FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Moi chłopcy są z reguły bezrobotni - wywiad z Marią Minervą

Tydzień temu w warszawskiej Cafe Kulturalnej wystąpiła Maria Minerva. Artystka opowiedziała nam o swojej tułaczce po świecie, słabości do życiowych włóczęgów i upadku mediów muzycznych.

Tydzień temu w warszawskiej Cafe Kulturalnej wystąpiła Maria Minerva – znana eksperymentalna wokalistka z Nowego Jorku, związana z wytwórniami 100% Silk i Not Not Fun. Z tej okazji zamieniliśmy słowo z artystką. Maria opowiedziała nam o swojej tułaczce po świecie, słabości do życiowych włóczęgów i upadku mediów muzycznych.

VICE: Jako osoba pochodząca z kraju z komunistyczną historią, jak postrzegasz kulturę zachodnią? Lubisz zachodni styl życia za wolność, którą daje jednostce? Czy potępiasz go za konsumpcjonizm i kapitalistyczne podejście do życia?

Reklama

Maria Minerva: Wolność znaną inaczej jako iluzję wyboru? Nie myślę w takich wielkich kategoriach. To jest oczywiste, że neoliberalizm jest w stanie rozkładu. O czym tu dyskutować? Trzeba zwyczajnie szukać pomysłów na to, żeby stał się DO ZNIESIENIA. To jest do dupy, że muszę sprzedawać swoją duszę i dźwięki z sypialni, żeby się utrzymać. Często żałuję, że nie mam normalnej pracy w biurze. Komodyfikacja i hipsteryzacja sztuki ssie, a stosunek między sztuką i pieniędzmi jest wciąż problematyczny i powiązany z uprzywilejowaniem, medialnym hype'em, modami, i tak dalej. Nowy Jork jest uosobieniem tej mentalności, ale kocham to miasto za jego ludzi - nie za sklepy i muzea czy nawet za jego architekturę. Najbardziej utalentowani ludzie mieszkają w magazynach w starej części Brooklynu i właśnie tam chcę teraz być – w samym sercu tej surowej energii.

Jestem zagorzałą przeciwniczką tego zachodniego stylu życia, który koncentruje się na rozwijaniu kariery, definiuje Cię przez to, czym się zajmujesz. Pociągają mnie ludzie, którzy są oderwani od tego wszystkiego. Sama jestem włóczykijem, a moi chłopcy są z reguły bezrobotni, związani ze sztuką, mają chorobę dwubiegunową, są pisarzami, buddystami albo nie potrafią prowadzić samochodu. Jednak na ogół są bardzo utalentowani, śmieszni, delikatni i PRAWDZIWI. Żaden z nich nie pracował w branży reklamowej czy modzie, haha. Ktoś kiedyś powiedział, że bycie bezdomnym jest wyborem (w Ameryce) i ja to rozumiem. Po prostu dobrowolnie wypadasz z wyścigu po karierę, i szczerze powiedziawszy, ta idea zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Jest dużo siły w rezygnowaniu z rzeczy, nie dbaniu o coś czasami – i mówię to jako osoba, która przez całe życie była prymusem. Zawsze chciałam być najlepsza, a Nowy Jork uświadomił mi, że tak naprawdę jestem nikim.

Reklama

Najpierw mieszkałaś w Tallinnie, potem w Londynie i Lizbonie – teraz jesteś w Nowym Jorku. Wiedziesz życie prawdziwej obywatelki świata. Czy kiedykolwiek będziesz chciała zapuścić korzenie? Czy miejsce naszego pobytu straciło znaczenie w epoce wirtualnej rzeczywistości?

Miejsce pobytu jest wszystkim. Na pewno chcę zapuścić korzenie, ale jeszcze nie wiem gdzie. Zawsze chciałam spróbować życia w Nowym Jorku - robię to teraz. Zorganizowanie pieniędzy i załatwienie papierów zajęło mi trochę czasu, ale w końcu się udało. Moja przeprowadzka do Ameryki wcale nie była łatwa, choć mówię o niej teraz w taki lekki sposób. Zostawiłam za sobą wszystkich znajomych. Nie miałabym też nic przeciwko temu, żeby polecieć do Afryki i pracować tam dla organizacji humanitarnych albo robić coś podobnego. Na swój sposób wszystkie duże miasta są takie same. Widziałam ich całkiem sporo i jak dotąd wszystkie mi obrzydły, więc jak Nowy Jork nie wypali, to pewnie poszukam czegoś bardziej cichego albo zupełnie innego. Już mam dość podróżowania. Mam 25 lat, przez ostatnie trzy lata byłam imigrantką pełną gębą, więc na pewno chcę poczynić jakieś kroki w stronę stabilizacji. Nie jestem przekonana, czy chcę wracać do Estonii, ale myślę, że ten kraj ma w moim sercu swoje miejsce. W końcu na świecie żyje tylko milion Estończyków, więc może jest jakiś powód, dla którego urodziłam się właśnie jako obywatelka tego kraju. Wychowanie moich dzieci na Amerykanów wydaje się dziwnym pomysłem, więc nie wiem jeszcze, jak to się wszystko ułoży. Myślę, że bycie bezdomnym jest bardzo ważne, tak samo jak wystawianie się na doświadczanie tych wszystkich szalonych sytuacji. Wydaje mi się, że już zebrałam całkiem pokaźne doświadczenie, dzięki któremu nabrałam dużo pokory. Łatwo być pewnym siebie, kiedy wcześniej byłeś bardzo niepewny swojej pozycji w społeczeństwie – właśnie dlatego imigranci tworzą najlepszą sztukę.

