FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Co pranki na YouTube mówią o nas samych

Dlaczego wszyscy dostaliśmy obsesji na punkcie straszenia obcych ludzi?

Kadr z filmiku Matteo Moroniego

Wkręcanie innych ludzi osiągnęło właśnie szczyt popularności. Jeszcze niedawno trzeba było być Ashtonem Kutcherem (Punk'd produkcji MTV) albo Szymonem Majewskim (Mamy Cię! na TVN), żeby bez konsekwencji pokazywać światu numery wycięte innym ludziom. Obecnie każdy, kto ma dostęp do internetu, może nakręcić filmik, jak uprzykrza innym życie, nazwać to dowcipem i wrzucić do sieci.

Mam na myśli m.in. faceta, który kilkukrotnie nabrał swoją partnerkę, że ich syn nie żyje – raz udawał, że chłopiec umarł z powodu wybuchu quada; kiedy indziej zrzucił przypominającą go kukłę z balkonu. Albo tego australijskiego złamasa, notorycznie znęcającego się nad swoją dziewczyną dla pięciu minut sławy. Nie zapominajmy też o Samie Pepperze, który pomimo niesamowicie problematycznych filmików (m.in. zainscenizował porwanie i egzekucję, żeby wkręcić kolegę oraz łapał obce kobiety za tyłki), nadal cieszy się sporą popularnością, a w jego obronie staje rzesza fanów. Trzeba też wspomnieć o najsłynniejszym polskim kawalarzu. Kanał z prankami SA Wardega ma prawie 3,5 miliona subskrypcji, najwięcej spośród polskich youtuberów. Choć co jakiś czas wrzuca film, w którym udaje Spidermana w metrze albo dba o kondycję policjantów, największą oglądalność przynoszą mu żarty w klimacie horroru: w pierwszej piątce najpopularniejszych filmów kanału aż cztery pokazują ludzi wystraszonych (a przynajmniej lekko poirytowanych) przez psa-pająka, zombie, Slendermana czy Samarę z The Ring.

Reklama

Pranksterzy bawią się nie tylko w internecie – ostatnio w mediach było głośno o ludziach, którzy przebrani za klaunów siali terror na ulicach Wielkiej Brytanii, USA i Skandynawii. Do ścigania niewinnych przechodniów z nożem zainspirowały ich filmiki na YouTube.

Naukowcy dawno temu odkryli, że strach to reakcja na sytuacje, w których czujemy się bezbronni lub pozbawieni kontroli. Wszyscy tego doświadczyliśmy, czasem nawet dobrowolnie – oglądamy przecież horrory, przebieramy się na Halloween i jeździmy na kolejkach górskich. Przestraszenie kogoś sprawia nam przyjemność, a opowiadanie makabrycznych historii ma w sobie coś podniecającego. Dlaczego jednak mamy obecnie do czynienia z powszechną obsesją na tym punkcie?

„Cenimy umiejętność przestraszenia kogoś" – wyjaśnia Tony Blockley, kryminolog z Uniwersytetu Derby. Wynika to między innymi z tego, że żyjemy w społeczeństwie nastawionym na szukanie sensacji – w takich czasach wzbudzanie postrachu jest postrzegane jako wartość.

„Jeżeli potrafimy przestraszyć inne osoby, czujemy się bardziej pewni siebie i odnosimy wrażenie, że wzbudzamy wśród innych szacunek" – mówi Blockley. „Wywołanie strachu nigdy nie jest celem samo w sobie, zawsze chcemy coś przez to osiągnąć".

Jeżeli przyjrzymy się filmikom na YouTube, zauważymy, że pranksterami są zawsze mężczyźni, a ich ofiary to przeważnie kobiety. Blockley sądzi, że kultura pranków to po prostu kolejny przykład męskiej dominacji. Dowcipnisie – żyjąc w świecie, gdzie nadal ceni się agresywne, junackie zachowanie, lub, jak on to określa, model męskości hegemonicznej – próbują w ten sposób umocnić swoją pozycję społeczną. „Kiedy kogoś przestraszysz ‒ mówi Blockley ‒ podkreślasz własną wyższość i udowadniasz, że to od ciebie zależy cudze samopoczucie. Do dziś gloryfikujemy te cechy".

Reklama

A zatem dlaczego to robią? Bo mogą. Jeśli pokażą światu, że są w stanie kogoś przerazić, tym samym udowodnią własną potęgę. Pranksterzy nie uważają osób, które wkręcili, za swoje ofiary – najpierw musieliby je bowiem zacząć traktować jak ludzi, a nie jako narzędzia koniecznie do zdobycia sławy.

Mianem „codziennego sadyzmu" określa się pewien zbiór odruchów, które wynikają z chęci skrzywdzenia innych. Spektrum takich zachowań jest bardzo szerokie i obejmuje zarówno niewinną rywalizację w grach komputerowych, jak i bardziej niemoralne postępki – np. kradzież i manipulację. Charakterystyczne jest to, że zawsze motywuje je chęć zobaczenia cudzej porażki i cierpienia.

