FYI.

This story is over 5 years old.

używki

Odloty na kwasie w więzieniu o zaostrzonym rygorze

Wcześniej myślałem, że dzięki substancji psychoaktywnej w pewien sposób ucieknę poza mury i drut kolczasty. Niestety, przez to wpadłem jeszcze głębiej w otchłań

Tekst pierwotnie ukazał się na VICE US

Piekło – czyli więzienie – nie jest idealnym miejscem na zażywanie LSD. Występują tu wszystkie elementy wywołujące zjazd: zamknięta przestrzeń, mundurowi, brzydkie pokoje i nudne otoczenie. Do tego dochodzą agresywni ludzie, którzy mogą nieźle namącić w głowie pełnej kwasu. Niestety bardziej przypomina to Skazanych na Shawshank niż Alicję w Krainie Czarów.

Lecz mimo to więźniowie lubią narkotyki. Tutaj każdy chce uciec od rzeczywistości, a dragi w tym pomagają. Wielu zadowala się trawką, samogonem i syntetycznym szajsem. Ale prawdopodobnie wszystko da się przeszmuglować do celi. Nieważne, w którym więzieniu siedzisz.

Reklama

Byłem nieagresywnym przestępcą skazanym za handel LSD. W ciągu ponad 20-letniej odsiadki poznałem masę wielbicieli substancji psychoaktywnych i dowiedziałem się, jak zdobyć kwas w więzieniu. To było pojebane przeżycie. Wydaje mi się, że niektórym LSD otwiera nie tylko umysł, ale i ściany więzienia. Oczywiście daleko temu do rave'u czy koncertu Grateful Dead, ale to doświadczenie może odmienić życie. Poniżej przedstawiam trzy historie o odlotach (bądź zjazdach) w więzieniach o zaostrzonym rygorze. Zacznę od siebie.

Seth Ferranti

44 lata

Odsiadka: 21 lat za handel LSD

Jestem wręcz kwasowym weteranem. Zanim spędziłem za kratkami ponad 20 lat za handel LSD, zażyłem je dosłownie tysiące razy. Ale gdy już wylądowałem w więzieniu, nie miałem na to ochoty – przerzuciłem się na trawkę. Szmuglowałem ją, sprzedawałem i paliłem. Zostałem skazany na 25 lat, ale to mnie nie powstrzymało przed handlem narkotykami w siedmiu więzieniach. Nieważne, gdzie mnie trzymali, zawsze udawało mi się coś przeszmuglować – po prostu połykałem baloniki pełne towaru.

Kilka lat później zacząłem poważnie się zastanawiać nad zmianą podejścia do życia. LSD wydało mi się wtedy niezbędnym lekiem na całe zło. W więzieniu czułem się, jakbym miał na oczach klapki przesłaniające mi rzeczywistość. Czasem trzeba je zerwać i poszerzyć pole widzenia. Nadszedł czas na rozszerzenie mojej świadomości i wykroczenie poza bańkę więzienia, w której wciąż tkwiłem.

Reklama

W 2005 roku siedziałem w zakładzie w Fairton w stanie New Jersey. Moja dziewczyna miała przynieść baloniki z trawką, żebym mógł je połknąć. Zamówiłem też trochę LSD. W pokoju wizyt przekazała mi złe wieści. Nie zdobyła na czas dobrej marihuany, ale za to miała dla mnie porcję LSD „Niebieski jednorożec". Kupiła mi w automacie hamburgera, zagrzała w mikrofalówce, a potem włożyła do niego LSD i posmarowała je musztardą. Łapczywie zeżarłem burgera i czekałem, aż odlecę. Niestety, nie wszystko poszło po mojej myśli.

„Czułem się jak w filmie. Ale żeby wyobrazić sobie bardziej popierdolone, psychodeliczne przeżycie, reżyser musiałby być nieźle pokręcony"

Wcześniej przeszmuglowałem do Fairton sporo trawki. Tego dnia jakiś kapuś na mnie doniósł. Nie minęła nawet godzina wizyty, gdy strażnicy się na mnie rzucili. Przeszukali moją dziewczynę i kazali jej spadać, a mnie zaciągnęli do izolatki. Mój doprawiony kwasem hamburger pewnie już się rozkładał w jelicie grubym.

