FYI.

This story is over 5 years old.

jedzenie

Ohydna prawda na temat żarcia w brytyjskich pubach

Prezydent Francji Jacques Chirac brytyjską tradycję kulinarną skomentował kiedyś słowami: „Nie można ufać komuś, kogo kuchnia jest tak okropna"

Telewizja raczej nie jest zbyt eleganckim medium. Jednak w dni powszednie, gdzieś między wiadomościami o 19 a nocną Babestation , BBC2 nagle wpada w jakąś burżujską czarną dziurę, czterogodzinny czwarty wymiar, w którym telewizja nagle zaczyna robić zakupy w Marks & Spencer, a na wakacje jeździ do Prowansji.

W poniedziałkowe wieczory objawia się to programem Tom Kerridge's Proper Pub Food (Porządne pubowe żarcie z Tomem Kerridgem). Z początku wydawało mi się to dość zabawne – gość jeździ po kraju, dogadzając sobie panini pływającymi w roztopionym serze, scampi w temperaturze pokojowej i zajebiście wielkimi kanapkami podawanymi z rozmiękłymi frytkami. Ale oczywiście, wcale tak nie jest. To sentymentalna podróż przez zmitologizowaną złotą erę kultury kulinarnej, której ja, stały bywalec wielu pubów, zupełnie nie kojarzę.

Reklama

Nic w tym programie nie przypomina mi pubów, w których przesiadywałem. Program Kerridge'a wygląda jakby kręcono go w Epcot – parku rozrywki Disneya, który dość ambitnie próbuje odtworzyć całą planetę, używając do tego mnóstwa kulturowych stereotypów. W Epcot Wielka Brytania to mały ślepy zaułek z czerwoną budką telefoniczną i sklepem z krówkami. I o ile takie spojrzenie na świat nie powinno dziwić w przypadku zarządu Disneylandu, to BBC powinno mieć jednak trochę więcej oleju w głowie. Niestety, nie ma.

W swoim programie Kerridge (przyjemny koleżka z West Country, przypominający trochę szeregowca Pyle'a z Full Metal Jacket po psychoterapii) podróżuje po Anglii, szukając najlepszego pubowego żarcia, po czym próbuje je odtworzyć w swojej fantazyjnej kuchni. Spoko pomysł… jeżeli kiedyś zjedliście hamburgera w siecowym pubie Yates's i pomyśleliście sobie: „Chciałbym odtworzyć to jedyne w swoim rodzaju połączenie rozgazowanego carlsberga, nierówno wysmażonego mięsa i półrozmrożonej bułki dla mojej rodziny i przyjaciół!".

Jednak szybko wychodzi na jaw, że Tom nie grał w lotki w tym samych pubach co my. Jego wyobrażenie na temat pubowego żarcia mija się z wyznawaną na całym świecie filozofią: „Jeśli można wsadzić to do mikrofali, to się nadaje". Jego związek z jedzeniem w pubach został stworzony przez Ricka Steina, Mumford & Sons i brytyjskie Ministerstwo Turystyki.

Tom popełnił fatalną pomyłkę i założył, że wszystkie lokale w kraju są jak jego ulubione gastropuby. I o ile takim miejscom udaje się czasami pokazać w telewizji, pochwalić beczkowymi piwami i wystrojem wnętrza, to wiadomo, że ich Sunday roastami za 19 funtów będzie się cieszyć tylko wąska elita. Są oczywiście tańsze miejsca, popularne lokale z kamiennymi piecami do pizzy i dużymi telewizorami LCD, ale to w zasadzie wyrośnięte knajpy dla studentów, w których teraz menedżerowie Urban Outfitters oglądają mecze Arsenalu. Prawdziwy pub to miejsce, do którego ludzie chodzą pić, bo jest (odrobinę) mniej przygnębiające niż ich własne mieszkanie.

Reklama

Kerridge ma absurdalne wyobrażenie na temat tego, co serwuje się w pubach. W jednym z odcinków spotyka się z gościem, który przyrządza pyszne małże i serwuje je w bulgoczącym kociołku rosołu. Wygląda to świetnie, bez wątpienia, pewnie jest też pyszne, ale ile pubów w tym kraju serwuje małże? Większość właścicieli pubów raczej nie prosiłaby swoich kucharzy (zapewne alkoholików, jako że to pub), żeby zrobili coś, co aż prosi się o pozew za zatrucie pokarmowe. Pewnie znalazłoby się kilka takich miejsc w West Country, ale w 99,5 procent pubów raczej podaje się makaron po tajsku, przygotowany przez nielegalnie zatrudnionych imigrantów. Jednak Tom Kerridge wciąż wierzy, że to „prawdziwe brytyjskie jedzenie pubowe" – to, co je każdy z nas.

W innym odcinku widzimy innego gościa, który tym razem przyrządza okazałą kanapkę z serem i pastrami. I znowu – które puby serwują coś takiego? Miałem nadzieję, że może Tom w którymś momencie nam to powie, ale na nadziei się skończyło. A nawet gdyby Plough & Harrow w Hammersmith robili coś takiego, to wciąż byłoby to tylko anomalią. Pyszną i bardzo drogą anomalią.

