FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Najlepsze z najgorszych czyli co słychać na YT

Temu, że Youtube od początku swojego istnienia zastępował telewizję nie da się zaprzeczyć. Nadgorliwym rodzicom udało się wprawdzie wygonić ślęczące, nastoletnie dzieciaki sprzed telewizora, stawiające pierwsze kroki przy MTV2 czy choćby Vivie, lecz...

Temu, że Youtube od początku swojego istnienia zastępował telewizję nie da się zaprzeczyć. Nadgorliwym rodzicom udało się wprawdzie wygonić ślęczące, nastoletnie dzieciaki sprzed telewizora, stawiające pierwsze kroki przy MTV2 czy choćby Vivie, lecz zmieniły one tylko pozycję - od tego momentu wgapiają się w trochę mniejszy monitor, psując sobie wzrok jeszcze bardziej. W obecnych czasach, pod pieczą giganta z Mountain View, bogaty w odcinki seriali (także z polskimi napisami), zastępuje kanały informacyjne, jest źródłem vlogów, czy koniec końców największym dostarczycielem teledysków muzycznych.

Reklama

Trzeba również postawić sprawę jasno, chodzi o wideoklipy. Do samej muzyki wystarczy przecież Spotify czy Grooveshark. Wyjątek to teledyski z jutjuba na niewinnych, czy też nie przebierając w słowach, chujowych domówkach, gdzie każdy chce (i może!) być didżejem, a niewiedza, niechęć czy niemożność znalezienia prowadzą pod tę właśnie domenę. Kilka dni temu PSY wyprzedził w liczbie odtworzeń dotychczas niezagrożonego Justina Biebera.

Na tej liście prezentują się tylko oficjalne video, choć gdyby zsumować je z uploadami z karaoke, tłumaczeniami, wersjami live, czy innymi świecącymi, amatorskimi filmikami, doprowadziłoby to do zamieszania na miejscach 1-2.

PSY - GANGNAM STYLE

W trakcie całego dnia, jak na złość, zauważyłem wzrost liczby wyświetleń o niemal dwadzieścia milionów, samemu się do tego za bardzo nie przyczyniając, gdyż wolę wersję prawie niemą. Patrząc na statystyki, nagły wzrost krzywej datuje się na okolice września, dwa miesiące po premierze. Kurewsko szybko. Do tej pory jest dla mnie zagadką (kto cię tego nauczył siedemnastolatko) jak udało się właśnie JEMU. Ni to nie śpiewa w jakimś ludzkim języku, ani nie jest gołą babą, co do chwytliwej linii też jestem pełen wątpliwości. Mieliśmy Asereje, gdzie również tańczący motyw wypierał warstwę muzyczną, chociaż w momencie, gdy hit hiszpańskich sióstr ujrzał światło dzienne najświętsi parafianie nawet podczas halucynacji nie dostrzegali na horyzoncie YT. Podobnie z dziadziejącymi już YMCA czy Macareną. Tak czy siak, Beyonce w Single Ladies ładniej kręci dupką. A skośnooki? Wywija niewidzialnym lassem w wyczarowanych okolicznościach przez co ściąga rzesze naśladujących, a o potencjale muzycznym głupio wspominać skoro wykorzystany został do paraprześmiewczej piosenki o Jarku co to ma zbawić Polskę. Ot, taki zapełniacz, który w radio wydłuża czas między reklamą a serwisem informacyjnym.

