Powrót talk boxa, czyli druga śmierć auto-tune'a

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

Powrót talk boxa, czyli druga śmierć auto-tune'a

Talk box, który na zawsze zmienił brzmienie electro-funku, new jack swingu i rapu z Zachodniego Wybrzeża, znów wraca do mainstreamu.

Gdyby nie Roger Troutman i jego Ghetto Robot, g-funk nie zyskałby robotycznego pazura i tysięcy chwytliwych sampli. Talk box, który na zawsze zmienił brzmienie electro-funku, new jack swingu i rapu z Zachodniego Wybrzeża, znów wraca do mainstreamu. I pokazuje auto-tune'owi środkowy palec.

Jeśli za najgorsze co w ostatnich latach wydarzyło się w szeroko pojętej czarnej muzyce ktoś uważa mumble rap Desiignera i Lil Uzi Verta, niech przypomni sobie Jaya-Z, który w "D.O.A. (Death of Auto-Tune)" rymował o tym, jak to auto-tune zmieni recesję w wielką depresję. To było osiem lat temu, ale Hova miał rację. Utwór ukazał się po "efekcie Cher", fali łojenia do znudzenia zawodzeń T-Paina, "Lillipopie" Lil Wayna i krążku "808s & Hearbreak" Kanye'go. Co prawda album Westa był dla melodyki rapu przełomowy, ale nie można zaprzeczyć, że w pewnym momencie hip-hop się auto-tunem zachłysnął i go przedawkował. I jakby na dłuższą chwilę zapomniał o talk boxie - swoim, o wiele bardziej dla muzyki popularnej wpływowym kuzynie.

Reklama

Za najbardziej ostatnio spektakularny powrót talk boxa odpowiada Bruno Mars na wydanej w listopadzie ubiegłego roku płycie "24K Magic". Inne świeże przykłady to świetny album "Loveline" Diamonda Ortiza wydany w kalifornijskim labelu MoFunk czy YouTube'owy cykl "Talkbox Tuesdays" australijskiego DJ-a i producenta Slynka. Muzyczny recycling może wkurzać, szczególnie w wykonaniu Marsa, który jak nie podkradnie aranżacji z Minneapolis soundu, to nakręci kolejny klip podobny do czegoś, co widzieliśmy lata temu lub właśnie to ze zdziwieniem odkryliśmy. Pełen ulicznego blichtru teledysk do singla "24K Magic" przypomina wideo "Jerk Out" (1990) rock funkowej grupy The Time, nadwornych współpracowników Prince'a, a sama kompozycja z ostatniej płyty wokalisty zaczyna się tak, jakby Roger Troutman zmartwychwstał i wyciągnął z garażu swojego Ghetto Robota. Do robotycznego nieba zaprowadził nas jednak nie Troutman, a Mr. Talkbox, artysta, który z tego analogowego urządzenia zrobił swój znak firmowy.

Zanim jednak brzmienie talk boxa zadomowiło się w latach 80. ubiegłego wieku na block parties, polubili je ugrzecznieni białasi i długowłosi rockmeni. Wśród tych pierwszych był Alvino Rey, gitarzysta i innowator. Grał jazz i swing, ale najbardziej zapisał się w historii muzyki jako popularyzator elektrycznej gitary hawajskiej (elektryczna gitara stalowa z pedałami, stojąca na stojaku) i pomysłodawca pierwowzoru talk boxa. W 1939 roku Rey po raz pierwszy użył tzw. mikrofonu gardłowego (w jego przypadku był to carbon throat microphone, sprzętu używały wcześniej jednostki SWAT i japońskie wojsko) podłączonego do gitary elektrycznej. Umieszczone na szyi głośniki odbierały drgania krtani i modulowały brzmienie instrumentu. Wynalazek nazwał "śpiewającą gitarą". Warto dodać, że mniej więcej w tym samym czasie Homer Dudley po raz pierwszy zaprezentował w Nowym Jorku vocoder - syntezator mowy, którego brzmienie bywa z talk boxem mylone. Nawiasem mówiąc, to kolejny dla muzyki wynalazek nie do przecenienia. Bez niego "Scorpio" Grandmastera Flasha & The Furious Five i słynne "The Robots" Kraftwerka brzmiałyby zupełnie inaczej. Vocoder konsekwentnie w ostatnich latach odkurzają Francuzi z Daft Punk.

Reklama

Wróćmy jednak do talk boxa, który przez lata zmieniał swoją formułę. W latach 60. "gadającą stalową gitarę" spopularyzował wokalista country Pete Drake w sporym  przeboju "Forever" (1964 r., 25. miejsce na liście Billboardu). Drake używał już rurki, właściwej dla formuły sprzętu, którą znamy dzisiaj, ale to jeszcze nie było "to".

Kiedy firma Kustom Electronics wypuściła w 1969 roku na amerykański rynek zaledwie sto egzemplarzy talk boxów, które nazwała "The Bag", zaczęło się szaleństwo. Sprzęt nazwano tak nie bez powodu. Z jednej strony do stożkowatego "worka" była przytwierdzona plastikowa rurka, którą muzyk wkładał do ust, a z drugiej kabel podłączany do wzmacniacza gitary lub keyboardu. Zmodyfikowany dzięki vintage'owemu urządzeniu dźwięk można usłyszeć między innymi w nagraniach rockowego zespołu Steppenwolf i na psychodelicznym "Sex Machine" (1969) czekoladowych rebeliantów ze Sly & The Family Stone. W 1973 roku inzynier dźwięku Bob Heil zaprojektował Heil Talk Box, pierwszy talk box, którego można było użyć podczas koncertów na żywo. Na początku popularny stał się głównie dzięki rockmanom Joe Walshowi i Peterowi Framptonowi, ale od tamtej pory z talk boxem romansowały całe pokolenia artystów, poruszających się w różnych stylach muzycznych: od Aerosmith, Bon Jovi, przez Fatboya Slima, MJ-a Cole'a po Pink Floyd i Nazareth. Co prawda solówki gitarowe szczególnie lubili urozmaicać talk boxem hard rockowcy, ale najbardziej kreatywnego użycia doczekał się w szeroko pojętej czarnej muzyce.

