Jak przetrwać pracując na freelansie?

FYI.

This story is over 5 years old.

Classic Club x Reebok

Jak przetrwać pracując na freelansie?

Spytaliśmy najlepszych polskich freelancerów, jak poradzić sobie na trudnym rynku nieregularnych zleceń, mailowania z klientami i samotnej pracy z domu

Zdjęcia: Paweł Starzec

Będąc nastolatkiem marzyłem, by zawsze pracować z łóżka. „Jeżeli będę wystarczająco dobry i wyrobię sobie markę, dobrze płatna praca sama do mnie przyjdzie", myślałem z gorliwością młodego posiadacza piątki z WOS-u. Oczywiście życie zrewidowało te plany i po drodze od swojego pierwszego zlecenia do dziś smażyłem śniadania na stacji kolejowej w Londynie, odstawiałem wózki w centrum handlowym pod Warszawą, sprzedawałem bilety w klubach i robiłem dla kasy inne rzeczy, które wymagały wyjścia z łóżka, a też nie zawsze miały cokolwiek wspólnego z wymarzoną ścieżką kariery.

Prawdziwe wolne strzelectwo okazało się trudniejsze, niż sobie wyobrażałem – a klimat na rynku pracy zdecydowanie zmienił się na gorsze: googlując hasło „freelancer" można łatwo zobaczyć, jak z hurraoptymistycznych wizji telepracy komentarze zmierzały w stronę ponurych wypowiedzi o umowach śmieciowych, braku zabezpieczeń socjalnych i „ekonomii fuchy". Freelance ze złotego Eldorado zamienił się raczej w Dziki Zachód, gdzie wiele można zyskać, ale też nikt nie wybaczy ci błędu.

Są jednak tacy, którzy we freelansie czują się znakomicie, odnoszą w nim sukcesy i nie zamieniliby go na ciepłą posadę. Przy okazji warsztatów „Zrób krok do bycia mistrzem z Club C" zapytałem prowadzących je topowych polskich ilustratorów – Olkę Osadzińską i Alka „LIS KULA" Morawskiego – o rady dla tych z nas, którzy chcieliby pracować bez wychodzenia z domu.

VICE: Czy freelance był waszym świadomym wyborem zawodowym, czy tak po prostu wyszło?
Alek Morawski: Ciężko powiedzieć, bo to się zmieniało przez lata. Przed studiami marzyłem o stałej pracy w wielkim studiu animacyjnym typu Disney, Pixar czy Dreamworks. Później zorientowałem się, że nie to nie byłoby dla mnie i większą przyjemność czerpię z bycia samemu sobie sterem i okrętem, realizowaniu własnych pomysłów itp. Studiowałem kierunek ilustracji i nasi profesorowie trochę wbijali nam do głowy to, że w tej branży freelance ma największy sens. Nie ma wielu miejsc, gdzie zatrudnia się rysowników na stałe, a te które to robią najczęściej narzucają pracownikom swoją estetykę. Dodatkowo nie produkuje się ilustracji pod własnym nazwiskiem, nie można ich wrzucić do portfolio więc w momencie gdy np. będzie się chciało zmienić pracę albo firma splajtuje, może być ciężej starać się o kolejne zlecenia. 
Olka Osadzińska: Kiedy zaczynałam, niespecjalnie myślałam, że to będzie moja praca. To była moja pasja i hobby. Kiedy odkryłam, że daje mi to bardzo dużo przyjemności i że chętnie spędzałabym w ten sposób więcej czasu – i może zrobiła z tego swoją pracę. Pojechałam na staż w Nowym Jorku, potem na jeszcze jeden w Berlinie – tam pracowałam razem z ludźmi. Jednak szybko się zorientowałam, że nie mam osobowości do posiadania szefa. Odkryłam, że lubię sama organizować sobie czas, być rozliczana z efektów. Jednocześnie bardzo trudno mi się skoncentrować, kiedy jestem w grupie ludzi – już na stażu wolałam bardziej wymagające projekty kończyć w domu.

