FYI.

This story is over 5 years old.

420

Powrót na ziemię, czyli jak odstawiłam zioło

Za wszelką cenę chciałam znaleźć naukowy dowód obalający opowieści o tym, że marihuana ogłupia, i ostatecznie udało mi się: zioło nie uzależnia fizycznie, tylko psychicznie
Zdjęcie udostępnione na Flickr przez Rachel Baranow

Artykuł pochodzi z VICE Canada

Od sześciu lat każdy dzień rozpoczynam w ten sam sposób. Przestawiwszy wielokrotnie budzik, w końcu otwieram oczy, obiecując sobie, że tego ranka nie zajaram. Przyrzekam sobie też solennie, że dzień spędzę na pisaniu, a nie jak zwykle na bujaniu w obłokach.

Powtarzając te słowa jak mantrę, zwlekam się z łóżka i podchodzę do białej półeczki z Ikei, gdzie trzymam swe najcenniejsze skarby. Spoczywa tam m.in. czarno-złoty medalion mojej babci oraz wysadzany drogimi kamieniami słonik, którego dostałam od najlepszej przyjaciółki. Słonik ma skrytkę, w której znajduje się czerwony jadeit. Ashley twierdzi, że odpędza strach i zwątpienie.

Reklama

Obok medalionu i słonika leży fajka z niebieskiego szkła. Wypowiadając po raz ostatni moją mantrę, biorę ją do ręki i dobrze nabijam ziołem. Przysiadam na łóżku i wypalam „tylko jedną nabitkę".

Jak już wspomniałam, od jakichś sześciu lat zaczynam w ten sposób każdy dzień, natomiast palę codziennie od ponad dziesięciu. Zaczęłam w wieku 16 lat, a za parę tygodni skończę 27.


Wiemy, co dobre. Polub fanpage VICE Polska


Przy sprzyjających warunkach palę ok. trzy razy dziennie – rano, po południu, a potem jednego plus nieskończoność dżointów wieczorem, zależnie od tego, ile mam zioła. Palę, żeby jakoś przetrwać nudne codzienne rytuały, takie jak robienie śniadania, mycie się, załatwianie spraw czy podróż do pracy.

Są dni, gdy w ogóle nie czuję się nastukana, tylko jestem jakby w innym nastroju. Choć obniżyła mi się produktywność, jaranie nie wyłącza mnie z życia – na ogół jestem w stanie czytać, pisać, prowadzić samochód, załatwiać sprawy i rozmawiać z ludźmi, będąc pod wpływem. Problem w tym, że na ogół nie mam na to ochoty.

Mantra mantrą, a i tak przez jaranie przepierdzielam mnóstwo czasu. Na pewno cierpi na tym moja praca. Nie do wiary, czyżby skun rzeczywiście osłabiał motywację? W moim wydaniu produktywnie spędzony dzień polega w najlepszym razie na wysłaniu kilku maili i poświęceniu paru godzin na moją maksymalnie bezstresową pracę dorywczą, plus dwie-trzy godziny na pisanie. Żeby nie być gołosłowną: pomysł na niniejszy artykuł został klepnięty ponad rok temu. Często kończy się tak, że zamiast pisać, zjarana oglądam ostry seks grupowy na PornHubie albo zajadam krakersy z serem. Potem nagle okazuje się, że jest PIĄTEK i najwyższy czas odpocząć od znoju dnia powszedniego.

Reklama

Mówię sobie, że nie ma w tym nic złego. Moje życie nie jest przygnębiające, a w każdym razie nie w tradycyjny sposób: utrzymuję się z pisania, mam tytuł magistra, chłopaka, przyjaciół i śliczne mieszkanie obok stacji metra. Myję się (czasami). Nie jestem zatem kompletną nieudacznicą, prawda? W każdym razie na pewno nie jestem uzależniona. W liceum chodziłam na zajęcia z psychologii; pracę końcową napisałam o tym, czy marihuana uzależnia. Za wszelką cenę chciałam znaleźć naukowy dowód obalający opowieści o tym, że marihuana ogłupia, i ostatecznie udało mi się: zioło nie uzależnia fizycznie, tylko psychicznie. To znaczy, że człowiek może co najwyżej sam utwierdzić się w przekonaniu, że go potrzebuje. Jednocześnie jednak marihuana powoduje fizyczne zmiany w mózgu. Według badań Centrum Uzależnień i Zdrowia Psychicznego w Toronto palenie jej może osłabiać motywację, a po odstawieniu może wystąpić brak apetytu, jak również stany lękowe i inne efekty uboczne. Innymi słowy: zioło uzależnia – koniec kropka.

