FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

Kochajmy naszych kiboli

Zamieszki w Poznaniu pokazują, że nie mamy pomysłu, jak spożytkować energię naszych młodych facetów. A potem nazywamy ich „łysymi debilami" albo „kibolską tłuszczą". Nie tędy droga


Fot. Wikimedia Commons / Klapi

Kiedyś o takich jak oni, mówiło się „bohaterowie" – ginęli na wojnach, ratowali ludzi z pożarów, ryzykowali zdrowie w kopalniach czy pościgach za przestępcami. Młodzi, silni mężczyźni, którzy może nie mają świetnie wyrobionych poglądów na życie, ale są w stanie je oddać za sprawę, którą uznają za ważną: naród, miłość, honor rodziny, lokalna społeczność, tradycja… Dziś z podobnych spraw pozostał im już tylko klub piłkarski.

Reklama

Dla tych, których ominęły poranne newsy – wczoraj w Poznaniu, po sukcesie Kolejorza w finale ekstraklasy, świętujące chłopaki napadły na skłot, rozwaliły kawiarnię prowadzoną przez lokalnych anarchistów i zdemolowały wóz transmisyjny TVP, w międzyczasie tłukąc się z policją. Jak się pewnie domyślacie, nie popieram napadania na czyjekolwiek domy i kawiarnie, ani demolowania rzeczy, za które w sporej części płacimy my wszyscy. Ale tak samo nie popieram retoryki pogardy, jaka wychala się między wierszami mainstreamowych relacji i już zupełnie bez ogródek z komentarzy pod nimi. „Bydło wyszło na ulicę", „banda ulicznych mętów", „należy strzelać do kiboli" – to kilka z tych, które zdobyły najwięcej łapek w górę w jednym z serwisów.

Przeczytaj wywiad z kibolem.

Te wypowiedzi świadczą o tym, jak traktujemy naszych rodaków, którzy mieli w życiu mniej szczęścia, niż my. Jasne, pewnie ich starzy byli alkoholikami, nie czytali im w dzieciństwie książek, nie wpoili poczucia własnej wartości (budowanej inaczej, niż sukcesami klubu piłkarskiego) ani sposobów poszukiwania rozrywek innych, niż rozpierdolenie jakichś lewaków. Pewnie już w szkole zajmowali się wkładaniem na nauczycielskie głowy koszów na śmieci. Ale później szacowne instytucje państwowe o dużych budżetach nie zrobiły nic, żeby zaproponować tym chłopakom coś innego, niż bezmyślną agresję. Ośrodki kulturalne zajęte są albo niby-intelektualną nowomową opartą na wyrazach o łacińskiej etymologii i cytatach z włoskich filozofów, albo wręcz przeciwnie – sprzedawaniem gównianej papki w stylu parku fontannalbo kolejnego koncertu Maleńczuka. Kościół? Weź przestań. Telewizja publiczna? Proszę cię. Miejskie inicjatywy? Niby które.

W takich chwilach przypomina mi się historia Franciszka Walickiego, ojca chrzestnego polskiego rokenrola, który w latach 60. zakładał w Gdańsku klub „Rudy kot". Był problem, bo trójmiejska chuliganka stanowiła podówczas sporą siłę, podobnie jak nasi kibole chętną by rozpieprzyć coś dla samego rozpieprzania. Walicki jednak się uwziął i zaproponował lokalnym chłystkom – ku ich zdziwieniu – żeby to oni dbali o porządek i bezpieczeństwo w klubie. Zadziałało. Jak później pisał Walicki, tymi młodziakami nikt w „ludowej" Polsce nigdy się nie zainteresował. To oczywiście bardzo romantyczna historia i pewnie wielu na podobnej „pracy u podstaw" się w życiu przejechało – nie zmienia to faktu, że jeżeli jest jakaś droga, żeby z tych chłopaków coś jeszcze było, to tylko w podobnym modelu. Kiedy słyszę o kolejnej polityce „zero tolerancji" to otwiera mi się metaforyczny nóż w kieszeni (prawdziwego już nie noszę). Jasne, nie powinniśmy tolerować podpalania skłotów i rozwalania miasta. Ale może najpierw wpadniemy na pomysł, co możemy zamiast tego rozwalania zaproponować? Co możemy zaoferować młodym, silnym mężczyznom? Jak ich przekonać, żeby znaleźli sobie lepsze zajęcie, choćby i po meczu? Wiele mówi się o inkluzywności względem niepełnosprawnych, mniejszości, czy osób starszych – i dobrze! Ale co z inkluzywnością wobec kibola, narodowca, łysego łobuza? Przecież nie będziemy do nich strzelać, do cholery. Wydaliśmy setki baniek na stadiony i teraz się zastanawiamy, co zrobić z faktem, że wychodząca z nich gawiedź nie ma pomysłu, co zrobić dalej. Jasne, sport to bardzo fajna rzecz, która może uczyć zdrowego współzawodnictwa, tolerancji, dbania o własne zdrowie. Ale tego nie załatwią same betonowe stadiony, ani nie wyreguluje niewidzialna ręka rynku. Czas się ogarnąć, bo następni w kolejce do podpalenia będziemy my wszyscy.

Ilustracja: Łukasz Kowalczuk / Nienawidzę Ludzi