Czy kiedykolwiek pracowaliście na etacie? Jak to wspominacie?
Olka: Był moment, kiedy finansowo gorzej mi szło. Myślałam o etacie, chociaż niespecjalnie miałam pomysł, jakby to wyglądało. Rozmawiałam z moją mamą, lekarką, która stwierdziła „No, wreszcie będziesz miała normalną pracę!". A jeśli po samodzielnej pracy na swoje nazwisko decydujesz się na tzw. pójście w etat, to zwykle oznacza, że albo fizycznie masz potrzebę pracy z ludźmi, albo że sobie nie radzisz: że to, co robisz, nie wystarcza na pokrycie twoich życiowych potrzeb. To nie jest to może porażka, ale wiele osób uważa pracę dla siebie za najlepszą formę działalności artystycznej.
Alek: Nie pracowałem stricte na etacie, ale bylem stałym pracownikiem na umowach, najdłużej jako grafik w studiu robiącym projection mapping na budynkach. Zacząłem tam pracę świeżo po tym jak miałem słaby okres zleceniowy i musiałem sobie dorabiać fuchami, w których i tak nie mogłem się szczególnie spełniać – miałem motywację by przychodzić punktualnie i trzepać ile grafik wlezie. Zarabiałem więcej kasy niż kiedykolwiek wcześniej w życiu i nawet podobało mi się to, że mogę po godzinach robić swoje własne projekty. Zlecenia wciąż mi przychodziły, ale miałem teraz luksus dobierania tylko tych, które wydawały mi się interesujące albo miały sensowne stawki (jedną okładkę dłubałem wieczorami przez ponad pół roku). Po jakimś czasie szala się przesunęła i dostawałem tych dobrych zleceń coraz więcej. By się z nimi wyrabiać musiałem się zwalniać na całe tygodnie z pracy. Praca zaczęła mnie bardziej nużyć, wydawać się zbyt powtarzalna. W końcu podjąłem decyzję by odejść i postarać się o dotację na sprzęt, która dała mi dużego kopa. Tęsknisz czasem?
Alek: Na pewno tęsknie trochę za wygodą bycia zatrudnionym. Tego, że mogę wyjść sobie o 18, włączyć telewizor i mieć w dupie to, czy muszę jeszcze coś robić. Dodatkowo dużo lepiej mi się pracuje, gdy szef obok siedzi i lampi się na mój ekran. Tak to odpalam sobie Facebooka czy Glamrap na drugim ekranie i marnuję połowę dnia. Nawet jak teraz dzielę pracownię z innymi ludźmi, ustawiłem sobie ekrany na ich widoku by czuć się wiecznie obserwowanym. Freelancerzy często skarżą się, że mimo wykonywania wielu zleceń trudno im się utrzymać. W czym tkwi sekret?
Olka: Czasem mówię swoim studentom, że nawet praca 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu nie daje żadnej gwarancji zdobycia kolejnego klienta. Możesz o to zabiegać, wysyłać portfolio, robić wiele rzeczy, które długoterminowo przekładają się na świadomość ludzi, że mogą cię zatrudnić. Kiedy pracujesz na etacie, budujesz swoje CV konkretnymi pozycjami rozpoznawalnymi na rynku jako twoje namacalne doświadczenie. We freelansie, nawet jeśli masz CV pełne klientów, to nie dostaniesz w związku z tym kolejnego zlecenia. Ewentualnie możesz mieć kilku klientów, których obsługujesz i to zapewnia ci pewną ciągłość. Kiedy nie chcesz pracować na etacie, to coś zyskujesz, ale coś tracisz. Jak najlepiej organizować sobie pracę? Starać się pracować 8 godzin dziennie czy wtedy, kiedy ma się na to ochotę?