Gdy moje źrenice zaczęły się rozszerzać i wzrok się pogorszył, wrzucili mnie do tzw. łysej celi ‒ nie ma tam bieżącej wody, materaca, poduszki, toalety… niczego. Rozebrali mnie do naga i zajrzeli w każdą moją dziurkę, żeby się upewnić, że niczego nie ukrywam. Potem dali mi prześcieradło i majtki. W celi była wielka szyba, przez którą mogli mnie obserwować. Dodatkowo pilnowała mnie też kamera. Nie wiem, co chcieli zobaczyć, ale na tej taśmie widać pewnie tylko przerażonego więźnia, który skrycie przeżywa okropny zjazd. Czułem się jak w filmie. Ale żeby wyobrazić sobie bardziej popierdolone, psychodeliczne przeżycie, reżyser musiałby być nieźle pokręcony.

Reklama

Rozłożyłem prześcieradło na metalowym łóżku i położyłem się, a jasne lampy świeciły mi prosto w oczy. Dobrze znałem działanie narkotyków, ale nigdy wcześniej nie byłem w takiej celi. Przez następne 48 godzin (czyli dłużej niż działało LSD) strażnicy przynajmniej pięć razy zmuszali mnie do wypróżniania się do plastikowej miski z przezroczystym workiem na śmieci w środku, żeby przeszukać moje gówno.

Porucznik w nim grzebał, a ja obserwowałem go z niepokojem. Kwas mącił mi w głowie… Wiedziałem, że tym razem jestem czysty i nic nie znajdą, ale narkotyk wywołał bardzo silną paranoję, przed którą nie mogłem uciec. Bałem się, że coś pójdzie nie tak. „Co, jeśli w mojej kupie są balony? Co, jeśli jakimś cudem jedna torebeczka utknęła i dopiero teraz ją wysrałem?" ‒ traciłem rozum. Gdy zaliczyłem już każdą możliwą inspekcję i badanie, moja psychika była w opłakanym stanie – zupełnie jakbym zagrzał swój mózg mikrofalówce razem z tym hamburgerem. Delikatnie mówiąc, przeżywałem katusze.

Gdy działanie halucynogenów osłabło, w końcu trochę się rozluźniłem. Ale nie da się w jednym momencie z czegoś takiego otrząsnąć. Przez resztę odsiadki w izolatce głównie leżałem na zimnym, metalowym łóżku i starałem się nie ocipieć. Kamery wciąż obserwowały każdy mój ruch, a jasne świata nie gasły.

Wcześniej myślałem, że dzięki substancji psychoaktywnej w pewien sposób ucieknę poza mury i drut kolczasty. Niestety, przez to wpadłem jeszcze głębiej w otchłań. Chyba nie muszę dodawać, że już nigdy więcej nie wziąłem LSD.

Reklama

John „Judge" Broman

35 lat

Odsiadka: 16 lat za napad na bank

Byłem durnym hipisem – kochałem jogę, paliłem marihuanę i brałem LSD. Zainteresowałem się też heroiną i przez to skończyłem w więzieniu z 16,5-letnim wyrokiem za napad na bank (chciałem zdobyć pieniądze na narkotyki). W więzieniu paliłem tony trawki i piłem mnóstwo samogonu, ale dopiero po ośmiu latach trafił mi się kwas.

Wierzę, że LSD jest jak sakrament. Powinno być używane, żeby „dotrzeć do celu", który zależy od twojego podejścia. Okazja na taką duchową podróż nadarzyła się, gdy przebywałem w zakładzie Pollock. Mój kumpel już wcześniej siedział, więc znał sposoby na dostarczenie zakazanego towaru. Wysłał mi pocztą niezłą dawkę LSD w bardzo mało subtelny sposób. Wybrał kartkę z postacią z bajki, z tekstem: „Zobaczysz niezwykłe rzeczy!". Było na niej widać plamę – to tam psiknął kwasem. Nawet próbował zamaskować tę ciapkę flamastrami, ale przez to jeszcze bardziej rzucała się w oczy. Przesyłka nie była idealnie zakamuflowana, a jednak dotarła prosto w moje ręce.

Pollock to zakład pełen przemocy. Łażenie tam na kwasie nie było dobrym pomysłem. Podobno można odwrócić się plecami do człowieka, ale nie do narkotyku. W więzieniu nie chciałem odrzucić ani jednego, ani drugiego. Dlatego razem z zaufanymi więźniami wcześniej zaplanowałem, gdzie i kiedy zażyjemy LSD. Grupa składała się z trzech osób: mnie, kolesia, który kiedyś brał amfę, ale nigdy nie próbował kwasu, oraz mojego sąsiada z celi, który niedawno dostał kilkakrotne dożywocie za przemyt narkotyków. Postanowiliśmy, że weźmiemy LSD w nocy bezpiecznie zamknięci w celi.