Zaczęłam się zastanawiać, czy internetowe pranki nie mają swojego źródła właśnie w codziennym sadyzmie. „Na pewno są przejawem narcyzmu i całkowitego braku empatii" – twierdzi Blockley.


Historie z głębin internetu (i nie tylko). Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


W 2012 roku psycholożka Erin Buckles przeprowadziła badanie, którego celem było sprawdzenie, czy „normalni, przeciętni ludzie" również przejawiają sadystyczne skłonności. W eksperymencie wzięło udział 78 studentów, którym powiedziano, że obserwacji zostaną poddane mechanizmy odpowiedzialne za gotowość do pracy w trudnych warunkach. Poproszono ich o wybranie pracy, którą mogliby wykonywać. Mieli cztery możliwości: zabijanie insektów, pomoc w tępieniu szkodników, sprzątanie toalet albo przebywanie w lodowatej wodzie. Ponad 53 proc. ochotników wybrało jedną z dwóch pierwszych opcji.

Reklama

Eksperyment zaplanowano tak, aby nie ucierpiały w nim żadne zwierzęta – na potrzeby tego badania stworzono specjalną maszynę do mielenia owadów, która wydawała odgłos miażdżenia chitynowych pancerzyków, chociaż same owady były wtedy bezpiecznie ukryte w tajnej komorze. Studenci myśleli jednak, że biorą udział w prawdziwej eksterminacji insektów i części z nich ewidentnie sprawiało to przyjemność (a wręcz wzrastała ona wraz z ilością przeprowadzonych egzekucji). „Pozytywne bodźce jedynie umacniały ich sadystyczne zapędy" ‒ konkluduje w swojej pracy Buckles.

Może to tłumaczyć, dlaczego inwazja klaunów-zabójców dosyć szybko straciła swój komediowy charakter i już słyszymy o pierwszych przestępstwach popełnionych przez przebierańców.

Film Matteo Moroniego

Matteo Moroni prowadzi na YouTube kanał DM Pranks Productions, gdzie zamieszcza nagrania swoich pranków. Na samym początku były dosyć niewinne – Moroni udawał, że kicha na ludzi albo peszył ich nieskoordynowanym przybijaniem piątki. Teraz jednak głównie specjalizuje się w filmach w stylu: „wojskowy goni ludzi z miotaczem ognia", „zakrwawione zombie ścina ludziom głowy" czy, oczywiście, „klaun morderca".

Zapytany, co motywuje go do takich wygłupów, zadziwiająco szczerze odpowiada, że „spełnia [w ten sposób] swoje dziecięce marzenia".

A jak czuje się w trakcie przeprowadzaniu pranku? „Bardzo dobrze" – mówi. „Moje filmiki wymagają dużego nakładu pracy; przygotowania czasem trwają nawet kilka miesięcy i kosztują wiele tysięcy dolarów. Założyłem swój profil w 2013 roku, gdy zobaczyłem nagrania innych ludzi. Pomyślałem, że potrafiłbym przygotować coś znacznie ciekawszego. Obecnie moim celem jest zostać najlepszym pranksterem w całej sieci".

Reklama

„Na pewno wynika to w dużej mierze z potrzeby bycia lubianym" – zauważa dr Jeremy Phillips, starszy wykładowca psychologii sądowej na Uniwersytecie w Chester. Podobnie jak Blockley, także widzi uzasadnienie tego fenomenu w potrzebie utwierdzenia się we własnej sile. "Ludzkie zachowania są nieprzewidywalne i przeważnie nie mamy nad nimi kontroli. Nie jesteśmy w stanie zaplanować cudzej reakcji. A jeżeli nie otrzymujemy takiej, na której nam tak zależy – niezależnie, czy chodzi nam o szacunek, czy o potwierdzenie własnej wartości – możemy zdecydować się na ekstremalne środki.

To podręcznikowy przykład schadenfreude, czyli satysfakcji czerpanej z cudzego niepowodzenia

Phillips uważa, że powszechny dostęp do mediów społecznościowych znacząco przyczynił się do popularności pranków. To dzięki nim cały czas rośnie na nie popyt. „Ludzie widzą, że autorzy takich filmików spotykają się ze strony widzów z uwielbieniem i sami chcą wywoływać takie emocje" – zauważa Phillips. „Nie sterczysz przecież bez powodu na poboczu w przebraniu klauna. Chcesz wywołać jakąś reakcję. Chcesz, żeby ktoś cię sfilmował".

Oczywiście, łatwo obarczyć autorów pranków odpowiedzialnością za popularność sadystycznych żartów. Jednak my, widownia, też nie jesteśmy bez winy.

To podręcznikowy przykład schadenfreude, czyli satysfakcji czerpanej z cudzego niepowodzenia. W czasach Internetu, kiedy każde zajście można nagrać i wrzucić na dowolną stronę, oglądanie filmików z prankami i śmianie się z cudzego nieszczęścia to nic innego jak udzielanie cichej aprobaty. Dajemy do zrozumienia, że popieramy kulturę, w której straszenie innych ludzi stanowi formę rozrywki.