FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

„Nikt cię nie lubi, więc zrób światu przysługę i zabij się”

Obrażamy, wyśmiewamy i poniewieramy innych, ale najchętniej w sieci. Tak jest łatwiej, bezpieczniej i bez konsekwencji
stock

Źródło: Flickr/Guian Bolisay

Każdy z nas oberwał kiedyś tekstem, który szczerze zabolał. Nawet jeżeli przyjęliśmy to z miną Clinta Eastwooda i postawą don't give a fuck, nie wierzę, żeby było inaczej. To mogło być coś trywialnego, jak komentarz na temat naszej fryzury, ubioru, czy tuszy ciała, albo ktoś pogalopował z całokształtem naszej osoby. Bo w tym leży sedno, jakkolwiek krzywdzącym by to nie było, oceniamy innych. Takie nasze święte prawo, by sądzić kto jest dobry gracz, a kto lamus, z kim warto się trzymać i focić na Insta, a kto tylko zabiera z planety cenne powietrze. To przychodzi nam tak zajebiście łatwo, dlatego oceniając, też jesteśmy oceniani. A wiadomo, że najgorsze rzeczy o kimś najłatwiej powiedzieć nie prosto w twarz, tylko na odległość, asekuracyjnie, np. przez Internet - nie tylko, by samemu nie dostać w japę, ale też by zaoszczędzić sobie widoku cierpienia, które komuś wyrządzamy. Tak jest wygodniej. Prawda?

Reklama

Niedawno na VICE, Borys Dejnarowicz w „Samej treści" przytaczał proces przeniesienia dyskursu o kulturze na fora społecznościowe. Wytykając tym samym płytkość formy, jaką przybrała debata na poszczególne treści, zazwyczaj zamykająca się w dwóch, góra trzech słowach. Zwrócił przy tym uwagę na skalę występowania "recenzentów" otaczającej nas rzeczywistości, znawców życia, którzy jednym komentarzem gaszą jakiś film, sztukę lub płytę. Bo kurwa tak, bo taki mają gust. Jakkolwiek ich nonszalancja w wydawaniu osądów typu „to jest słabe" lub „ale żenada" może co najwyżej bawić, bo żadnym razie nie jest rzetelną informacją na dany temat, bez próby jego zgłębienia i wytłumaczenia swojej oceny – to kiedy podobne hasła wycelowane są w ludzi, prawdziwe osoby, to już przestaje być zabawne… No chyba, że mówimy o kimś znanym, gwieździe, polityku lub celebrycie. Hejtowanie tych osób i toczenie z nich beki to najwyraźniej zawsze świetna zabawa, co permanentnie udowadnia Jimmy Kimmel i jego segment „Mean Tweets".

Kto by nie chciał zwyzywać ot tak Gwyneth Paltrow, zjechać wszystkie filmy Gerarda Butlera lub chociaż powiedzieć Pharrellowi, że w tym wielkim kapeluszu przypomina leśniczego z parku Jellystone? Zwłaszcza jeżeli mielibyśmy gwarancję, że każde z nich wszystko to przeczyta! Skoro jednak się z tego śmiejemy, to znaczy, że Kimmel w swoim cyklu „zawistnych tweetów" sprzedaje najlepszą metodę na codzienny internetowy hejt – pokazuje, że trzeba to obśmiać. No i dokładnie tym tropem idą zapraszani przez niego goście, śmiejąc się w głos, gdy ktoś ich obraża. Ostatnio nawet do ich grona dołączył sam prezydent Stanów Zjednoczonych, Barrack Obama. Po raz kolejny zaprezentował ogrom dystansu, jaki ma do swojej osoby, co w połączeniu z przykrymi tweetami pod jego adresem, było murowanym viralem. W jednej chwili serwisy informacyjne, czując zapach odsłon o poranku, rzuciły się na temat prezydenckich hejtów, z których sam „atakowany" wyszedł niewątpliwie z tarczą. Jak dzielnie.

Reklama

Co jednak, jeżeli do tej samej konwencji zaprosilibyśmy zwyczajne dzieci? Takie, które nie mają na swoim koncie platynowych płyt, kinowych hitów i milionów dolarów, którymi mogłyby otrzeć łzy w swojej willi na prywatnej wyspie? To właśnie one są w największym stopniu narażone na codzienną cyberprzemoc. O czym swoją kampanią przypomina Canadian Safe School Network. Czy złośliwe tweety brzmią równie zabawnie, gdy czyta je zakompleksiona nastolatka z przetłuszczonymi włosami lub gdy ktoś wytyka tuszę chłopaka z nadwagą? "Nikt cię nie lubi, więc zrób światu przysługę i po prostu zabij się". Ale ubaw…

Technologizacja życia postępuje tak szybko, że coraz trudniej spotkać na ulicy dzieciaka z niewlepionym wzrokiem w ekran swojego telefonu. To tam, w cyberprzestrzeni, jest teraz ich plac zabaw, podwórko przy śmietniku. Tam, na forach społecznościowych komunikują się ze sobą, tworzą grupy, do których albo ktoś może należeć, albo jest z nich wykluczany. Dzieci bywają okrutne i bezrefleksyjne w swoim zachowaniu względem rówieśników. Przypomina o tym także nasze rodzime „Dodaj znajomego", akcja w wykonaniu Fundacji Dzieci Niczyje.

Co jednak z tymi wszystkimi, którzy nigdy nie wyrastają z szerzenia cyber-hejtu i obrażanie innych w sieci zmienia się w ich codzienną rutynę, sposób na wyładowanie stresu i własne dowartościowanie? Bo tak jest łatwiej, bezpieczniej, bez konsekwencji. Jakkolwiek takie zachowanie bywa zabawne dla jednej osoby, a krzywdzące dla drugiej, zawsze prowadzi do tej samej konkluzji – jeżeli celowo obrażasz i ranisz innych, dla wielu twoje słowa będą wszystkim, chociaż ty jesteś nikim. I to jest naprawdę śmieszne.