FYI.

This story is over 5 years old.

Moje zdanie

Polski nu metal to syf

Z nu metalem jest jak z pierwszą sympatią. W swoim czasie spędzaliście miło czas, ale potem okazała się niezbyt urodziwa, irytująca i generująca srogi przypał w towarzystwie
Screen z YouTube

Niektórzy w redakcji VICE Polska podobno kochali kiedyś nu metal, a stara miłość nie rdzewieje. Jak się okazuje, moda na szerokie spodnie, czerwone czapeczki, kajdany i dredy u białych kolesi dotarła też nad Wisłę. Żeby odświeżyć swoje doznania muzyczne pacholęcych lat, poprosiliśmy twórcę strony Zdelegalizować polski nu metal, aby przypomniał o wkładzie Polaków w historię tego gatunku. Oddajmy mu głos.

Reklama

Z nu metalem jest jak z pierwszą sympatią. W swoim czasie spędzaliście miło czas, ale potem okazała się niezbyt urodziwa, irytująca i generująca srogi przypał w towarzystwie. Dziś jednakowoż odkrywasz, że miała jakieś zalety, np. nauczyła cię robić całkiem smaczne pierogi.

Przypadek ten nie dotyczy jednak jej polskiej kuzynki (lub kuzyna). Ta wciąż ma zeza zbieżnego, halitozę i śmiech jakby koń lał na blachę.

Mniej więcej dwa lata temu zachodnie media odtrąbiły wielki revival nu metalu. Oceniany z perspektywy czasu, osnuty mgłą sentymentu gatunek przestał jawić się poronionym dzieckiem bezstylowej epoki wyposażonym w zasób słownictwa Freda Dursta („Fred chcieć hot doga!"). Kpinę wyparła nostalgia, hejt wymieniono na rehabilitację.

O ile jednak faktycznie Korn, Slipknot czy Deftones wniosły coś nowego do nurtu, którego rozwój zastopowały swego czasu grunge'owe pomruki i popiskiwania glamowych kokot w rajstopach, tak ich polscy naśladowcy pozostali produktem z tej samej półki, co polska cola rozlewana przez wytwórnię napojów gazowanych Mirex z Modliborzyc albo polski western, w którym – z braku Indian i kowbojów – dzielny pogranicznik gromi mafię ukraińskich przemytników szlugów.

W niniejszym artykule postaram się przypomnieć dziesięć ansambli najważniejszych dla rozwoju gatunku, który w swej endemicznej odmianie nie przestaje dostarczać uciechy. Oto przed wami…

TOP 10 PL NU METAL IN YA FACE, BITCHEZZZ!

TUFF ENUFF
Prekursorzy gatunku i pierwsi baronowie metaloplastycznego śmieszkowstwa. Kawałki zabawne niczym przewlekła pylica, takie jak Disco Relax czy Piosenka z filmu o Korkim (nie od dziś wiadomo, że polski nu metal kowerami stoi) zapewniły debiutowi Ślązaków Cyborgs Don't Sleep z 1996 roku sporą popularność. Dwadzieścia lat później wielki comeback Tuff Enuff wywołał równie wiele hałasu, co pierdnięcie w siódmym rzędzie podczas szkolnej akademii. Pozostały wspomnienia o trasach u boku Flapjack i spektakularnych występach w Polsatowskim Halo!Gramy.

Reklama

AMETRIA
Kolejni weterani, tym razem z Warszawy. AmetriA przeszła więcej stylistycznych wolt, niż Edyta Górniak załamań nerwowych. Próbowała grać jak Machine Head, starała się brzmieć jak Guano Apes… ssała jak nikt inny.

W swym dorobku ma cztery albumy, a i tak kojarzona jest tylko z przeróbkami dyskotekowych szlagierów w rodzaju Egipskiego hiciora i Hiszpańskiego hiciora. Czekamy na Etiopski hicior, jako że ten zespół to muzyczna Addis Abeba.

K2
Ci milusińscy z Dąbrowy Górniczej chcieli być w swoim czasie polskim Mudvayne, więc przebrali się w worki na śmieci, które w połączeniu ze studenckimi brodoszyszkami i trądzikiem spełniającym rolę bojowego makijażu, musiały zachwycić nawet wysłanników Universal Music Polska. Ich „major label debut" zatytułowany Wrzazg i tak nie może się równać z pamiętnym filmikiem z postrzyżyn basisty (do obejrzenia tutaj). Przejebane.

