FYI.

This story is over 5 years old.

Technologia

Kierowcy Ubera mówią o swoich najgorszych kursach

Szukałem historii o najgorszych pasażerach i potyczkach z taksówkarzami, z których powstają sensacyjne nagłówki – dowiedziałem się, jak to wygląda naprawdę
Fot: Jake Kivanç

Według żartów Uber, sztandarowy przedstawiciel sharing economy, jest największą firmą przewozową na świecie, która nie posiada ani jednego auta. Krytyka Ubera dotyczy wielu aspektów działalności firmy: od ograniczania praw kierowców (tu korporacja przegrała zbiorowy proces o 100 tys. dolarów), przez bezpieczeństwo pasażerów, po obchodzenie prawa, które w wielu krajach wymaga od kierowców odpowiednich szkoleń i opłat (Francja nałożyła na Ubera karę w wys. 800 tys. euro).

Reklama

Uber triumfalnie zagościł w większości dużych polskich miast, dorobił się już zdecydowanych zwolenników i równie zdeklarowanych oponentów, a – tak jak na świecie – dookoła działalności firmy co jakiś czas robi się głośno przez próby blokowania i oprotestowywania. Polskie protesty zakładały m.in. obywatelskie zatrzymania, zamawianie fałszywych kursów, łapanki oraz oblewanie „śmierdzącą cieczą" – wedle miejskiej legendy olejem zmieszanym z gównem.

W moim rodzinnym mieście krążył wieki temu autobiograficzny e-book o przygodach zawadiackiego taksówkarza z wieloletnim stażem, spisującego swoje przeboje z klientami. Był tam duszny klimat, taryfiarz jako ostatni powiernik, balansujący na wąskiej granicy pomiędzy dobrem a złem, w tym parszywym mieście gdzie kobiety zdradzają, mężczyznom nie można zaufać, zawsze jest noc i wiecznie pada deszcz. Mając to w pamięci, zabierałem się do pracy totalnie nakręcony. W ciągu kilku kolejnych nocy podróżowałem z kierowcami Ubera, chcąc poznać ich najdziwniejsze, najbardziej chore i najniebezpieczniejsze przygody.

VICE: Jaka była pani najciekawsza akcja z klientami w tle?
Gość złapał mnie za nogę i nie chciał puścić.

I dostał po mordzie?
Nie, powiedziałam, że albo mnie puści, albo dzwonię na policję. Nie chciał, więc wysadziłam go na światłach i anulowałam kurs.

Ludzie nie są zaskoczeni, że jadą z kobietą?
Nie jestem jedyna, teraz w mieście jeżdżą cztery. Pełen etat albo nawet więcej, czasem siedem dni w tygodniu – ale nie powiem, nie zdarzyło mi się chyba nic ciekawego. Słyszałam, że któryś z kolegów miał kurs do innego miasta.

Reklama

Rozmawialiśmy przez (długo ciągnący się) kwadrans, abym pod koniec rozmowy zdał sobie sprawę, że właściwie nie ma w tym nic ciekawego. No, ale kto się zraża po pierwszym razie?


Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


VICE: Jeździ pan na nockach, więc siłą rzeczy musi się panu trafiać trochę imprezowiczów. Jakie są pana najciekawsze przejścia z klientami?
Dobra, powiem panu w tajemnicy, czasami klientki zapraszają do siebie na kawę. To znaczy, mnie nie, ale mi to niepotrzebne, mam żonę i dzieci. Ale podobno zapraszają, kolega mówił. Takie 25-35 lat, pełen przekrój.

I kolega odwiedzał?
Nie, nie wolno, aplikacja widzi jakiś dziwny przestój. Nawet gdyby chciał, to nie ma jak.

Następny kurs. Liczyłem, że mój rozmówca okaże się kombatantem z arsenałem anegdot.

VICE: Dużo pan jeździ?
Sporo, nocki głównie, duży ruch, ciągle w obrocie.

No to musi pan mieć jakieś niezłe historie?
No taka najciekawsza, to to, że miałem stłuczkę. Koleś mnie stuknął.

Ale coś poważnego?
Nie. Mogę puścić muzykę?

W rytm Gangu Albanii zaczynam godzić się z porażką. Weekend, dni tygodnia, w nocy, wieczorem, za dnia, w stolicy i poza nią — najlepsze historie zdarzają się kolegom, ale nigdy moim kierowcom. Nie, musi być coś więcej. Nie trafiłem po prostu na właściwych ludzi. Przecież słyszałem, że ziomka w Poznaniu wiozła była zakonnica, a w tych taksówkarskich historiach działy się rzeczy niestworzone. Jedźmy dalej.

Reklama

VICE: Jakie były pana najciekawsze przejścia z pasażerami?
To nie moje, tylko kolegi, ale też się zdarzyło – gość dostał złoty kurs, daleko, na przedmieścia, wysoki mnożnik, genialna stawka, i pasażer zlał się w spodnie 100 metrów od celu. Taka ciekawa historia.

Czyli raczej imprezowicze?
Różnie, raz gość zamówił kurs pod supermarket i zaczął mi się pakować do auta z gigantycznymi paczkami, z jakimiś meblami. Albo ktoś chciał przewieźć ubłocony rower, bo się rozpadało.