Reklama

Talk boxowi należy się szacunek. Nie powstał po to, aby jak auto-tune, cyfrowo poprawiać głos wokalisty. Nawiasem mówiąc ten ostatni wynalazek obchodzi w tym roku dwudzieste urodziny. Taka Britney Spears pewnie dziękuje najwyższemu, bo gdyby nie on, nie mogłaby spać spokojnie. Chociaż Kanye i wspomniani już, tyle że w kontekście vocodera, Daft Punk ("One More Tome, 2000), za użycie "wyrównywacza dźwięku" nie zasłużyli na tak srogie baty, jak inni artyści, tygodnik "Time" nazwał auto-tune'a "jednym z najgorszych wynalazków w historii".

Była jesień 1973 roku. Dwudziestodwuletni Roger Troutman siedział przed telewizorem w domu swoich rodziców w Hamilton w stanie Ohio. W pewnym momencie, przełączając kanały, trafił na występ Steviego Wondera w "Ulicy Sezamkowej". Wonder śpiewał dziecięcą piosenkę we własnej aranżacji, używając talk boxa i monofonicznego syntezatora analogowego Moog. Troutman już wtedy grał na kilku instrumentach, ale czegoś takiego jeszcze nie widział. Aż podskoczył na kanapie i wykrzyknął: "To jest najlepsze gówno w historii!".

To "gówno" było już od jakiegoś czasu obecne w brzmieniu hippisowskiej, ale wciąż rasowo podzielonej Ameryki. Doskonale pasowało do afrofuturystycznego klimatu, tak popularnego w czarnej muzyce lat 70 i 80. Zresztą kapitanem p-funkowego statku kosmicznego był wówczas wujek George Clinton, odpowiedzialny za odkrycie Troutmana. "More Bounce To The Ounce" (1980), wyprodukowany przez Bootsy'ego Collinsa singiel promujący debiutancki krążek Zapp - grupy, która Roger stworzył wraz z braćmi, był przełomowy pod kilkoma względami.

Reklama

Po pierwsze, połączenie p-funku z electro-funkiem wyznaczyło drogę brzmieniu gangsta rapu z Zachodniego Wybrzeża, a talkbox stał się niemal nieodłączną jego częścią. Zresztą i Eazy-E ("Switchez"), i Ice Cube ("Look Who's Burnin", "The Bomb") zsamplowali kompozycję w swoich utworach. Po drugie, Cube wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że kiedy usłyszał "MBTTO", stwierdził, że wie już, jak dalej będzie wyglądać jego życie. Po trzecie, styl Trotmana miał duży wpływ na produkcje Teddy'ego Rileya,odpowiedzialnego w dużej mierze za popularność ery new jack swingu pod koniec lat 80. i na początku 90. Wystarczy posłuchać jego grup Blackstreet czy Guy.

A po ostatnie, dość przyjemne, ale i wtórne, i mniej przełomowe, jeśli wydawało wam się, że "Uptown Funk", wielki przebój Marka Ronsona i Bruno Marsa sprzed dwóch lat coś wam przypomina, to mieliście rację. Ronson pożyczył sobie tutaj spora porcję "More Bounce To The Ounce".

Troutman nadawał swoim talk boxom różne imiona: Ghetto Robot, Electric Country Preacher czy Golden Throat. I wydaje się, że dał się im trochę zdominować. Multiinstrumentalista, kompozytor, otwarty na różne style muzyczne aranżer, wydał w sumie dziesięć studyjnych albumów, z zespołem Zapp i solowych. Miał na koncie sporo przebojów ("Dance Floor", "I Wanna Be Your Man", "Computer Love"), ale nie udało mu się stworzyć epickiego dzieła na miarę "Purple Rain". Nie doczekał się też, nawet pośmiertnie, zasłużonego miejsca w Muzeum Rock and Roll Hall of Fame. Zawsze mógł jednak liczyć na propsy rapowych ziomali. Zresztą do dziś jego muzyka jest niewyczerpanych źródłem sampli, nie tylko dla Zachodniego Wybrzeża. Największa mainstreamowa popularność przyszła oczywiście wraz z featuringiem w "California Love" 2Paca. Dr. Dre wykorzystał tu fragmenty "Dance Floor", zsamplował też "West Coast Poplock" (1982) Ronniego Hudsona, a ten z kolei użył wcześniej kompozycji Rogera "So Tuff, So Ruff". Historia zatoczyła koło, a Tupac nakręcił nawet drugą wersję teledysku, w którym Troutman śpiewa cały refren:

Moje ulubione talk boxowe przykłady to "I Wanna Be Your Man" Troutmana (1987), slow jamowe "Your Body" LSG (1997) i "Compton" Kendricka Lamara i Dr. Dre (2012). Talk box podkręca refren, wzbogaca początek lub koniec utworu, bywa też, że podkreśla jakąś jego część. Przede wszystkim jednak nadaje klimat i przywraca wspomnienia, jak u ambasadora boggie funku Dâm-Funka czy ostatnio Slynka i Diamonda Ortiza. A casus Bruno Marsa pokazuje, że na retro nostalgii można zarobić grube miliony.