Jedyne takie święto

FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

Jedyne takie święto

Wczoraj do mnie strzelano, dostałem gazem i kawałkami potłuczonej butelki oraz byłem świadkiem zaręczyn pary narodowców... jedyne takie święto

​Na kilka dni przed 11 listopada zamiast patosu zbliżającego się święta, czułem raczej jakby to miała być wielka impreza, na którą wiadomo, że przyjdzie nieproszony gość. Zagadką pozostawało jedynie, ile szkód ktoś taki wyrządzi i co polegnie w ataku. W pierwszej kolejności pomyślałem o znienawidzonej przez narodowców​ „Homo -Tęczy" - w końcu Tęcza niestojąca w płomieniach na Święto Niepodległości, to jak Gwiazdka bez Kevina. Chociaż po zeszłorocznym ognisku na Pl. Zbawiciela liczebność policji w tamtym miejscu dawała szansę chyba tylko spadochroniarzowi z kanistrem napalmu. Kolejnym celem mogły być skłoty, czyli lewackie ​wylęgarnie ćpunów i nierobów. Chociaż ci także, nauczeni atakami z zeszłego roku, wydawali się być gotowi do obrony. Pozostawało więc pytanie, kto tym razem stanie się wrogiem Polski? A na kogo padnie, na tego bęc.

Reklama

Dla jasności, nie czekałem na zadymę, miałem wręcz nadzieję, że może obędzie się bez aktów przemocy, frustracji i kompletnej głupoty. Starałem się nie słuchać głosu w głowie, że jestem naiwniakiem.

Mamy 12 listopada i „symbol gender-terroryzmu" uchował się od płomieni prawicowej sprawiedliwości. Wow, czyli nie trzeba będzie jej odbudowywać… po raz ósmy? Skłoty odcięto tak szczelnym kordonem policji, że gdyby ich mieszkańcy chcieli zamówić vegan pizze potrzebowaliby do tego chyba drona. Popis nienawiści i fajerwerków odbył się jednak pod Stadionem Narodowym. Organizatorzy Marszu w pierwszej chwili typowo pojechali klasykiem, winą obarczając wrogie Polsce siły – anarchistów i policyjnych prowokatorów. Ja jednak dobrze pamiętam sporą grupę zamaskowanych chuliganów, którzy także uczestniczyli w Marszu Niepodległości. Wiem o tym, bo właśnie tam zobaczyłem ich po raz pierwszy. To oni byli tymi nieproszonymi gośćmi, którzy po raz kolejny rozpierdolili nie tylko narodowe święto, ale i część miasta. Dlaczego? Bo kurwa tak, bo chuj w dupę policji, bo precz z komuną, bo w dupie z resztą Polaków. Bo 11 listopada to w Polsce czas wyrywania bruku gołymi rękami.

Początki Marszu były jak prawdziwa cisza przed burzą, przypominająca to, o czym w mediach opowiadali wcześniej organizatorzy, celebrując ideę wolności wszystkich Polaków. Kiedy o godzinie 13 słuchałem na Rondzie Dmowskiego przemówień zaproszonych gości, w zgromadzonym tłumie bez problemu można było dostrzec starsze osoby i rodziców z małymi dziećmi. Koło mnie stały dwie dziewczyny o ciemnej karnacji, a dalej widziałem młodego Azjatę – serio! Nikt nie protestował, że tam są, wszyscy tak samo trzymali w dłoniach polskie flagi. Przez krótką chwilę widziałem to, co powinno się oglądać co roku tego dnia - scalone społeczeństwo, obchodzące wspólne święto. Nie myślałem o pełnym nietolerancji przekazie narodowców, płynącym z głośników - skoncentrowałem się na tym jednym, ładnym obrazku. Potem ruszyliśmy w stronę Mostu Poniatowskiego, pod Stadion Narodowy…

Reklama

To co zaczęło się w Alejach Jerozolimskich ostateczną formę przybrało na Moście Poniatowskiego. Czar pierwszych chwil Marszu prysł, a w jego miejsce pojawiły się huki petard akompaniujące do śpiewów o wielkiej Polsce i komunistycznej hołocie. Ktoś po drodze miał czelność wywiesić na balkonie narodową flagę, a obok niebieską, Unii Europejskiej - o niedoczekanie zdrajco Polski! Z miejsca poleciały bluzgi i środkowe palce. Chwile wcześniej tłum śpiewał, że „oto idą katole". Kurwa, to byłoby nawet śmieszne, gdyby nie było tak zajebiście smutne…

