicznych ciężko było wtedy zrobić zdjęcie czy film, cykanie fotek masowo było niemożliwe, a poza tym takie zachowanie wzbudzało ostracyzm środowiskowy. Pamiętam ludzi, którzy odwracali się ze złością, gdy ktoś wyciągnął aparat. W tym temacie jestem zdziadziały i mam wrażenie, że przez wszechobecne aparaty ludzie są bardziej ostrożni i nie tak szaleni jak kiedyś.

Pod tym względem też jestem zdziadziały! Oglądając twój film, zastanawiałem się jednak, czy rzeczywiście tak jest. Pomimo smartfonów imprezy Diaza wciąż wydają się szalone. Może niepotrzebnie się czepiamy?

Wychowałem się w undergroundowych czasach i wierzę, że nie powinniśmy nagrywać wszystkiego. Nie mówiąc już o tym, że cała ta otaczająca nas technologia jest po prostu głupia. Odłóż telefon! Ciesz się chwilą. O to mi chodzi. Spójrz oczami, a nie ekranem. Nie ma nic bardziej wkurwiającego niż najgorętszy klub na świecie, na środku którego staje jakiś facet, wyciąga telefon i pisze esemesa. Serio, to doprowadza mnie do szału. Mam wtedy wrażenie, że rodzaj ludzki chyli się ku upadkowi.

Ale wiesz co? Na imprezach Maria ludzie nie robią takich rzeczy. Więc mogę się mylić. Może to po prostu wspomnienia i tęsknota za czymś, co minęło. Może dzieciaki się ogarną.

Śledź Hugh Ryana na Twitterze.