FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Polka stworzyła nietypową galerię zdjęć penisów ze swoich podróży po świecie

Penisy, penisy wszędzie
Na zdjęciu Franciszka Sady, prywatne archiwum

Penisy – pamiętam, że trzeba było się mieć na baczności, by w podstawówce rysunek jakiegoś fallusa nie trafił na okładkę zeszytu lub podręcznika. Wystarczyło nieopacznie zostawić podczas długiej przerwy swoje szkolne przybory samopas, by zaraz znalazł się jakiś śmieszek z długopisem i duszą niepoprawnego „artysty".

Nie masz jednak racji, wierząc, że z rysowania penisów się wyrasta – wystarczy spojrzeć na elewacje budynków, murki, ławki w parku. Jestem pewien, że chociaż raz w życiu spotkaliście się w przestrzeni publicznej z rysunkiem kutasa. Niektórzy może widzieli ich więcej niż kilka, a część z was przestała je już zauważać, bo zwyczajnie spowszedniały, stały się integralną częścią miejskiej tkanki.

Reklama

Tylko skąd w ogóle bierze się ten imperatyw rysowania męskich członków? Zdaniem psychoanalityk dr Vanessy Sinclair, jeżeli przyjmiemy fallusa w sensie metaforycznym, a nie jako część ciała „widać, że chodzi raczej o to, kto ma siłę, kto ma odpowiedzi, kto ma to, czego wszyscy szukamy" tłumaczy. Dodaje też, że „ludzie, którzy na okrągło rysują penisy, próbują dowieść, że mają to coś; że mają członka i niczego im nie brakuje; że nie są bezbronni. Zupełnie tak samo, jak w przypadku starszych mężczyzn, którzy kupują sportowy samochód albo motocykl, gdy zaczynają podupadać na zdrowiu".

Jak pokazuje zbiór zdjęć z podróży młodej Polki z Warszawy, Franciszki, potrzeba rysowania penisów w przestrzeni publicznej ujawnia się w obywatelach niezależnie od długości geograficznych kraju, w którym żyją. Co sprowadza nas do konkluzji, że niezależnie gdzie pojedziecie na wakacje i jakie atrakcje turystyczne będziecie chcieli zobaczyć – w którymś momencie wycieczki prawdopodobnie natkniecie się na obrazek penisa. Rozmawiam z Franciszką na temat jej galerii zdjęć, dlaczego fotografuje się z obrazkami penisów i gdzie spotkała ich najwięcej.

VICE: Skąd u ciebie pomysł na fotografowanie się z rysunkami penisów w tle?
Franciszka Sady: Penisy na ścianach mnie śmieszą, a jeśli już robię sobie zdjęcia, to właśnie z rzeczami, które uważam za zabawne. Nie fotografuję się na tle zabytków i krajobrazów, w ogóle chyba niechętnie się fotografuję, ale bardzo lubię te zdjęcia z penisami. Kiedyś zorientowałam się, że mam ich już całkiem sporo i założyłam tematyczny album na Facebooku. To było jakieś 3-4 lata temu i naprawdę – chodziło w nim tylko o te rysunki na murach, ale jakoś za jego sprawą zdobyłam reputację psychofanki penisów.

Reklama

Teraz znajomi podsyłają mi chyba wszystkie ciekawostki „okołopenisowe", które pojawiają się w internecie. Dostaję też prezenty z penisami w różnych odsłonach (czekoladki, kapcie, przytulanki itp.). I często słyszę: „Zabaczyłem fiuta na murze i od razu pomyślałem o tobie". Cieszę się, że ludzie – widząc kutasa – myślą o mnie, to miłe. Bawi mnie też to, jakie emocje wzbudza temat penisa jako części ciała, to jak bardzo poważnie i z jakim przejęciem traktuje go większość mężczyzn. Wielkość, grubość, kształt – są to sprawy ogromnej wagi, spędzające sen z powiek. Śmieszne.

Berlin, Niemcy

Czy było jakieś miejsce, gdzie nie znalazłaś rysunku penisa?
Oczywiście. Na przykład w Barcelonie, Oslo czy Exeter. Jestem jednak pewna, że tylko dlatego, że akurat nie miałam szczęścia, bo myślę, że w Europie nie ma miasta bez penisów. Na pozostałych kontynentach, choć zapewne nie we wszystkich krajach, może być całkiem podobnie. To nie jest też tak, że biegam i ich szukam – jeśli akurat jakiegoś spotkam, to świetnie, jeśli nie, to trudno.