Ja jednak zawsze twierdziłam inaczej. To przecież tylko roślina, nikomu krzywdy nie zrobi. No i ma działanie lecznicze. Na pewno nie jestem uzależniona.

W takim razie czemu ta mała, niegroźna roślinka, którą ludzkość pali od tysiącleci, rządzi moim życiem?

Obecnie potrafię już przyznać, że od ponad dekady jestem psychicznie uzależniona od zioła. Palę gdy: chcę iść spać, zrelaksować się, rozerwać, uspokoić, zapomnieć o przykrej sytuacji, dogodzić sobie, załatwić cokolwiek, obejrzeć telewizję albo coś napisać.

Reklama

Zioło tłumi ból, pomaga zapomnieć o kłopotach, umożliwia słuchanie Sublime i najlepiej leczy kaca.

W ostatnich latach negatywne skutki palenia zaczęły u mnie przeważać nad pozytywnymi. Słyszeliście może, że od zioła się głupieje? Otóż ostatnio zaczęła zawodzić mnie pamięć. Gdy się nastukam, mam setki genialnych pomysłów na twórczość (wiem, wiem, każdy, kto jara, tak twierdzi, ale w moim przypadku TO PRAWDA). Oczywiście wszystkie znikają równie prędko, jak się pojawiają. Mój niegdyś bogaty zasób słownictwa skurczył się, a wraz z nim moja pewność siebie. Zaczęłam mieć problemy z ortografią i jestem mniej błyskotliwa niż kiedyś. Stałam się paranoiczką, i to kurewsko nerwową. Zdolność koncentracji mam na poziomie zero, podobnie jak koordynację. Boję się odezwać do ekspedientki w sklepie (co, jeśli zorientuje się, że jestem zjarana?).

Stany lękowe związane z paleniem zaczęły niszczyć moje życie. Kiedy i gdzie uzupełnię zapas zioła? Czy zdążę? Czuć ode mnie trawą? Na pewno tak. Cholera, jadę za miasto do rodziny – jak tam załatwić zioło? Mam wziąć z sobą? A jeśli na lotnisku mają psy? Lepiej napiszę do brata, żeby mi załatwił.

Z wolna zaczęło też do mnie dochodzić, że sama siebie okłamuję. Jaram wbrew sobie, i to na okrągło

Zorientowałam się, że palę nawet wtedy, gdy nie mam na to ochoty. Jaranie stało się bezmyślnym przyzwyczajeniem, czymś w rodzaju mycia zębów. Gdy zapalę, serce zaczyna mi walić i łapie mnie stres, że nie zajmuję się tym, czym powinnam. Niedługo po tym, jak postanowiłam, że nie będę zaczynać dnia od zioła, obiecałam sobie, że przestanę kupować. Jeszcze jeden dżoint – i koniec. Dosyć! Nie zadzwonię do dilera. Całkowita odstawka! Palę coraz mniejsze porcje i chowam resztki na później, żeby nie zostać bez niczego. I tak nieubłaganie następuje moment, gdy sięgam dna: zdrapuję trochę spalonej żywicy ze ścianek fajki, mieszam z resztką zioła i palę, pisząc esemesa do mojego dilera. Kilka godzin później jadę do niego i kupuję towar. W ciągu ostatniego roku parę razy zdarzyło mi się wydać ostatnie 20 dolarów na zioło zamiast na jedzenie. Żeby mieć na palenie, sprzedawałam też stare ciuchy.