Reklama

Justin Bieber - Baby ft. Ludacris 

Teledysk do najbardziej rozpoznawalnego singla tego młodzieniaszka posiada najniższy stosunek lajków do dislajków na liście, wynoszący w przybliżeniu 1/2. Innymi słowy na jednego fana przypada dwóch hejterów. Jak w życiu. Demoty, w których domniema się, że Justin wydaje nową płytę za każdym razem gdy odmówisz sobie codziennego przyrostu masy nie są prawdą (!), a szkoda, gdyż kojarzony chyba tylko z niezbyt dorosłą GRZYWKĄ mężnieje i dąży do coraz lepszych nagrań, patrz: Boyfriend (gdybym sam układał listę, umieściłbym to jakoś w topie). Nie ma tygodnia bym nie nucił sobie zrepetytowanego "Baaaby", prostego jak konstrukcja cepa, a jednak łapiącego jak cholera. W klipie, młody macho zbija strajki i piątki na bowlingowym party, a kocich ruchów wśród kolorowych neonów pozazdrościł sam Ludacris, wspomagający go raz po raz w nagraniach. Do tego nawijki Biebera, który podobno z prawdziwym rapem nie ma nic wspólnego, miotą kucem. Do tej pory trzymam w domu plakat z "Never Say Never", zajebiście, że jego filmowa biografia ukazała się w momencie gdy miał szesnaście lat. Imponuje to nie tylko Selenie Gomez, z którą miał tyle życiowych zwrotów (niby znów są razem), co powoduje, że ten już pełnoletniak jest największym męskim celebrytą w tym topie. Gorzej mieli tylko Chris Brown z Riri.

Jennifer Lopez - On The Floor ft. Pitbull 

Popadamy ze skrajności w skrajność. J.Lo dobiła prawie do wieku naszych matek, choć kreuje się i wygląda jak ledwie trzydziestolatka. Zagrała w masie filmów, po czym w kwiecie wieku wzięła się za muzyczne ścieżki (U know what I mean). Fakt, że jej On The Floor jest na trzecim miejscu zawdzięcza zerżnięciu głównego motywu z Lambady, którą najbardziej pamięta równie stara publiczność, a z której, jak u lidera wynosi się przede wszystkim taniec małego murzynka. Podsycającym smaczkiem jest wsparcie od młodszego o ponad dekadę Pitbulla, rapera równie słabego, co bekowego. Pasuje tam jak pięść do oka, tak samo jak wpierdalający się do duetów JayZ, ale w każdym razie robi przez to parę milionów odsłon plus. Jennifer, przystrojona w jemiołkę i świecidełka, na sali przyozdobionej w kryształy gibie się i negliżuje ze współtowarzyszami w sposób, jakiego nigdy na żadnej imprezie nie uświadczycie.

Reklama

Eminem - Love The Way You Lie ft. Rihanna

Wreszcie, moja ulubienica ostatnich lat, co prawda jedynie jako uzupełnianka refrenowa, skolaborowała z Eminemem do dość dramatycznego kawałka. Rola bardzo wyrazista, Rihanna w krwistoczerwonej peruce stroi krzywe miny, bo i teledysk ordynarny oraz momentami przerażający. Toksyczny związek, obtłukiwane ściany i ciała, szukanie sensu na dnie butelki, kwiatek na zgodę, pożar - słowem przeciętny scenariusz amerykańskiego dramatu. Tylko scena w szczerym polu mało tematyczna, choć może ukradziona cichaczem wódka jest tu tropem. Nawijki spowiadającego się etatowego białego murzyna nie odbiegają od jego linii rutynowej. Barbadoska, która ostatnimi nagraniami traci na impecie, jest tutaj w formie życiowej. Ciekawe czy widziała przykład jak z jajcem spreparować oryginał, żeby zachować z niego odrobinę treści i nie wyszło tak tragicznie jak z Jarkiem.

LMFAO - Party Rock Anthem ft. Lauren Bennett, GoonRock 

Od piątego z kolei różnice zaczynają się zacierać. Na horyzoncie Shakira i Lady Gaga. Zajęło mi chwilę, żeby skumać co jest grane, po czym ożyło wspomnienie student parties i że "everyday I'm shufflin'" to największy suchar internetów od czasów jumpstyle'u. Przy całym tym kiczu w charakteryzacji, trzeba przyznać, że ani krzty w tym zabawności. Zwracam honor liderowi. Całe, obwieszone po cygańsku, getto tańczy kontrastując z brudnymi i zaśmieconymi ulicami. Tandetna dance'owa melodia obluzowuje błony bębenkowe i wdrąża się w nerw słuchowy jak tępe wiertło w żelbeton. Duet śpiewający w refrenie "everybody just have a good time" drwi sobie totalnie, a tancerze w tym klipie musieli zostać nieźle uposażeni.

Zobacz też:

Disco Polo jest zajebiste!
Wszystko zostaje w rodzinie
Dotyk przeznaczenia #04