Dlaczego twoim zdaniem ludzie tak chętnie malują penisy na ścianach?
Nie jestem pewna czy osoby, które to robią, same to wiedzą. Na pewno towarzyszy temu jakiś rodzaj buntu, chęć bycia obscenicznym, mini-anarchizm. Poza tym narysować penisa jest łatwo. Myślę, że jest to bardzo prosta forma zobrazowania własnego niezadowolenia, osobista interwencja w przestrzeń publiczną, chęć oszpecenia miejsca, które się komuś z jakiegoś powodu nie podoba, albo pokazania komuś, że nie myśli się o nim najlepiej (np. penisy malowane na drzwiach domów, przy domofonie etc.) To takie znaczenie terenu. Widzę też w tym jakąś chęć szokowania, a jednocześnie pokazania swojej wyższości: „Namalowałem ci kutasa – wygrałem!".

Reklama

Tel Aviv, Izrael

Przypuszczam też, że malowanie i rysowanie penisów odbywa się często bardzo spontanicznie, impulsywnie, szybko i raczej bez większej analizy. Zwykle te penisy są nagryzmolone, rzadko zdarza się, żeby był to przemyślany i dobrze wykonany street art. Chociaż znam kogoś, kto maluje super graffiti, w którym często pojawia się motyw penisa i właściwie aż dziwne, że nie mam żadnego zdjęcia z żadnym z tych dzieł. Obstawiam się też, że większość penisów na ścianach to sprawka facetów.

Inaczej niż wszędzie. Polub nasz fanpage VICE Polska

Podoba mi się jednak to, że w tych rysunkach jest coś takiego pierwotnego, nieposkromionego, że jakaś niewyjaśniona, tajemnicza potrzeba pcha ludzi do tego, żeby je robić. Czuję w nich mnóstwo emocji. Ciekawe jest też to, że ktoś świadomie rysuje coś, co przez większość odbiorców, czyli przechodniów, uznane będzie za brzydkie, obleśne i nieprzyzwoite. Tworzy „dzieło" jakby z góry skazane na porażkę.

Tobie nigdy nie zdarzyło się namalować penisa?
Tylko raz, kiedy chciałam zamazać krzyż celtycki na budynku niedaleko mojego domu. Jakoś zupełnie odruchowo namalowałam na nim różowego penisa. Było to takie trochę pokazanie fucka za pomocą rysunku kutasa, takie „a masz chuja, dziadu!".

Warszawa

W którym mieście znalazłaś najwięcej penisów na ścianach?
Pewnie w Warszawie, bo tu spędzam najwięcej czasu, ale poza tym to w Tel Awiwie! Było tam tyle penisów, bardzo wiele wykonanych tą samą ręką, że już nie chciało mi się ze wszystkimi fotografować. Do tego były zazwyczaj ogromne. Dużo penisów widziałam też w Berlinie. Za to w Londynie i Lizbonie – posucha.

Reklama

Czy podczas tych podróży towarzyszy ci potrzeba znajdywania kolejnych rysunków w przestrzeni publicznej, czy to wychodzi naturalnie?
Kiedyś działo się to zupełnie naturalnie i przypadkowo, ale rzeczywiście teraz jest trochę tak, że jeśli gdzieś jadę, to jakoś automatycznie skanuję wzrokiem mury, ściany i różne zakamarki. Ale nie do tego stopnia, żeby na penisy polować. Zwykle też bardzo dużo chodzę i spaceruję, więc prędzej czy później natykam się na jakiś okaz. Albo i nie.

Z twoich zdjęć wynika, że często podróżujesz, czym zajmujesz się na co dzień?
Nie tak często, jak bym chciała, a poza tym prawie wyłącznie po Europie. Na co dzień pracuję w Kampanii Przeciw Homofobii, gdzie zajmuję się ruchem sojuszniczym, dodatkowo czasem robię tłumaczenia audiowizualne. Mam syna, psa, kota i nie lubię gotować ani jeść.

Możesz śledzić autora tekstu na jego profilu na Facebooku

Zobacz kilka zdjęć z podróży Franciszki:

Amsterdam, Holandia

Nikozja, Cypr

Sarajewo, Bośnia i Hercegowina