Jak przetrwałem dorastanie bez ojca

FYI.

This story is over 5 years old.

Moje zdanie

Jak przetrwałem dorastanie bez ojca

Pijany próbował wejść do naszego mieszkania. Dostał ode mnie w pysk i poleciał pół piętra w dół po schodach, zatrzymując się na parapecie okna. Taką miałem osiemnastkę. Nigdy więcej nie próbował wejść tak wysoko w moje życie
A
tekst Anonim

Jak miałem 10 lat, moi rodzice się rozwiedli. W amerykańskich filmach widziałeś, że to jest najgorsza tragedia w życiu. Dzieciak płacze i ucieka na pierwsze piętro do swojego pokoju po kurewsko trzeszczących schodach, a dramatyczna muzyka w tle cichnie, żebyś słyszał, jak biegnie. Żeby ten wielce dramatyczny odgłos walenia stopami i szlochania połamał ci serce. Mnie nie łamie. Ja nie biegłem. Ja wyszedłem na podwórko i grałem z kumplami w piłkę na jednym ze śródmiejskich osiedli w Warszawie i cieszyłem się, jak skurwysyn mając nadzieję, że w końcu „we gon' be alright" nie wiedząc, jak daleka do tego jeszcze droga. Ojciec mnie nie bił. Nie bił też Matki. Nie pamiętam przynajmniej. Wyparłem właściwie wszystko do wieku 17 lat. Zostawiłem tylko dobre wspomnienia związane z moją Matką, Babcią i Dziadkiem, który dzwonił raz w miesiącu ze Stanów. To była cała moja rodzina. Mój ojciec śmiał się wniebogłosy, kiedy mówiłem, że 6 × 7 to 36. Ze mnie się śmiał. Do tej pory nie wiem, ile to jest. Wtedy mi nie powiedział. Mój ojciec połamał w rękach ramę od roweru, bo podałem mu żabkę zamiast płaskiej dziesiątki. Mój ojciec kupił gumową policyjną pałkę na stadionie dziesięciolecia i machał nią sobie, jak oglądał telewizję. Nikogo nią nie uderzył, ale ona była. Mój ojciec znajdywał wzorce w książkach Toma Clancy'ego i czytał „Detektywa". Raz przy obiedzie powiedziałem, że dostałem 4 z matematyki; tak przypierdolił w stół ze złości, że talerz z pomidorową rozbił się na suficie. I takie było kurwa moje życie, dokładaną odwrotnością amerykańskich filmów. Oni tłukli talerze o podłogę, u mnie tłukło się je o sufit.

Reklama

Zmieniło się, jak pijany próbował wejść do naszego mieszkania. Dostał ode mnie w pysk i poleciał pół piętra w dół po schodach, zatrzymując się na parapecie okna. Taką miałem osiemnastkę

Jak ojciec odchodził od mojej Matki, powiedział jej, że „podcina mu skrzydła". Uwolnił się i rozwijając swoje skrzydła, zgnoił te, należące do mojej Matki. Rozprawy sądowe, kuratorzy, pomówienia, psycholodzy, telefony w nocy i świadomość, że do mojego 18 roku życia to się nie zmieni. Zmieniło się, jak pijany próbował wejść do naszego mieszkania. Dostał ode mnie w pysk i poleciał pół piętra w dół po schodach, zatrzymując się na parapecie okna. Taką miałem osiemnastkę. Nigdy więcej nie próbował wejść tak wysoko w moje życie. Ten człowiek, który był mistrzem w pływaniu na kanadyjkach, który trenował boks przez 10 lat i nigdy nie padł na deski, pierwszy raz przegrał w swojej kategorii. Z synem. Sylwestry z politykami, wypady do Maroka, żeby polatać sobie ze spadochronem za motorówką, nowe samochody, mieszkania, dupy i najlepsza wóda. 50 zł alimentów miesięcznie i Matka, która pracuje na 3 zmiany w hurtowni leków, nosząc kartony z kroplówkami. Żył sobie. Ze 3 lata sobie żył. Jeden,drugi, trzeci biznes, który się nie udał, wóda i szlugi odpalane jeden od drugiego. Został jednym z wielu meneli, których mijałeś pod sklepem nocnym w Hali Mirowskiej. Następnie szpital, kroplówki, które prawdopodobnie nosiła moja Matka, a potem jego śmierć. Leży gdzieś pod płotem na Bródnie. Nie wiem gdzie. Chuj z nim.

Mam 30 lat. On nie żyje rok, a ja nie mam na kogo być zły. Nie mam komu przypierdolić w myślach

Zostałem sam w swojej głowie. Sam w szoku, że brak czyjejś obecności i ogromna potrzeba, żeby tej obecności nie było, kształtuje życie. Kształtuje podejście do wszystkiego. Do innych ludzi, do partnerki, do psa. Brak autorytetów wytworzył brak potrzeby ich szukania. Stworzył bardzo ograniczone grono przyjaciół. Dziurę w głowie. Czarną dziurę, której próby załatania kończą się znikaniem w niej każdej relacji. Mam 30 lat. On nie żyje rok, a ja nie mam na kogo być zły. Nie mam komu przypierdolić w myślach. Nie mam na kogo napluć. Nie chcę i nie zrobię tego, ale gdzieś mi uciekł jeden wentyl. Jeszcze kilka zostało, mniej szkodliwych dla mnie i otoczenia. Boje się w życiu jedynie braku kontroli. „Jedynie", kurwa. Do którego momentu ciągłe myślenie o tym, żeby nie powtórzyć czyichś błędów, tak wykręca ci łeb, że przeginasz w drugą stronę? Straszne jest to, że ja nie przegnę w drugą stronę. Nie będę nigdy czerpał przyjemności ze świąt Bożego Narodzenia. Nie będę chodził w sweterku z jeleniem i pił grzańca galicyjskiego nucąc „Lulajże…". No nie umiem kurwa. I tak sobie lecę przez życie. Pan prezes agencji reklamowej. Pan w czarnym BMW. Pan z domem w Milanówku. Pan, któremu się udaje, mimo że się nie stara. Pan „coache nienawidzą go, bo odkrył jeden prosty sposób na sukces". Pan kolejny banał. Wyjebanie. Przynajmniej nie ćpam. Boks pomaga. Żona pomaga. Psycholog pomaga.

Ilustracja Aleksandra Lampart