FYI.

This story is over 5 years old.

Vice Blog

London is burning!

p
tekst pl

– Prędko. Biegnijcie do domu. Zamknijcie drzwi. Niech każdy z was ma przy sobie nóż albo chociaż bejsbola. No już, co tak stoicie?! Oni mogą być tu lada chwila, właśnie podpalili autobus minutę drogi stąd. Jest ich dwustu. To nie są żarty.

http://www.youtube.com/watch?v=1ZBiD7Pgt-w od 1:03

Koleżanka, rysowniczka prowadząca restaurację*, napisała na Facebooku:
Jeśli nie czujesz się bezpiecznie i chcesz z nami spędzić czas wojny: wpadaj! Mamy piwo, pizzę, duży telewizor i blond peruki. Drodzy zamieszkowicze! Proszę, nie przychodźcie na Dalston*! Jesteśmy bez grosza, nie mamy nic co moglibyście ukraść lub zniszczyć! A w ogóle to wyluzujcie i spierdalajcie do domu".

Reklama

Brzmi trochę jak żart. Bardziej przekonują mnie piwa i peruki, niż wspólne trzymanie się za ręce ze strachu. Biorę więc kilka filmów, projektor, kupuję parę piw i idę. Po drodze dowiaduję się, że aresztowano już kilkadziesiąt osób*, a zamieszki dotarły właśnie do naszej dzielni. Słychać helikoptery, co chwilę przejeżdża radiowóz albo karetka. W telewizji to wygląda jak każda inna relacja z frontu i nie wywołuje już emocji. Ile to ja się już przemocy naoglądałem? Od dziecka: Jugosławia, Arfyka, Afganistan, Irak, ciągle strzały, ogień, śmierć. CNN, BBC, Steven Seagal, ta sama Cieńka Czerwona Linia, ta sama narracja, ten sam poziom fabularnego odrealnienia. Jednak po wyjściu z domu…

„Co kupujesz? Piwo!? Oszalałeś? Rób duże zakupy. Wiadomo kiedy następny raz sklepy otworzo ? Kup dużo jedzenia i przede wszystkim wodę! Wody zabraknie w pierwszej kolejności. No i mogą ją zakręcić, a wtedy czym ugasisz płonący dom?".

Bagnet na broń, ja pierdolę. Czytając ten fragment wyobraź sobie kobietę. No, zamknij oczy i wyobraź sobie. Nie, to nie ona. Nie mówiła tego jakaś sześćdziesięcioletnia wariatka. Przede mną stoi kulturalna i elegancka pani po trzydziestce, której wariactwo zdradzają wyłącznie siaty z zakupami wypełnione po brzegi. A może nie wariactwo? Może to ja jestem niemądry? Zaczynam mieć paranoję. Kupuje sześć piw zamiast dwóch i idę do znajomych. Domofon nie działa! No ładnie! Patrzę, a obok mnie stoi czterech zakapturzonych wyrostków. Takich samych jak ci, co przed chwilą w telewizorze pałami rozwalali radiowóz.

Reklama

Krzyczą coś do telefonów, w sobie tylko zrozumiałym języku i groźnie obcinają przechodniów. Ja stoję jak przysłowiowa pizda pod niedziałającym domofonem i zaczynam się bać. Jeszcze wczoraj nie bałbym się w ogóle, ale dziś… Chowam się do sklepu, gram na czas. Chwila namysłu. Muszę pokazać siłę. Obsikać teren. Ok. Prostuję się, wysuwam klatkę piersiową do przodu, zaciskam pięści. Wychodzę, walę pięścią w drzwi i krzyczę:

Ruth, for fuck's sake! Open the fuckin door! (Ruth, kochanie, czy możesz otworzyć mi drzwi, proszę?)

Działa podwójnie. Koleżanka po dwóch sekundach jest na dole, a trudna młodzież natychmiast zawija się straszyć gdzie indziej. Już mam ją przepraszać za moje bluzgi, ale ona podbiega do okna i wyjękuje:

„Zobacz! Helikopter jest prawie nad moim domem. To znaczy, to znaczy, że oni zaraz tu będą!".