Reklama

Pogorszyły się moje relacje z przyjaciółmi, co jest typowym sygnałem uzależnienia. Nieraz odwoływałam umówione spotkanie, bo byłam zbyt nastukana, żeby wyjść z domu. Znajomi, z którymi widywałam się kiedyś kilka razy w tygodniu, przestali się odzywać pewnie dlatego, że mieli dość moich ciągłych spóźnień (i tego, że nigdy nie pamiętałam, co opowiadali podczas poprzedniego spotkania). Zawsze dbałam o figurę i dietę, ale ostatnio przytyłam, bo cały swój wolny czas spędzam, oglądając filmy z Netflixa i zajadając czipsy z dipem. A, i jeszcze żarcie na wynos.

Z wolna zaczęło też do mnie dochodzić, że sama siebie okłamuję. Jaram wbrew sobie, i to na okrągło . Jeśli nie mam z tym problemu, to dlaczego w kółko wyliczam swoje osiągnięcia? Dlaczego usprawiedliwiam niepisanie? Czy nie jest to aby rozpaczliwa próba odpuszczenia własnych grzechów?

Walkę z uzależnieniem rozpoczęłam pół roku temu po wizycie u babci. Gdy tylko poszła do łóżka, natychmiast się zjarałam.

– Znam ten zapach – powiedziała następnego dnia rano, patrząc na mnie ze smutkiem. – Spójrz na siebie. Nad niczym nie panujesz. Czas, byś uporządkowała swoje życie.

Oczywiście najpierw pomyślałam, że jest suką i wara jej od mojego lekarstwa. Zawsze tak reagowałam, gdy ktoś sugerował, żebym odstawiła zioło albo że ogólnie lepiej nie jarać, niż jarać. Dziecinna wściekłość. Jad. Innymi słowy – wyparcie.

Trzy tygodnie temu, dzień przed równonocą wiosenną, postanowiłam, że jestem gotowa sprawdzić, co się ze mną stanie, gdy odstawię zioło. Właśnie wyczerpał mi się zapas i nie załatwiłam nowej dostawy. Ludzie kończą z jaraniem z wielu powodów. Ja na przykład miałam dosyć swej paranoi, napadów lęku i braku produktywności. I lenistwa. Bardzo długo bałam się rzucić trawę, bo nie wiedziałam, jak się wtedy zachowam. Ale w końcu ten czas nadszedł.

Jak mi teraz jest? Zaskakująco dobrze, zważywszy na moje obawy. Spodziewałam się, że przez kilka tygodni będę jeszcze bardziej niespokojna, rozdrażniona i skołowana niż dotychczas. Szczęśliwie nie stałam się bardziej nieznośna, a do tego jestem spokojniejsza, niż gdy w kółko jarałam. Znacznie siadł mi apetyt, ale z tego się akurat cieszę, bo chcę schudnąć.

Nie zrozumcie mnie źle: nie mówię, że wszyscy mają rzucić zioło. Wciąż je kocham i bardzo mi go brakuje. 20 kwietnia zamierzam jarać od rana do nocy

Choć staram się nie obnosić zbytnio z moją marihuanową abstynencją, żeby nie wyjść na zadufaną hipokrytkę, nie mogę się nadziwić, jak wiele z mych problemów zniknęło wraz z odstawieniem zioła. Staram się częściej widywać z przyjaciółmi; w ciągu kilku ostatnich tygodni udało mi się też zawrzeć nowe znajomości, ponieważ nie boję się już rozmawiać z ludźmi. Oprócz tego wysłałam moje teksty do nowych redakcji. Tak jak zawsze brakowało mi na wszystko czasu, tak teraz udaje mi się znaleźć czas na pisanie, gotowanie i czytanie książek.

Nie zrozumcie mnie źle: nie mówię, że wszyscy mają rzucić zioło. Wciąż je kocham i bardzo mi go brakuje. 20 kwietnia zamierzam jarać od rana do nocy; dzień ten pozostanie moim ulubionym świętem. Jedyna różnica polega na tym, że nie stracę nad sobą kontroli. No i w końcu znów poczuję, jak to jest naprawdę się zjarać. Już nie mogę się doczekać!