Takie akcje są częste?
Jednostkowe. Nie mam problemu ani z klientami, ani taksówkarzami, ani niczym innym. Niczym mnie nie oblali, nikt mi nie groził, a tak w tygodniu jeżdżenia najciekawsze co może się wydarzyć, to że ktoś pobrudzi auto, albo czegoś zapomni. A tak poza tym, to nic. Klienci są najzwyczajniejsi na świecie. Czasem się śpieszą, czasem są pijani. Wydaję mi się, że ludzie nie robią nic głupiego, bo wiedzą, że nie są już anonimowi. Mam przecież ich nazwisko na ekranie telefonu, historia przejazdów jest do znalezienia, jeżeli komuś przydarzy się potrzeba obrzygania mi połowy auta, to firma ich potem będzie ścigać o zwrot za czyszczenie. A tak poza tym, to wszyscy chcą po prostu wrócić do domu.

Dziękuję za wypowiedź!

W tej podbramkowej sytuacji nie pozostało już nic innego niż wycieczka do Łodzi, w której Uber niedawno zadebiutował, i właściwie co chwile pojawiają się niusy, że nie wszyscy są z tego powodu zachwyceni.

Reklama

VICE: Chciałem zapytać pana o dziwne i ciekawe przejścia z pasażerami…
No to chyba nie mam zbyt wiele do opowiedzenia, mówiąc szczerze.

… albo z taksówkarzami.
Nie chcę o tym opowiadać. Serio, nie mam komentarza.

OK, widzę, że coś jest na rzeczy. Może chociaż pan opowie jak to wszystko wygląda?
Nie naciągnie mnie pan. Jesteśmy nową firmą w Łodzi, w tym momencie jeździ tylko kilka samochodów, kilkanaście osób za kółkiem.

W wiadomościach historii o potyczkach z taksówkarzami było sporo, a skoro was jest niedużo…
Ostatnio stałem dwie godziny na deszczu, bo mnie zatrzymali. Serio, nie gadajmy o tym.

Dobrze. A pasażerowie?
Nic poza normą. Normalni ludzie, wszyscy się spieszą, czasem chcą gadać, czasem mniej. Fajna praca, dużo kontaktu z ludźmi.

Dobra, chyba ostatecznie – teza o niesamowitych historiach upada. Wracam do Warszawy, został mi ostatni kurs.

VICE: Chciałem pogadać z panem o pasażerach…
No, tu mogę się rozgadać. Różni się trafiają, wiadomo, są śmieszni, są tacy co zarzygają i mnie, i do kompletu całe auto. Ostatnio gość po pijaku kazał się wieźć do willowej dzielnicy, awantura od wejścia, i jeszcze telefonu zapomniał, musiałem mu odnosić. Ludzie wsiadają i kontynuują rozmowy, jakbym był niewidzialny, ostatnio słuchałem historii o jakimś zaborczym mężu zza oceanu co chciałby dzieci porwać i wywieźć do siebie, i że spotykają się tylko w asyście ochroniarzy. No i godziny poimprezowych rozmów, kto był z kim, kto się upił. Albo, chłopak zamówił dla swojej dziewczyny przejazd i odkąd tylko zobaczyłem, że właściwie to ją niesie do auta, wiedziałem, że będzie pod górkę. I było, dojechaliśmy pod adres, i jeszcze ją na drugie piętro eskortowałem. Miękkie serce mam, chociaż jeżdżę już ładnych kilka lat, wcześniej na taksówce.

Czyli jednak bez wojny z taksówkarzami?
Podobno są tacy, co robią w tygodniu na normalnej taksówce, a potem na weekend w swoim aucie na Uberze. Bardziej się opłaca. Nie ma żadnej wojny, najdroższe korporacje walczą o swoje z konkurencyjną ofertą, jakieś historie, dziwne zamówienia, kierowcy się ostrzegają, żeby nie jechać gdzieśtam, bo to zasadzka i faktycznie – podjechałem z ciekawości kiedyś i stali w kilka aut. Walka o kasę.

Czuje się pan jak na linii frontu?
Wożę ludzi już kilka lat. To dobra praca, kontakt z ludźmi, rozmowy. Ekscesy to nawet nie procent, bardziej promil wszystkich klientów, w większości to zwyczajni ludzie jadący na spotkanie, samolot, imprezę, cokolwiek. Chcą dotrzeć do celu.

Wcisnąłem przycisk „dom" w aplikacji i wróciłem ze spuszczoną głową. Zrobiłem kilkanaście kursów, w różnym stanie skupienia, i nic. Przyznaje się bez bicia, spodziewałem się sensacji, opowieści z dreszczykiem i niesamowitych przejść. Nie usłyszałem jednak ani jednej historii o ekscesach na tylnym siedzeniu i taksówkarskich zemstach.

Może to czasy i kultura się zmieniły, może rację miał jeden z kierowców opowiadający o końcu anonimowości, której nimb osnuwał nas niegdyś, kiedy nad ranem wracaliśmy do domu taksówką. A autor książki o ciężkiej doli taksówkarza uciułał te sto kilkadziesiąt stron e-booka przez dwadzieścia lat swojej pracy, kolekcjonując historię dzień za dniem? I wszystko tak naprawdę sprowadza się do podstawowego paradygmatu – by jak najszybciej dojechać z punktu A do B.