FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Rick Rowley opowiada o ,,Brudnych wojnach'' i podejmowaniu ryzyka

Film pokazuje mroczną, ukrywaną stronę rozprzestrzeniającej się wojny z terrorem, jaką prowadzi Ameryka

Brudne wojny  w reżyserii Ricka Rowleya ukazują mroczną, ukrywaną stronę rozprzestrzeniającej się Wojny z Terrorem, jaką prowadzi Ameryka. Rozmawiamy  z reżyserem tego filmu, twórcą m. in. takich długometrażowych dokumentów jak  Zapatista (1999), This is What Democracy Looks Like (2000), Black & Gold (2001) oraz Czwarta wojna światowa (2003), jak również wielu krótkometrażowych filmów dokumentalnych.

Reklama

GFW: Jesteś współtwórcą  Big Noise Films, nowojorskiej, niezależnej instytucji medialnej, odpowiedzialnej za powstanie Brudnych wojen. Jakie są cele i zamierzenia Big Noise?

Rick Rowley: Wszystko się zaczęło, gdy miałem 19 lat, zrobiliśmy to z dwójką moich przyjaciół z liceum. Założyliśmy Big Noise i nakręciliśmy film o ruchu zapatystów w południowym Meksyku – grupie buntowników z Chiapas. W tamtym czasie byliśmy aktywistami medialnymi i robiliśmy filmy o ruchach społecznych i powstaniach na całym świecie, spędziliśmy prawie dziesięć lat, kręcąc filmy o ruchach społecznych. Potem nastała wojna w Iraku i w moim życiu była to najpotworniejsza chwila dla amerykańskiego dziennikarstwa– chodzi o sposób, w jaki przygotowywano relacje o tej wojnie, od ech werbli wojennych z sal posiedzeń, zanim do niej doszło, aż po relacje z tego, co się tam działo. Przestaliśmy więc być aktywistycznymi filmowcami zajmującymi się ruchami społecznymi i staliśmy się dziennikarzami – reporterami wojennymi – żeby relacjonować tę wojnę, ponieważ chcieliśmy pokazać, co się dzieje po drugiej stronie machiny wojskowej i medialnej.

Pracowałeś wcześniej z Jeremym Scahillem nad krótkometrażowym dokumentem Blackwater's Youngest Victim (2010). Poznałeś go w Iraku?

Po raz pierwszy spotkaliśmy się chyba na proteście przeciwko Międzynarodowej Organizacji Handlu w 1999 w Seattle, gdzie Jeremy był młodym reporterem radiowym pracującym dla Democracy Now, a ja kręciłem filmy wideo i pomagałem zakładać ośrodki niezależnych mediów. Spotkaliśmy się wtedy, ale poznaliśmy się bliżej dopiero kiedy robiliśmy relacje z Iraku.

Reklama

Jaki jest związek między książką Scahilla a filmem?

Jedną z wyjątkowych rzeczy w tym projekcie jest to, że nie jest to film o książce ani też książka o filmie… Kiedy trzy lata temu Jeremy i ja zaczynaliśmy ten projekt , myśleliśmy, że to będzie film osadzony w Afganistanie. Widzieliśmy, jak wygląda wojna w terenie. Ja byłem z Marines albo z wojskiem i robiliśmy bezsensowne rzeczy, jeździliśmy na te mało istotne patrole, kiedy starano się otrzymać jakiś strzał, żeby móc odpowiedzieć ogniem, albo zajmowaliśmy się projektami zagospodarowywania w stylu budowania szkół albo kopania studni, z których ludzie bali się korzystać. Tak więc w terenie nic się nie działo, tymczasem potem, w nocy, słyszeliśmy komunikaty prasowe o nocnych atakach, podczas których łapano albo zabijano dziesiątki talibów, więc wiedzieliśmy, że toczy się tam tajna wojna, spychająca na drugi plan konwencjonalną wojnę, i myśleliśmy, że akcja całego filmu będzie miała miejsce w Afganistanie.