No i rzeczywiście. Patrzę w telewizor. BBC News. Rok 2011, godzina 19.30, Londyn. Za oknami widno oraz widmo. Widmo zbliżającej się, nieuzasadnionej agresji. Jakieś trzysta metrów od nas rozwydrzona młodzież rzuca kamieniami w witryny sklepowe by wydobyć z nich przedmioty niezbędne do dalszej egzystencji. Telewizory, telefony komórkowe oraz modne sportowe buty. Bez nich nastolatek jest nikim, jego życie nie ma sensu. Blackberry albo śmierć.

Wszystko zaczęło się od niewielkiego protestu, który miał miejsce dwa dni wcześniej. Zginął młody mężczyzna. Jego rodzina była wściekła. Nie było jasne, jak to się stało. Chłopak był dealerem, miał broń i fotografował się na fejsie w koszulce „Gang Star" – ale to jeszcze nie powód żeby go zabijać. Wersja nieoficjalna była taka, że chcieli chłopaka zawinąć, miał broń i zginął z rąk szybszego policjanta. Nieoficjalna, bo policja nie potrafiła przez kilka dni zająć w tej sprawie stanowiska. Rodzina miała prawo się wkurzyć i swoje wkurzenie manifestować, chcieli wiedzieć kto pierwszy i dlaczego otworzył ogień. Do protestu rodziny przyłączają się znudzeni biedą i brakiem perspektyw młodzi ludzie. Pokojowy protest przeradza się w rozruch. Rodzice dealera, potępiają zachowanie idiotów, którzy plądrują miasto, wykorzystując moment by coś rozpierdolić, przy okazji zabierając nową plazmę do domu. Jakby teraz któryś policjant odważył się do nich strzelić, to dopiero by się zaczęło. W nieludzki sposób korzystali ze swych praw człowieka, rozszerzonych chwilowo o bezkarność. Znalazło się wiele osób, które próbowały przemówić im do rozsądku, jednak ta pani jest niepokonana:

Reklama

http://www.twitvid.com/M65AY

Jednocześnie w telewizji, i za oknem, helikopter zbliża się do nas wielkimi śmigłami. Czyli, że co? Już tu są. BBC pokazuje płonący salon z meblami w innej części miasta, ale nie jest powiedziane, że na Dalston nie dzieję się coś równie efektownego. Idziemy sprawdzić. Strach jest, ale schodzimy. A tu zaskakujące pozory normalności. Facet na rowerze, baba z zębem na przedzie. Zwyczajnie, jeden w turbanie, drugi na czarno, tylko ten trzeci wydał mi się dziwny. Liliput, przebrany za górala, udawał dziecko…

http://www.youtube.com/watch?v=aiPmA2cle40 od 1:09

Może jesteśmy ofiarami niecnego spisku? Idziemy więc do sklepu zasięgnąć języka. Nikt nie wie tyle co spożywczy sprzedawcy. A tu sklep zamknięty. Wariatka miała rację, trzeba było zakupy zrobić. Przed sklepem stoją pracownicy, ale pozamykane ewidentnie. Nagle podbiega do nas sąsiad i mówi takim teatralnym psycho-krzyko-szeptem:

„Prędko. Biegnijcie do domu. Zamknijcie drzwi. Niech każdy z Was ma przy sobie nóż albo chociaż bejsbola. No już, co tak stoicie?! Oni mogą być tu lada chwila, właśnie podpalili autobus minutę drogi stąd. Jest ich dwustu. To nie są żarty".

Próbujemy się oszukiwać, że to kolejny oszołom do kolekcji. Ale tym razem nie jest to takie proste. Sąsiad to nie tata przebrany za świętego Mikołaja. On jest prawdziwy. Ten performance wywołuje w nas głębokie emocje. Strach gapi się na nas groźnie wielkimi oczami. Idziemy do sprzedawców, którzy potwierdzają: autobus płonie, minutę drogi stąd.

Reklama

„Pracuję tu od 7 lat. Jeszcze nigdy nie byliśmy zamknięci przed północą. Zwykły dzień, święta czy sylwester – zawsze zamykamy koło 1.00. A dziś?! 22.00 a my zamknięci."