Olka: To ile pracujesz dziennie nie ma takiego znaczenia, jak planowanie sobie pracy. Wszyscy ilustratorzy, których znam i cenie systematycznie aktualizują portfolio i wysyłają je do potencjalnych klientów; tych, z którymi chciałoby się pracować. Klienci nie znajdują potencjalnych współpracowników w Google'u – polegają na własnych doświadczeniach, rzeczach które mignęły im gdzieś na Instagramie albo które dostali od ludzi i zachowali sobie w folderze na przyszłość. Trzeba się też „pojawiać w pracy" – na początkowym jedyny sposób, żeby cokolwiek osiągnąć to siedzieć i za przeproszeniem „napierdalać". Dotyczy to każdej pracy. A miejsce? Działać z łóżka, kawiarni czy coworkingowej przestrzeni?
Alek: Chyba każdy musi mieć na to własny patent. Ja staram się pracować te 8 godzin dziennie w wynajmowanej przestrzeni. Ze względu na tryb pracy często zamienia się to na 12 godzin w niedzielę i np. 2 dni przerwy w środku tygodnia, bo czekam na feedback klienta i mam związane ręce. Teraz jestem dużo bardziej zorganizowany niż byłem np. parę lat temu. Duży wpływ ma to właśnie ta pracownia. Pracując w domu trochę dziwaczałem ze względu na zerowy kontakt z ludźmi i siedzenie na projektami do piątej rano. Zawsze jest się wtedy trochę w domu, trochę w robocie i nie wiadomo jak dzielić stosunek pracy do odpoczynku. Wciąż jednak czasem zdarza mi się otrzymać serię mejli po przebudzeniu się i odpisywać na nie z łóżka. Co z kolei kompletnie rozleniwia i sprawia, że zaczynam się ogarniać koło 13. Zależy wam, żeby wasi partnerzy pracowali na podobnych zasadach i wiedzieli z autopsji, jak wygląda wasza praca? A może właśnie dobrze, jeśli druga osoba ma sztywno ustalony grafik? Chyba, że to nie ma znaczenia i wszystko da się dogadać?
Alek: Moja dziewczyna ma wyznaczone godziny pracy. Zawsze wstaję z nią rano i oglądam Dzień dobry TVN do śniadania. Sam nienawidzę rano wstawać, ale na pewno pomaga mi to jakoś układać sobie pracę. Zdarza się czasem, że mój tryb pracy rzutuje na związek bo np. ze względu na robotę nie mogę sobie pozwolić by wyjechać na święta czy na długi weekend w góry – ale na szczęście mam wyrozumiałą dziewczynę.
Olka: To absolutnie kwestia komunikacji i nie da się jej uniknąć niezależnie od tego, jaką masz pracę. Jeśli zostajesz po godzinach albo masz za dużo roboty, po prostu powiedz o tym swojej dziewczynie – to ogólna rada do was, chłopców. Mówcie, jakie macie plany, żeby one mogły sobie zaplanować swoje rzeczy. Ja spotykałam się z chłopakami, którzy przez swoją pracę cały czas podróżują albo nie są w stanie zaplanować swojego życia, bo okazuje się, że np. muszą być w Kolonii następnego dnia. Widziały gały co brały – a czasem trzeba się rozstać. Czy spotykacie się z tym, że zleceniodawcy nie potrafią pracować z freelancerami? Co robicie, kiedy zdarza wam się historia rodem ze strony „Junior Brand Manager"?