Reklama

„Podobno można odwrócić się plecami do człowieka, ale nie do narkotyku. W więzieniu nie chciałem odrzucić ani jednego, ani drugiego"

Około godziny 21 narkotyk zaczął działać. W naszej celi stały dwie gitary akustyczne, jedna basowa, oraz aparatura nagłaśniająca: wzmacniacz i głośniki, które zarąbaliśmy z pralni. W naszych ciałach krążył teraz kwas i potrzebowaliśmy pozytywnych wibracji.

Zgasiliśmy światło i zapaliliśmy własnoręcznie zrobione świeczki i kadzidła. Zaczęliśmy grać punkowe piosenki – bardzo cicho, żeby nikt nas nie złapał. Przez kilka następnych godzin cichutko improwizowaliśmy. Czułem się jak na seansie spirytystycznym z muzyką na żywo.

W pewnym momencie mój kolega złapał doła, dożywocie zaczęło go przytłaczać. A ja wręcz przeciwnie ‒ wróciłem do siebie i pomyślałem o tych ośmiu latach, które jeszcze mi zostały. Po raz pierwszy wierzyłem, że naprawdę wyjdę na wolność. Tkwiłem tu, ale nie na zawsze. Miałem wyznaczoną datę, odsiadka nie przekreśli całego mojego życia. To objawienie wszystko zmieniło.

Reszta odlotu poszła gładko. To przeżycie stało się swego rodzaju punktem zwrotnym. Do odsiadki zostało mi już tylko kilka lat. Gdy ludzie o to pytali, odpowiadałem: „Wkrótce wracam do domu". „Ile dokładnie jeszcze?", a ja na to: „Osiem lat". Śmiali się ze mnie. Młodym wydaje się, że dwucyfrowe wyroki to cała wieczność. Ale dzięki tej kartce wiem, że poza więzieniem „zobaczę niezwykłe rzeczy!".

Reklama

Tim

47 lat

Odsiadka: dożywocie za handel LSD

W 1993 roku siedziałem w okręgowym areszcie i czekałem, aż mnie odeślą do więzienia stanowego na długie lata za handel LSD. Tkwiłem tam już sześć miesięcy. Spałem po 22 godziny dziennie i jadłem twinkies z kantyny – tak sobie radziłem z ciężką depresją wywołaną surowym wyrokiem. W tym czasie przytyłem 25 kg.

Wiedziałem, że LSD jest szansą, by przed odsiadką wrócić do żywych choć na chwilę. Na urodziny przyjaciele wysłali mi pocztą 30 porcji LSD. Ukryli po sześć pod każdym znaczkiem. Jeszcze tego samego dnia wieczorem wziąłem trzy.

Na odlocie wyobrażałem sobie wielki koncert Grateful Dead, na którym byłem razem z jakimś kolesiem. Wierzcie lub nie, ale po latach rozpoznałem w nim prezydenta Obamę. To było na długo przed tym, zanim został prezydentem, i wtedy nawet o nim nie słyszałem. Ale wierzę, że go widziałem. Jego albo kogoś bardzo podobnego. Wyobrażałem sobie, jak wchodzę na scenę i podaję mu dłoń. Dzięki temu doświadczeniu przejrzałem na oczy i otrząsnąłem się z marazmu, w którym się pogrążyłem. Następnego dnia wróciła mi chęć do życia, zacząłem nawet ćwiczyć.

Gdy w 1994 roku trafiłem do prawdziwego więzienia w Atlancie, mojemu znajomemu przysłano kartkę A4 pokrytą kartonikami z LSD. Było ich z tysiąc. Strażnikom jakoś to umknęło. Po tej przesyłce cały czas je braliśmy i znów czułem się jak na trasie Grateful Dead.

Przeważnie brałem LSD tylko w nocy, bo chciałem myśleć o zespole i doceniać to przeżycie. Ale raz kumple namówili mnie, żebym się z nimi naćpał o 7 rano. Na moje nieszczęście o 9 wezwali mnie do biura porucznika. O tej porze już odlatywałem. Zachowałem spokój, ale więcej nie zażyłem LSD w tak nieodpowiedzialny sposób.

Kilka lat po moim pierwszym odlocie w areszcie otrzymałem kolejny niesamowity prezent na urodziny – książkę z ukrytym LSD. Gdy je wziąłem, zobaczyłem tę samą scenę, na której prawie 20 lat wcześniej widziałem siebie z prezydentem i Grateful Dead. Tym razem poznałem Obamę i stwierdziłem, że to musiał być on. Może to ma coś wspólnego z moim marzeniem o ułaskawieniu – w końcu to jedyny sposób, by moje dożywocie zostało unieważnione i bym wydostał się z więzienia. Myślę, że gdyby nie to LSD ukryte wiele lat temu pod znaczkami, nie przetrwałbym zbyt długo.

Obserwujcie Setha na Twitterze.