Zamknięte, a wszyscy pracownicy stoją u sklepu drzwi. Nawet ci z porannej zmiany. Domów nie mają? Pytamy więc co tak tu stoją bezbronni. Chłopcy, na obraźliwy dźwięk słowa „bezbronni" reagują spokojnie lecz stanowczo:

„Jesteśmy Kurdami*, jest wróg, jest i broń. Na tej ulicy jest nas ponad setka, gangi nie dadzą nam rady, zobacz co dla nich przygotowałem". W tym momencie nogi mi zadrżały. Po chwili ze zgrabnej metalowej rurki wyjętej z Kurdyjskich spodni odczytałem ich wspaniałe intencje. Kurdowie zamierzają chronić swoje biznesy: sklepy, restauracje, bary. A przy okazji i nas. Przedstawiciele 26-milionowego narodu bez ziemi, od zawsze musieli bronić kawałków świata, gdzie chwilami czuli się jak w domu. Dziś ich dom to nasz dom. Oni na parterze, my na piętrze. Wystarczy znać historię by wiedzieć, że nie należy popadać w histerię. Nawet, jak rozwydrzonych dzieciaków będzie cztery razy więcej, Kurdowie spuszczą im taki wpierdol, że tamci już tu nie wrócą. Yes! Wygrywamy.

Wracamy do domu, ja proponuję wyłączyć rzetelne, ale od już od dawna irytujące BBC. Można by na przykład wyluzować się przy którymś z filmów Wesa Andersona, ale… niestety.

http://www.youtube.com/watch?v=fcvhrPMOLy0

Okazuje się, że do jednej z lokatorek właśnie dzwoniła koleżanka, której dom został oblany benzyną, podpalony i cudem ocalony przez jakiegoś strażaka-amatora. 28-letnia Kristina jest biała jak ściana, właśnie dzwoniła do mamy i zrobiła dokładnie to, co jej rodzicielka uznała za słuszne:

Reklama

„Jestem spakowana. W neseserze mam dwa komputery, dokumenty, biżuterię i najlepsze ciuchy. Wam radzę zrobić to samo. Dom może w każdej chwili stanąć w płomieniach".

Bagnet na broń. Ja pierdolę. Paranoja. Jak mam się spakować, kiedy nie jestem w swoim domu? Mówię im więc, że poczekam aż oni się spakują i z tego co zostanie, coś sobie wybiorę. Żart się nie podoba. Neurony lustrzane*. Nawet zazwyczaj twardo stąpająca po londyńskich chodnikach koleżanka idzie się pakować. Paranoja. Historia w brytyjskich liceach jest nieobowiązkowa, co oni mogą wiedzieć o Kurdach? Ja wiem, że jak jest kurdyjski sklep na dole, to nie ma bata. Nie po to chłopaki pracują po 10 godzin, 6 dni w tygodniu, żeby jakaś zgraja dzieciaków robiła sobie z ich biznesu ognisko. Ja wiem, ale oni nie. Moje neurony lustrzane wariują, ale wydaję im komendę „waruj". Po chwili jednak w korytarzu stoją trzy nesesery. Unnecessarily jak się okazuję. Siedzimy jak na bombie, ja mam oficjalny zakaz żartowania. Jesteśmy w strefie wojennej, jak już wcześniej oficjalnie ogłosił teatralnym psycho-krzyko-szeptem sąsiad: „żarty się skończyły". Dzwoni kolejny telefon:

„Rozbójnicy pojawili się na skraju naszej dzielnicy. Kurdyjsko-turecka dywizja obrońców Dalston nie czekała ani chwili. Ruszyli na nich. Mimo liczebnej przewagi rozbójnicy próbowali dać nogę. Kurdowie nie zadowolili się takim zwycięstwem. Gonili ich 200 metrów, chcieli żeby po prostu zabolało. Tak bardzo chcieli, że policja musiała prosić ich, by nie robili rozbójnikom krzywdy".

