FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Wbrew pozorom hip-hop nie powstał w Mongolii

Mongolski hip-hop jest po prostu fajny. I to na kilku poziomach.

Jeden z najsłynniejszych i zarazem jeden z ostatnich przedstawicieli tradycyjnej mongolskiej epickiej pieśni Bayarmagnai twierdzi, że hip-hop wywodzi się z Mongolii. Dowodzi tego używając czegoś pomiędzy sugestią a hipnozą, po prostu powtarzając tę kontrowersyjną tezę w co drugim zdaniu wypowiedzi jakiej udzielił w dokumencie "Mongolian Bling"

Wtóruje mu w tym zapewne bardziej doświadczony we wmawianiu ludziom bzdur Zorigtbaatar, szaman specjalizujący się w egzorcyzmach i leczeniu. Zanim zaczął opowiadać o szamanicznym wymiarze breakdance'u i różnicach w mongolskim i afroamerykańskim tańcu hip-hopowym pochwalił się fletem z kości udowej 18-letniej dziewczyny. Swoją drogą ten człowiek wygląda jakby zaraz po wywiadzie miał wyjść z jurty, zdjąć zwierzęce skóry, założyć garnitur, wsiąść za rogiem do swojego Lexusa i pojechać do swojej posiadłości zbudowanej na ludzkim nieszczęściu.

Reklama

źródło zdjęcia: http://www.bizspirit.com/spkrfullbio/science08/si8_MongolianShamans.html 

W każdym razie są naukowe dowody, jak Wikipedia, że hip-hop powstał w Ameryce.

Nie zmienia to faktu, że mongolski hip-hop jest po prostu fajny. I to na kilku poziomach. Na tym najbardziej podstawowym, muzycznym, brzmi po prostu jak każdy inny, nie różni się niczym od amerykańskiego, francuskiego, włoskiego czy polskiego. Gee, nazywany królem mongol rapu jest tego najlepszym przykładem, ot gangstersko-społeczny hip-hop.

Mają rzecz jasna swoje dissy i beefy, jak wyżej wymieniony Gee na Quizę, o którym ten pierwszy mówi bez ogródek "Quiza is commercial motherfucker". Jak można się domyślać poszło o to, że Quiza kiedyś walczący z przerażającym alkoholizmem w Mongolii dziś występuje pod banerem browaru zaprzedając swoje ideały.

Po drugie, każdy możliwy stereotyp o Mongolii znajduje swoje potwierdzenie w ich muzyce, i to znowu, na kilku poziomach. Swoje płyty nagrywają w studiach zbudowanych na tyłach sklepów spożyczwych i wytłumionych wojłokiem, z którego szyje się jurty, ale przede wszystkim chodzi o to jak przeraźliwie nacjonalistyczny jest ich przekaz. Wynika to podobnie, jak u nas (choć w Polsce na mniejszą skalę, przynajmniej w początkach naszego hip-hopu) z transformacji, z traumy po socjalizmie, który represjonował inne, niż zgodne z linią partii sposoby ekspresji, w tym też te patriotyczne i tradycyjne (u nas jednak na nich żerował). Do tego stopnia, że za ojców chrzestnych hip-hopu czy raczej tych co przywieźli beaty do Mongolii uznaje się Black Rose.

Reklama

To trochę jakby uznać Dj Bobo za duchowego przewodnika powojennej Europy (tak wiem, że jest Szwajcarem, ale i tak korzysta z układu z Schengen). Ale u nas nikt poważny nie szanuje Dj Bobo, co innego z Black Rose w Mongolii.

Po trzecie, muzyka ulicy z Ułan Bator jeszcze nie została zarażona komercjalizacją, nikt nie produkuje ichniejszych JP i Prosto, i nie monetyzuje młodzieży (bo młodzież nie ma pieniędzy), nikt nie obnosi się z  pieniędzmi i luksusem (bo chyba jeszcze ich nie mają). Co tu dużo mówić, wyglądają dziadowsko. I bardzo dobrze.

Po czwarte, nie znam innego kraju, gdzie najlepszym i najbardziej znanym za granicą raperem byłaby dziewczyna. Gennie, mieszkająca w małym mieszkaniu z mężem i bachorem, wykonująca jakąś uwłaczającą pracę, wyglądająca równie dziadowsko (w porównaniu z naszymi zgniłymi, zachodnimi standardami) jak jej gorsi koledzy - jest po prostu królową mongolskiego hip-hopu.

Zapraszana na festiwale we Francji (żadne prestiżowe dla branży, ale zawsze), podziwiana przez swoich gangsta kolegów, mistrzyni flow i freestyle'u - New Ery z głów:

Zobacz też:

Ten człowiek twierdzi, że Obama jest gejem Celebrities as Food Wojna meksykańsko mormońska - odcinek pierwszy