Alek: Oczywiście, ze się zdarza i jest to frustrujące. Często klienci kompletnie nie liczą się moim czasem. Nawet w ostatnim roku miałem parę razy sytuację gdzie prosiłem o przesunięcie deadline'u, bo ilość pracy była przytłaczająca. Klient mówił, że nie ma mowy, musi być na ten i ten dzień. Po czym zawałem noc, pracowałem ostatkami sił by się wyrobić i w końcu wysyłam wszystko Wetransferem a i tak mijało z 5 dni zanim dostałem potwierdzenie na mejla, ze klient to w ogóle ściągnął. Są ludzie, którzy chcą, żebym pracował po nocach w weekendy, zaniżają stawki i dają poprawki dla zasady. Wszystko po to by ratować swoją dupę przed szefem. Niby takie problemy pierwszego świata, ale nie mam kompletnie do tego dystansu i zawsze mnie szlag trafia przy takich akcjach.
Olka: Agata „Endo" Nowicka kiedyś udostępniła post z „10 rzeczami, które spowodują, że twoja praca z ilustratorem będzie lepsza". To podstawy – piszesz do kogoś i mówisz, czego od niego chcesz: na kiedy, za ile i co ma w tym być. My dostajemy maile o treści „Cześć, Piszę w sprawie klienta, którego na razie nie mogę zdradzić. Pracujemy nad projektem, ale to jeszcze tajemnica. Czy byłabyś zainteresowana współpracą?". To nie żart, to każdy mail – nie wynika to ze złej woli, ale z pewnego rodzaju bezmyślności. Zawsze odpisuję, że cieszę się, że o mnie pamiętali, ale: co za klient? na kiedy? jakie pola eksploatacji? czy to kolaboracja z wykorzystaniem nazwiska? jaki jest brief? Połowa maili, które wymieniamy, mogłaby nie istnieć. Czy myślisz o ubezpieczeniu, emeryturze, oszczędnościach? Myślisz, że państwo powinno bardziej dbać o potrzeby freelancerów?
Alek: Bardziej chyba moja babcia chce, żebym o tym myślał. Ja jestem zbyt infantylny by wybiegać tak daleko w przód. Płacę składki społeczne na swoją działalność gospodarczą więc w teorii coś tam mi się odkłada, ale wiadomo, że gówno z tego będzie. Po tylu latach prób i błędów dopiero od niespełna roku udaje mi się odkładać jakieś sensowne oszczędności i mieć jakiś zalążek stabilizacji. Jeśli sytuacja się nie zmieni to pewnie kiedyś tam założę sobie fundusz albo wychowam rygorystycznie swoje dzieci robiąc z nich maszyny do zarabiana pieniędzy, które zapewnią mi spokojny byt w pięciogwiazdkowym domu starców.
Olka: Nie uważam, że państwo powinno w kwestii pomocy robić coś więcej ponad pomaganie tym, którzy naprawdę sobie nie radzą. Freelancer zawsze ma więcej opcji życiowych niż np. chore dziecko. Państwo powinno się zajmować procedurami – ale niby dlaczego mielibyśmy mieć lepszą sytuację, niż pielęgniarki czy strażacy? Ja maluję kwiatki, a moja mama ratuje ludzi. Sama zamierzam pracować do końca życia – mam wystarczająco dużo starszych znajomych (w tym Barbarę Hulanicki, która ma 80 lat), żeby wiedzieć, że to możliwe. Trzeba być tylko w dobrym zdrowiu – teraz, w wieku 32 lat, zaczynam się nim zajmować. Wcześniej zauważyłam, jak ważne jest zdrowie psychiczne, teraz zaczynam zwracać uwagę na fizyczne.