Na początku wydawało się, że Scahill zajmuje się ujawnianiem tajnych działań dowództwa jednostek do spraw specjalnych, Joint Special Operations Command, lecz podczas procesu realizacji waszego filmu ta tajna organizacja niespodziewanie wyszła z cienia, zarówno ze względu na rolę, jaką odegrała w zabójstwie Osamy bin Ladena w 2011,  jak i rewelacji podawanych przez WikiLeaks. Uznaliście publiczne ujawnienie JSOC za coś, co uzupełniło to, co robicie, czy też ubiegli was, kradnąc moc rażenia waszego projektu?

Reklama

W momencie, kiedy to się stało, byliśmy zaszokowani. Tropiliśmy tajną jednostkę, która ni stąd, ni zowąd pojawiła się w telewizji publicznej, fetowana niczym bohaterowie. Jakby to był czarny kryminał, moment, w którym twojego głównego podejrzanego zaczyna się nagle nazywać komisarzem policji. Wszystko, co robiliśmy, stanęło na głowie. Istnieją dwa sposoby ukrywania tych rzeczy przed Amerykanami. Jeden jest taki, że informacje są cenzurowane i zostają wycofane i utajnione, zakwestionowane, a  ludzie, którzy próbują o nich mówić, zostają postawieni w stan oskarżenia i wsadzeni do więzienia. Drugi polega na tym, że informacje przestają być zauważalne – zostajemy zalani szczegółami dotyczącymi innych spraw. Gdy miał miejsce atak na Bin Ladena, społeczeństwo amerykańskie musiało zostać o wszystkim poinformowane. Na początku wszystkie podawane szczegóły były nieprawdziwe, ale zalewano nas szczegółami. Wiedzieliśmy, ilu ludzi brało udział w ataku, wiedzieliśmy, że byli z Team 6, jakiego typu śmigłowców użyto i jakimi specjalnymi modyfikacjami dysponowały, poinformowano nas, że uczestnicy ataku mieli karabiny HK416, wiedzieliśmy, że mieli ze sobą psa, że był  to pies rasy malinois i że wabił się Cairo; zrekonstruowano to dla nas w filmie hollywoodzkim.

W filmie argumentujecie, że zabicie Bin Ladena oznaczało w rzeczywistości nowy początek Wojny z Terroryzmem; sugerujecie, że tacy wrogowie Ameryki jak Anwar Al-Awlaki są potworami Frankensteina, kreowanymi przez polaryzujące się amerykańskie strategie i dajecie do zrozumienia, że Prezydent  Barack Obama jest jota w jotę tak samo stronniczy w kwestii polityki zagranicznej, co jego poprzednik, Bush. Jak amerykańscy widzowie podchodzą do tych paradoksów?

Reklama

Jesteśmy naprawdę poruszeni reakcją w Stanach. Trzy lata temu, gdy zaczęliśmy kręcić Brudne wojny, Jeremy i ja myśleliśmy, że będziemy pokazywać ten film w podziemiach kościołów i sami wynajmować sale związkowe, by go puszczać, że będziemy jeździć po kraju i sprzedawać  DVD z bagażnika minivana, ponieważ w mainstreamowych mediach amerykańskich nie było mowy o wojnie… W zeszłym roku, w związku ze Snowdenem,  WikiLeaks i Chelsea Manningiem, wszystkimi tymi rewelacjami, które się pojawiły, dyskusja o tym znalazła się na pierwszych stronach New York Timesa i Washington Post, a naszym filmem zainteresowały się media i krytycy. Zdobyliśmy nagrodę na festiwalu Sundance, film kupił poważny dystrybutor, żeby wyświetlać go w setkach amerykańskich miast, w śródmiejskich kinach, gdzie puszcza się premiery filmów hollywoodzkich… myślę – mam nadzieję – że fakt, iż ten film został w ten sposób odebrany, oznacza początek ogromnej zmiany w amerykańskiej opinii publicznej.

Cały wywiad znajdziesz na Grolsch Film Works

ZOBACZYĆ MUSISZ TO!

BROKEN BELLS ,,AFTER THE DISCO: PART TWO, HOLDING ON FOR LIFE"

JOHN KROKIDAS OPOWIADA O ,,NA ŚMIERĆ I ŻYCIE''