MY ADRENALINE
Zanim wyłudzał pinionżki w internetowych żebrach, zespół Semantik Spunk miał taką to wczesną inkarnację, na potęgę czerpiącą z Korna i Deftones. W pewnym telewizyjnym programie muzycznym emitowanym niegdyś na TV4, wokalista przekonywał, że absolutną solą nu metalu są „pjenkne melodie", dlatego namiętnie słucha George'a Michaela. Bez komentarza.

Jakiś czas potem panowie przeszli osobliwą konwersję, zmienili nazwę na Mojaadrenalina i rozpoczęli epokę rżnięcia z Converge i Dillinger Escape Plan. Ku wtórowi odgłosów ekstatycznej defekacji części środowiska dziennikarskiego, bo przecież „nikt tak na świecie wcześniej nie grał!".

Reklama

MY RIOT
Znane też jako My Sponsor lub My Product Placement. Projekt byłego frontmana Sweet Noise, Piotra „Glacy" Mohameda, który wedle buńczucznych zapowiedzi miał rozjebać nie tylko na terenie Lechistanu. Mimo wsparcia Ryśka Pei i rzekomo światowej sławy producentów, My Riot najbardziej znane pozostanie z marketingowych forteli lidera, na każdym kroku reklamującego napoje energetyczne, ciuchy i samochody znanych marek. Wszystko w oprawie wkurwienia na zły system i represyjny konsumpcjonizm. No elo.

ANASTASIS
Chrześcijański nu metal z Legnicy.

Chrześcijański.

Nu metal.

W takich chwilach kocham Szatana.

CONTRA
Kozackie refreny to w nu metalu podstawa (pamiętajcie o „Rollin', rollin', rollin', rollin'…"). Kiedy więc K2 podśpiewywało sobie „poczumczum", a AmetriA przeklinała „paltolycho", Contra z Grodkowa zanosiła do świata wstrząsające „łatata". Po zespole pozostał album Zmienne nastroje rytmów nowoczesnych oraz ponadczasowa stylówka jednego z wokalistów, promowana dziś m.in. przez Tigera Bonzo.

HOPE
„Wspaniałe, cudowne, odkrywcze!" - krzyczeli z zachwytu jurorzy Must Be the Music, jakby zapominając, że poznańskie Hope zaserwowało im stary przebój Vannili Ice'a (kurwa, jak deklinować tę ksywę?), zagrany niemal 1:1. Hope nazywane jest polskim Limp Bizkit, na koncie ma m.in. EP-kę wydaną w Japonii i na pewno drzwi do międzynarodowej kariery stoją przed nim otworem… Nope!

NEKROMER
Od czego by tu zacząć… Od tego masakratorskiego klipu kręconego pod osiedlowym spożywczakiem? Od koncertów, których w całej historii Nekromer zagrał na moje oko z pięć? Od skrywanych dziś ze wstydem prób grania black metalu i skasowanej pospiesznie demówki Occvlta, którą szydercy przechrzcili na Okvrwa? Knurowski Nekromer to absolutny fenomen – zespół, którego każde posunięcie śledzi rzesza ludzi. Tyle że nie z pobudek, których oczekiwaliby sami zainteresowani.

ERIS IS MY HOMEGIRL
Zanim wrzawę podniosą gatunkowi talibowie – nie, lubelskie Iryski to żaden deathcore. Abstrahując już jednak od tego, że ich wyciumkane w ProTools słodkie trele w porównaniu do takiego Despised Icon wypadają jak zabiedzony parkowy ekshibicjonista przy naspidowanym Rocco, to faktem jest, że rozmaite pochodne metalcore'a stały się nu metalem dla roczników urodzonych po '95. Szkoda strzępić ryja na zespół, którego jakimś cudem nie zlinczowano, gdy otwierał koncerty Vadera, bo jego „długo wyczekiwany" (a jakże!) debiut For the Most Beautiful One to pierwszy w historii środek przeczyszczający zażywany przez uszy.

*Autor tekstu poprosił redakcję o anonimowość.