Reklama

Owacje na stojąco. Piski i krzyki. Okrągłe zdania o oddolnych inicjatywach. O wyższości narodów przegranych nad bezradną, poprawną politycznie, przestrzegającą praw człowieka policją. Anglicy, Kanadyjczycy, Amerykanie, Szwedzi wszyscy dumni i szczęśliwi z sąsiedztwa tak dobrze zorganizowanej mniejszości. „Dziś wszyscy jesteśmy Turkami". Cały czas nazywają ich Turkami, a nie Kurdami, którymi są w absolutnej większości, ale… dobre i to. Pościgi powtórzyły się tej nocy jeszcze trzy razy. Facebook przepełnił się peanami na cześć naszych bohaterów. Ktoś nawet zorganizował event:

Ktoś inny nazajutrz kupił całą blachę baklawy i chodził od kurd-biznesu do turk-biznesu i rozdawał bez końca, bo następnego dnia było ich jeszcze więcej, około 200. Nikt oczywiście nie odważył się już tej dzielnicy nachodzić. Dalston było najbezpieczniejszym miejscem w Zjednoczonym Królestwie. Zamieszki przeniosły się na północ. Na przykład do Manchesteru:

http://www.youtube.com/watch?v=J_I5qggUEms

W sobotę zachęceni fejsowym eventem, z potrzeby żołądka i serca poszliśmy zjeść „u Turka". Wszędzie tłumy. Po drodze mijaliśmy tureckie salony fryzjerskie wypełnione wytatuowanymi hipsterami, do tureckiej cukierni nie można było wejść. Kiedy doszliśmy do naszej ulubionej restauracji na stolik trzeba było czekać pół godziny. Miejsce jest przekomiczne, mają genialne jedzenie, ale knajpa udaje jaskinie. Udaje dość nieudolnie. W głośniku gra Vaya con Dios, kelnerzy uśmiechają się bardziej niż zazwyczaj. My czekamy cierpliwie i z wdzięcznością, a w powietrzu unosi się zapach baraniny i zwycięstwa…

Reklama

*rysowniczka prowadząca restaurację – w Londynie artyści są biedni, a życie drogie, dlatego większość z nich łapie pracę w źle płatnej gastronomi, a nigdzie nie na świecie nie ma tylu barów i tylu artystów, co w Londynie (ciekawostka: Polska może za to poszczycić się największą liczbą kościołów, górników, psów i rencistów).

*Dalston – dzielnica w północno-wchodniej cześci Londynu, kiedyś zamieszkana wyłącznie przez emigrancką biedotę. Od kilku lat przeprowadzają się do niej równie biedni artyści, a od roku – kiedy pojawiła się tu kolejka naziemna (Overground) i kilka modnych loftów wprowadzają się ludzie z pieniądzem i wyobraźnią. Jest kilka klubów i kilkanaście barów. Nie zniknęły jednak tysiące Nigeryjczyków, Jamajczyków, Turków, Kurdów, Ghanijczyków, Pakistańczyków, a jakby ktoś pytał, to oni są u siebie, a nie my. Można ich spotkać na wielkim bazarze w samym centrum naszej dzielni, albo w wielkim domu handlowym, który więcej ma wspólnego z Lagos niż z Londynem. Długo by pisać, jest cudownie i inspirująco, ale jak ktoś szuka guza, zarobi go bardzo szybko.

*aresztowania: finalnie aresztowano ponad 1,5 tysiąca osób, ale ta liczba wciąż rośnie; wśród zatrzymanych znalazła się baletnica, nauczyciel, 11-latek, dwóch Polaków, córka milionera – szczegółowe statystyki ze strony BBC poniżej:

*Kurdowie – jeden z największych narodów bez ziemi, jest ich na świecie mniej więcej tylu co Czechów, Szwedów i Szwajcarów razem wziętych (ponad 27 milionów); zamieszkują głównie obszar zwany Kurdystanem (między Turcją, Iranem, Irakiem i Syrią). Nigdy nie mieli lekko, istnieją ponad 2,5 tysiąca lat, a państwowość utrzymali przez 3 lata (Królestwo Kurdyjskie istniało między 1921-1924). Co jak co, ale bicie się o swoje mają we krwi.

*neurony lustrzane – „to grupy komórek nerwowych (neuronów), które uaktywniają się podczas wykonywania pewnej czynności lub obserwowania jej u innych osobników. Neurony lustrzane odkryto w mózgu małp i człowieka. (…) Podczas prac nad korą ruchową mózgu makaków zauważyli, że gdy któryś z badanych sięga po jedzenie, inne małpy robią to samo" (wikipedia). Gdy któryś z lokatorów zaczyna się pakować, inni lokatorzy…

tekst: Abażur Bartek Żurowski