Zdjęcia: Paweł StarzecBędąc nastolatkiem marzyłem, by zawsze pracować z łóżka. „Jeżeli będę wystarczająco dobry i wyrobię sobie markę, dobrze płatna praca sama do mnie przyjdzie", myślałem z gorliwością młodego posiadacza piątki z WOS-u. Oczywiście życie zrewidowało te plany i po drodze od swojego pierwszego zlecenia do dziś smażyłem śniadania na stacji kolejowej w Londynie, odstawiałem wózki w centrum handlowym pod Warszawą, sprzedawałem bilety w klubach i robiłem dla kasy inne rzeczy, które wymagały wyjścia z łóżka, a też nie zawsze miały cokolwiek wspólnego z wymarzoną ścieżką kariery.Prawdziwe wolne strzelectwo okazało się trudniejsze, niż sobie wyobrażałem – a klimat na rynku pracy zdecydowanie zmienił się na gorsze: googlując hasło „freelancer" można łatwo zobaczyć, jak z hurraoptymistycznych wizji telepracy komentarze zmierzały w stronę ponurych wypowiedzi o umowach śmieciowych, braku zabezpieczeń socjalnych i „ekonomii fuchy". Freelance ze złotego Eldorado zamienił się raczej w Dziki Zachód, gdzie wiele można zyskać, ale też nikt nie wybaczy ci błędu.Są jednak tacy, którzy we freelansie czują się znakomicie, odnoszą w nim sukcesy i nie zamieniliby go na ciepłą posadę. Przy okazji warsztatów „Zrób krok do bycia mistrzem z Club C" zapytałem prowadzących je topowych polskich ilustratorów – Olkę Osadzińską i Alka „LIS KULA" Morawskiego – o rady dla tych z nas, którzy chcieliby pracować bez wychodzenia z domu.VICE: Czy freelance był waszym świadomym wyborem zawodowym, czy tak po prostu wyszło?
Alek Morawski: Ciężko powiedzieć, bo to się zmieniało przez lata. Przed studiami marzyłem o stałej pracy w wielkim studiu animacyjnym typu Disney, Pixar czy Dreamworks. Później zorientowałem się, że nie to nie byłoby dla mnie i większą przyjemność czerpię z bycia samemu sobie sterem i okrętem, realizowaniu własnych pomysłów itp. Studiowałem kierunek ilustracji i nasi profesorowie trochę wbijali nam do głowy to, że w tej branży freelance ma największy sens. Nie ma wielu miejsc, gdzie zatrudnia się rysowników na stałe, a te które to robią najczęściej narzucają pracownikom swoją estetykę. Dodatkowo nie produkuje się ilustracji pod własnym nazwiskiem, nie można ich wrzucić do portfolio więc w momencie gdy np. będzie się chciało zmienić pracę albo firma splajtuje, może być ciężej starać się o kolejne zlecenia.
Olka Osadzińska: Kiedy zaczynałam, niespecjalnie myślałam, że to będzie moja praca. To była moja pasja i hobby. Kiedy odkryłam, że daje mi to bardzo dużo przyjemności i że chętnie spędzałabym w ten sposób więcej czasu – i może zrobiła z tego swoją pracę. Pojechałam na staż w Nowym Jorku, potem na jeszcze jeden w Berlinie – tam pracowałam razem z ludźmi. Jednak szybko się zorientowałam, że nie mam osobowości do posiadania szefa. Odkryłam, że lubię sama organizować sobie czas, być rozliczana z efektów. Jednocześnie bardzo trudno mi się skoncentrować, kiedy jestem w grupie ludzi – już na stażu wolałam bardziej wymagające projekty kończyć w domu.
Czy kiedykolwiek pracowaliście na etacie? Jak to wspominacie?
Alek Morawski: Ciężko powiedzieć, bo to się zmieniało przez lata. Przed studiami marzyłem o stałej pracy w wielkim studiu animacyjnym typu Disney, Pixar czy Dreamworks. Później zorientowałem się, że nie to nie byłoby dla mnie i większą przyjemność czerpię z bycia samemu sobie sterem i okrętem, realizowaniu własnych pomysłów itp. Studiowałem kierunek ilustracji i nasi profesorowie trochę wbijali nam do głowy to, że w tej branży freelance ma największy sens. Nie ma wielu miejsc, gdzie zatrudnia się rysowników na stałe, a te które to robią najczęściej narzucają pracownikom swoją estetykę. Dodatkowo nie produkuje się ilustracji pod własnym nazwiskiem, nie można ich wrzucić do portfolio więc w momencie gdy np. będzie się chciało zmienić pracę albo firma splajtuje, może być ciężej starać się o kolejne zlecenia.
Olka Osadzińska: Kiedy zaczynałam, niespecjalnie myślałam, że to będzie moja praca. To była moja pasja i hobby. Kiedy odkryłam, że daje mi to bardzo dużo przyjemności i że chętnie spędzałabym w ten sposób więcej czasu – i może zrobiła z tego swoją pracę. Pojechałam na staż w Nowym Jorku, potem na jeszcze jeden w Berlinie – tam pracowałam razem z ludźmi. Jednak szybko się zorientowałam, że nie mam osobowości do posiadania szefa. Odkryłam, że lubię sama organizować sobie czas, być rozliczana z efektów. Jednocześnie bardzo trudno mi się skoncentrować, kiedy jestem w grupie ludzi – już na stażu wolałam bardziej wymagające projekty kończyć w domu.