Reklama

W zeszłym roku ukończyłaś prestiżowy Goldsmiths College w Londynie. Występujesz jako artystka od ostatnich czterech lat. Czy trudno Ci było pogodzić obowiązki na uczelni z Twoimi trasami koncertowymi i wydawaniem albumów? Wiodłaś życie studenckie, czy zabrakło czasu przez Twoje poświęcenie dla muzyki?

Na początku studiów nie byłam jeszcze zaangażowana w muzykę. Wszystko się zaczęło, kiedy musiałam napisać licencjat. Wtedy zaczęłam jeździć w trasy – to było dwa i pół roku temu. Kiedy robiłam studia magisterskie, pracowałam jako kelnerka we wschodnim Londynie i zastanawiałam się nad tym, co robić dalej w Wielkiej Brytanii. Odpowiedź była prosta – wyjechać.

Na ostatnim albumie stworzyłaś pejzaż pełen oryginalnych i egzotycznych dźwięków. W utworze „The Sound” użyłaś sampla z wypowiedzi Maharishi Mahesh Yogi'ego – hinduskiego przywódcy duchowego, kiedyś guru Beatlesów. Medytujesz lub uprawiasz jogę? Masz jakąś  receptę na wewnętrzny spokój?

Nie mam żadnej recepty. Cierpię na bezsenność i tak dalej, ale w głęboki serca noszę pewien dziwny optymizm. Powiedziałabym, że moją religią jest poczucie humoru.

Z kolei w kawałku „Soulsearchin” samplowałaś monolog znanego amerykańskiego komika George'a Carlina. Niedawno zapowiedziałaś wydanie eksperymentalnego projektu, który ma być owocem Twojej współpracy ze znajomym komikiem. Czuję, że jesteś fanką stand-up'ów.

Uwielbiam komedie. Mój tata jest komikiem. Zgadza się, właśnie pracuję nad tym projektem. To będzie około-godzinny mikstejp. Nie wiem jeszcze, w jakim formacie to się ukaże, w każdym razie będę odpowiedzialna za muzykę, a mój przyjaciel, nowojorski komik stand-upowy Ben Kronberg, wykonał swoją działkę, czyli nagrał dużo swojego nowego materiału. Nie znam Bena zbyt długo, ale od razu zakochałam się w jego twórczości, kiedy go zobaczyłam na jakimś slamie satyrycznym. Kiedy widziałam go drugi raz, występował z abstrakcyjną ścieżką dźwiękową, więc de facto już sam wcześniej robił takie rzeczy. Ben używa bardzo dziwnej muzyki jako akompaniamentu do swoich dowcipów. To jest rzadkie, na ogół komicy są strasznie konserwatywni i jedyna muzyka, jaka się pojawia w ich występach, to gitara albo jakieś idiotyczne ukelele. Ben się wyróżniał, więc go zagaiłam o współpracę. Kilka miesięcy temu odwiedziłam go z moim sprzętem w jego mieszkaniu, paliliśmy zioło a on po prostu opowiadał mi swoje żarty. Muszę przyznać, że jego głos jest hipnotyzujący, a jego materiał OSTRO POKRĘCONY, tak dobry. Mam nadzieję, że ludziom się spodoba tak samo jak mi.

Reklama

Od pewnego czasu prowadzisz bloga, na którym poruszasz różne tematy: od swoich przygód w Nowym Jorku przez politykę po kwestie społeczne. Kiedyś napisałaś o tym, jak trudno być kobietą w tym męskim światku alternatywnej elektroniki. To było w kontekście skandalu z Niną Kraviz, który wybuchł po tym, jak rosyjska didżejka udzieliła wywiadu siedząc w wannie. Jak patrzysz wstecz na własne doświadczenie, Twój wygląd był trampoliną czy raczej przeszkodą w Twojej karierze muzycznej?