Może Tom chce w jakiś sposób wrócić do starych dobrych czasów pubowego jedzenia, gdy nasi dziadkowie zupę z małżami popijali lokalnymi piwami? Cóż, o ile wiem, to żarcie w pubach zawsze było do dupy. Mój dziadek był prawdziwym bywalcem, gościem, który całymi dniami siedział w kącie z gazetą o wyścigach konnych. Spędzał każdą wolną chwilę w pubach na Elephant & Castle, ale zawsze wracał do domu na obiad. Dlaczego? Bo pubowe żarcie jest jednakowo okropne, niezależnie od miejsca i czasu. Udawanie, że puby kiedyś bywały wspaniałymi restauracjami, to bzdura kalibru wszystkich lokalnych legend, które mogły opowiadać wam prababcie.

Reklama

Dlaczego więc Kerridge próbuje forsować błędny obraz pubowej kuchni? Otóż dlatego, że w imieniu całego narodu chce czegoś dowieść. Chce pokazać, że Brytyjczycy potrafią dobrze jeść: coś, w co cały świat od wielu lat nie może uwierzyć. Można prześledzić ten trop np. do szczytu G8 z 2005 roku, gdy prezydent Francji Jacques Chirac brytyjską kuchnię skomentował słowami: „Nie można ufać komuś, kogo kuchnia jest tak okropna".

„Brytyjczycy mają najgorszą kuchnię, zaraz po Finlandii" – kontynuował. Swój ochrzan zwieńczył stwierdzeniem, że „jedyne, co kiedykolwiek zrobili dla europejskiej kultury agrarnej, to choroba dzikich krów". Oczywiście później wyszło na jaw, że to w większości Francuzi, przez swoje kanibalistyczne metody karmienia bydła, byli w większości odpowiedzialni za wybuch BSE. Ale okrutne słowa Chiraca tak czy siak wstrząsnęły naszym narodem. Tabloidy weszły w stan najwyższej gotowości bojowego jingoizmu, desperacko broniąc wartości pełnego brytyjskiego śniadania, zmuszając znanych kucharzy do spisywania hagiografii Yorkshire puddingu i strojąc sobie żarty z żabich udek i koniny (do których wszyscy wrócili kilka lat później).

Sytuacje takie jak ta i inne zjawiska – wybuchy E.coli co dwa tygodnie w Szkocji, instagramizacja jedzenia, niekończące się kazania Jamiego Olivera wygłaszane dzieciom w szkołach – sprawiły, że straciliśmy wiarę w naszą kuchnię. Nasz kryzys kulinarny dorównał naszemu kryzysowi egzystencjalnemu. Wielka Brytania nie jest już dumna ze swojego Fray Bentos czy ironicznie wychwalanych restauracji Little Chef. Musiała stanąć do walki w jedzeniowej wojnie, co zrobiła, wystawiając „szkockie jajka" w alejce z najlepszymi produktami i licząc sobie dziewięć funtów za tosty z serem w kawiarniach.

Wkrótce wprowadzono przepisy nakazujące, by kaszanka była w menu każdej restauracji, programy kulinarne zalała fala wyszkolonych we Francji kucharzy brandzlujących się kanapkami posh butties, a słowo „farmer" zaczęło się kojarzyć mniej z Tonym Martinem, a bardziej z Anthonym Worrallem Thompsonem. Musimy się nauczyć, że nawet jeśli niektóre brytyjskie dania są niepodważalnie wspaniałe, to tak naprawdę nie musimy nikomu niczego udowadniać. A już na pewno nie doktorowi Oetkerowi i jego żrącej nowo narodzone ośmiorniczki armii z kontynentalnej Europy. Krzyczenie sobie więcej pieniędzy za te same dania nie sprawia, że wypadamy lepiej – sprawia, że wyglądamy jak skurwiele za wyznaczanie tych cen i debile za płacenie ich.

Najlepsze kultury kulinarne świata to te, które w pełni rozumieją koncept jedzenia chłopskiego, najprostszych dań domowej kuchni, które napędzają cały naród. Pozbawiając się tej kultury, doprowadziliśmy do tego, że cały naród napędza się mrożoną pizzą. Nie mówię, że to zjawisko jest winą wyłącznie Kerridge'a – wszyscy musimy przestać pieprzyć głupoty i udawać, że pubowe żarcie jest świetne. Nie jest, nigdy nie było, i jeśli będziemy trzymać się drogich i niedogotowanych dań, to też nigdy nie będzie. Nie mamy w tym powodu do dumy. Ale też nie mamy się czego wstydzić. Pubowe żarcie jest dokładnie tym, czym ma być – posiłkiem dla ludzi, którzy są zbyt pijani albo zbyt wystraszeni, by pójść do domu. Nie ma co udawać, że wszyscy po pijaku jemy małże. Nikt się na to nie nabierze. Oczywiście poza kilkoma producentami z BBC.