Koniec mostu stał się punktem granicznym zdrowego rozsądku. Tam gdzie stałem, na początku Marszu, nie było już kobiet z dziećmi, ani starszych osób. To było miejsce pełne ludzi w kominiarkach i kapturach. Możecie mi nie wierzyć, ale kiedy któryś z nich krzyknął „Kto nie skacze, ten z Policji", most zaczął drżeć pod naszymi stopami. Zaraz potem zaczęło się pierwsze szarpanie. Zamaskowani chuligani najpierw swój gniew skierowali na Straż Marszu, która nie chciała ich dalej puścić (tak jak zrobiła to wcześniej). To była jednak kwestia minut, zanim dziarscy awanturnicy zobaczą swojego największego wroga, odwieczne nemezis - Policję. Tak rozpoczęła się kolejna bitwa w historii Marszu Niepodległości.

Zdziwicie się, z jaką łatwością człowiek potrafi wyrwać płyty chodnikowe (za rok trzeba będzie chyba wylać adamantium na trasę przemarszu). Stałem obok i widziałem, jak grupa chuliganów gołymi rękami rwie krawężnik, demoluje ulice, wyrywa znaki drogowe, a nawet miejskie rowery (zakaz pedałowania, kurwa!). Wszystko było bronią nie tylko przeciwko znienawidzonej Policji, przeciwko wszystkiemu. W powietrzu leciały kamienie, flary, petardy i butelki. Policja użyła armatek wodnych, gazu i broni gładkolufowej. W tym czasie Straż Marszu usilnie prosiła o zachowanie porządku, o zmierzanie pozostałych w umówione miejsce pod scenę przy Stadionie. W pewnym momencie w tłumie zobaczyłem Krzysztofa Bosaka z Ruchu Narodowego. Spytałem go, czy jest zadowolony z Marszu, kiedy obok nas grupa zamaskowanych twardzieli rzucała kamieniami w Policję? Odpowiedział, że ci ludzie nie należą do Marszu, że to chuligani, a Policja złamała umowę, bo miała się trzymać z dala od umówionej trasy. No tak, pomyślałem sobie, wszystkie kary znowu na biednych narodowców. 

Reklama

Mamy 12 listopada. Wczoraj do mnie strzelano, dostałem gazem i kawałkami potłuczonej butelki oraz byłem świadkiem zaręczyn pary narodowców, kiedy na głównej scenie członek zespołu Decline (National Socialist Black Metal)​ oświadczył się swojej dziewczynie – a wszystko pokazała telewizja TRWAM. Kiedy ona mówiła „tak", ja i kilkaset innych osób krztusiło się od policyjnego gazu – staliśmy około 30 metrów od sceny. Piękna chwila, wszyscy ją zapamiętamy na pewno.

To mogło być prawdziwie pokojowe Święto Niepodległości, które po raz kolejny zrujnowała grupa zamaskowanych chuliganów. Nie obchodziły ich obchody, nie interesowała ich sprawa - przyszli się ponapierdalać, wywalić z siebie swoją frustrację, znaleźć wroga, z którym będą mogli walczyć. To samo zauważył kibic Widzewa Łódź, który ze sceny odcinał się od łobuzerki walczącej z gliniarzami.

Mamy 12 listopada i jestem pieprzonym naiwniakiem, bo miałem szczerą nadzieję, ze w tym roku będzie inaczej. Zamiast tego jest 276 zatrzymanych, 51 rannych policjantów i kilkadziesiąt rannych osób cywilnych. To pokazuje problem Marszu Niepodległości. Zawsze znajdzie się nieproszony gość tej imprezy. Marsz nadal będzie pożywką dla debili w kominiarkach, którzy tylko poprzez szturm na policyjne kordony potrafią wyładować swoją frustrację. Bo nie można budować idei na strachu oraz braku tolerancji i nawet na 100 tysięcy spokojnych osób, przyjdzie tysiąc zadymiarzy. Dlatego, że część Polaków musi mieć wroga, gdyż to dla nich jedyna możliwość by się zsolidaryzować – chociażby w przemocy.  

Reklama

Fotografie Jakub Kosiarz​

Zdjęcie powyżej Paweł Mączewski