Przecież ja wyglądam jak gówno? Cóż, może to zależy od dnia. Mam prawie 180 cm wzrostu i dziwny styl, więc pewnie trochę odstaję od reszty. Poza tym, że „przypadkowo” odcedzają mnie na lotniskach do przeszukiwania pod kątem przemycania materiałów wybuchowych, mój posągowy wygląd wikinga raczej nie robi różnicy. Myślę, że ludzie zwracają uwagę na wygląd na samym początku, potem to się staje drugorzędne. Wiesz, kogo dzisiaj obchodzi, jak bardzo spuchnięta jest Britney Spears albo co J.Lo ma na sobie. Widzieliśmy je tyle razy, że już dobrze wiemy, czy je lubimy czy nie. To, co robisz, powinno, i na ogół jest najważniejsze.

Piękne wokalistki są wszędzie – nigdy nie chciałam być jedną z nich. Wolę być straszna i dziwna. Poza tym naprawdę nienawidzę mody a raczej kiedy moda staje się ważniejsza od muzyki – powstaje wtedy muzyka z instagramu. Po prostu nie mam zbyt wiele szacunku dla takich rzeczy, ale oczywiście rozumiem, że nie każdy ma wysokie ideały, jeśli chodzi o muzykę, i niektórzy chcą być po prostu zabawiani w sposób wizualny. Wyglądanie jest ogólnie dużo łatwiejsze niż słuchanie czy myślenie. Dostajesz to, co dajesz od siebie.

Reklama

Wracając do Niny Kraviz, nie jestem pewna, co jej chodziło po głowie, kiedy udzielała tego wywiadu w wannie. Może to jest kwestia kulturowa, dużo o tym myślałam. Ta cała kultura „russkaja krassawitsa” (rosyjskiego piękna). Kobietom wpaja się od dziecka, że mają być zawsze piękne i nie powinny się z tym ukrywać. Może więc po prostu zrobiła to, czego ją mama nauczyła w dzieciństwie. Nie oszukujmy się - rosyjska kultura JEST inna, jeśli chodzi o kwestie genderowe. To dziwne połączenie kobiecej siły i matriarchatu ze stereotypami na temat płci, w dużo większym stopniu niż to, co spotykasz na Zachodzie.

Czy jako artystka z teoretycznym wykształceniem muzycznym obsesyjnie śledzisz recenzje Twoich płyt i opinie na Twój temat? Czy zależy Ci na opiniach o Twojej pracy? Czyje poglądy cenisz sobie najbardziej?

Z dużym zainteresowaniem śledziłam opinie, kiedy pojawiły się pierwsze recenzje moich płyt. Na samym początku to było po prostu niewiarygodne, że ktoś w ogóle o mnie pisze. Jednak bardzo szybko uświadomiłam sobie, że zaledwie jeden z pięćdziesięciu artykułów jest wart mojego czasu. Na ogół ludzie po prostu przepisują notkę prasową albo kradną informacje z mojego profilu na Facebooku. Jestem szczerze zawiedziona dziennikarstwem muzycznym, ale koniec końców średnio mnie to wszystko obchodzi. To, co robię, tak naprawdę średnio od niego zależy. Biorę pod uwagę krytykę pod moim adresem, ale już się nią nie przejmuję tak jak kiedyś. Postrzegam to tak jak trzeba to postrzegać – ktoś po prostu musi zapełnić strony jakimś tekstem i zarabiać na tym pieniądze.

Reklama

Oczywiście archiwizuję całą prasę na mój temat, myślę, że przeczytałam dosłownie wszystko. Potrzebuję tego archiwum, żeby dostać amerykańską wizę dla artystów (żebym mogła tam pracować i występować). Trzeba złożyć jak najwięcej dokumentacji prasowej. W sumie przez ostatni rok przedstawiłem amerykańskiemu urzędowi imigracyjnemu jakieś trzysta stron tekstu. Myślę, że ich też średnio obchodzi, co w tym jest, póki masz coś nowego do pokazania. Z chwilą, kiedy dostanę amerykańską Zieloną Kartę i nie będę musiała się tym więcej zajmować, pewnie przestanę czytać to wszystko, co ludzie piszą na mój temat. Widziałam już wystarczająco dużo – to się robi nudne.

Bloga Marii możesz obejrzeć tutaj.

Zobacz też:

MAMY 2013, KTO NADAL SŁUCHA LIMP BIZKIT?

HAJS ZNÓW SIĘ NIE ZGADZA. WYWIAD Z WINIM.