Najlepsze z VICE w twojej skrzynce. Zapisz się do naszego newslettera

Myślicie, że w najbliższym czasie coraz więcej osób będzie pracować w taki sposób jak wy? Czy możliwe, że przy postępującej uberyzacji gospodarki wszyscy będą po trosze freelancerami?
Alek: Nie robiłbym z freelance'u trendu, ale też nie łączyłbym tego z faktem, że tyle młodych ludzi pracuje na śmieciówkach. To nie freelance, tylko zło koniecznie wynikające z problemów gospodarczych, cwaniactwa przedsiębiorców itp. W idealnym świecie freelance powinien być wyłącznie świadomym wyborem, czymś co chce się robić a nie czymś do czego zmusza nas nasza sytuacja. Jeśli ktoś chce pracować tak jak ja, powinno to wynikać wyłącznie z faktu, że lubi taką różnorodność i wolność w podejmowaniu decyzji o swojej karierze.
Olka: Moi rodzice jako lekarze całe życie pracowali na etacie, teraz w w ten sposób zarabia się 3 razy mniej, niż na kontrakcie. Są przerażeni kwestią ubezpieczeń (szczególnie zdrowotnego, bo wiedzą, co się dzieje kiedy w szpitalu dostajesz rachunek na 25 tys. złotych za złamaną rękę – bo takie to są koszty w porównaniu do tego, ile płacisz za ZUS). Wiele rzeczy oczywistych dla każdego, kto pracuje sam, zaskakuje osoby, które wychowały się strukturze, gdzie ta odpowiedzialność jest odrobinę rozmyta. Warto nie polegać jedynie na tym, że ktoś ci coś da – mam wrażenie, że coraz więcej ludzi zdaje sobie z tego sprawę. Wracamy do systemu indywidualnego usługodawstwa. Struktury się rozłamują i to się nie zmieni. Podsumowując, jakie są największe pułapki freelance'u?
Alek: Największym problemem jest start. Nie każdy może sobie pozwolić na lata prób i błędów, oczekiwanie aż wreszcie zlecenia zaczną wpadać regularnie, aż znajdzie się klientów, którzy wypłacają się w normalnych terminach. Ja miałem szczęście mieszkać z mamą przez pierwsze lata ilustrowania i czasem polegać na jej pomocy. Wychowałem się w Warszawie, gdzie jest skupisko firm, agencji wszelkiej maści i na pewno też miałbym bardziej pod górkę mieszkając w mniejszej miejscowości. Jeśli ktoś chce wynajmować dobre mieszkanie, wziąć kredyt na dom, to na pewno nie jest to praca dla niego. Zawsze mnie też irytuję to, że wiecznie trzeba dbać o swoją promocję, to potrafi absurdalnie wpływać na psychikę. U paru znajomych ze studiów zauważyłem nawet pewien rodzaj obsesji w stylu rozdawania masowo wizytówek w barze. Jest to strasznie żenujące, ale z drugiej strony to już wchodzi w świadomość, że jak poznam na imprezie kogoś, kto mógłby zostać moim potencjalnym klientem (np. prowadzi wydawnictwo czy magazyn) to łapię stres i muszę się kontrolować, by nie wyskakiwać z propozycją współpracy. Czasem mam wrażenie, że powinienem pójść na jakiś wernisaż, bankiet, cokolwiek, tylko po to by kogoś tam poznać czy mieć lepsze stosunki z kimś kto może kiedyś da mi zarobić. Nienawidzę siebie za to. A zalety?
Alek: Zalet jest tyle co wad zalety i gdyby ich nie było, nie byłoby tej rozmowy. Zawsze lubię dostawać zlecenia z kompletnie innych światów i czuć ekscytację gdy mam do zrobienia coś kompletnie nowego. Czasem zapominam o tym jak jestem uprzywilejowany. Mogę sam dysponować swoim czasem. Udało mi się dojść do etapu, w którym mogę przebierać w zleceniach i nie akceptować tych, które mi nie odpowiadają. Nawet takie pierdoły jak to, że kiedy to chce to mogę sobie wyskoczyć o 13 na drugi koniec miasta, żeby coś załatwić, poruszać się po mieście poza godzinami szczytu robi różnicę a łatwo o tym zapomnieć. Moi znajomi ze stałą pracą też często pracują po nocach i dostają telefony od przełożonych o drugiej w nocy. Gdy mi się wyjątkowo nie udaje relacja z klientem, mogę grzecznie zakończyć współpracę i jedyną konsekwencją będzie mniejszy zarobek. Liczę na to, że uda mi się dojść do takiego miejsca w karierze, gdzie będę wyjeżdżać sobie na wakacje kiedy tylko będę chciał, będę mógł spłodzić syna i zasadzić drzewo bez wyrzutów, że nikt mi nie zapłaci za dni urlopowe.