FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Moja pierwsza wizyta w klubie

W ubiegły weekend wybrałam się na zorganizowany wypad po hollywoodzkich klubach. Nigdy wcześniej nie byłam w klubie. Nie w jakimś konkretnym, po prostu w żadnym.

Zdjęcie Nate Miller

W ubiegły weekend wybrałam się na zorganizowany wypad po hollywoodzkich klubach. Nigdy wcześniej nie byłam w klubie. Nie w jakimś konkretnym, po prostu w żadnym.

Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale w Hollywood obowiązuje kult ciała. Naprawdę. Ta smutna a najprawdziwsza prawda nigdzie nie kłuje w oczy bardziej niż w klubie.

Harris, sympatyczny młody człowiek, pilot mojej klubowej wycieczki, wytłumaczył mi, jak to działa: „W Hollywood ładne dziewczyny dostają wszystko za darmo. Co wcale nie znaczy, że musisz się źle bawić, jeśli nie wszystkie twoje znajome to gorące laski. My mamy na to sposób”. Jaki? Oczywiście Hollywood Club Crawl, czyli firma organizująca toury po hollywoodzkich klubach, której Harris jest współwłaścicielem.

Reklama

Dzięki wspaniałomyślności Club Crawl plebs, taki jak ja czy ty, może za symboliczną opłatą zaznać „epickich imprez w Hollywood”. Firma zapewnia niczym nieograniczony dostęp do czterech różnych klubów, wolność od wszelkich upokorzeń, takich jak płacenie przy wejściu, czy stanie w kolejkach, oraz zero dyskryminacji ze względu na wygląd (czy też jego brak). Harris opowiadał dalej, ja rozejrzałam się dookoła. Może nikt w zasięgu mojego wzroku nie prezentował się jak „ciacho” czy „gorąca laska”, ale kurczę, nie było to też jakieś potwór party. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że w miejscu, do którego szliśmy (modowy klub rzut kamieniem od Hollywood Boulevard), bycie przeciętniakiem a bycie człowiekiem słoniem to jedno i to samo.

Chcesz wejść do klubu bez eskorty specjalisty takiego jak Harris? Przygotuj się na serię bolesnych upokorzeń. Żeby zarezerwować wejściówkę do hollywoodzkiego klubu, musisz przesłać im link do swojego profilu na Facebooku. Jeśli jesteś hot, wchodzisz, jeśli nie, to jakby to powiedzieć - nie ma cię.

Marzy ci się wypad do klubu z całą brygadą kumpli rodem z Ekipy? Jeśli nie jesteś Najbardziej Wartościowym (Domniemanym) Gwałcicielem jak Kobe Bryant, za obsługę i butelkowany alkohol twój i tak już goły tyłek będzie musiał wybulić kasę w przedziale od 300 do 3000 dolców. Wybierasz się na ladies night? Ostrożnie. Twoje ego (i więzy babskiej przyjaźni) mogą nie przetrwać próby bramkarza, który sprawiedliwym okiem rozstrzygnie, czy jesteś wystarczająco atrakcyjna, żeby wejść do środka.

Reklama

Klub nie zna wstydu. Klub nie zna litości. Twoja jedyna nadzieja w pieniądzach, które swą niezwykłą mocą potrafią znieść każdą barierę. Pamiętaj, żeby zamiast klubowi, dać je firmie Club Crawl. W zamian dostaniesz osobowość.

Zastanawiasz się pewnie jaką kasą musisz sypnąć, żeby w klubie zaczęli traktowali cię jak człowieka? Powiem ci. 20 dolarów. Dwadzieścia. Kurwa. Dolarów. Wystarczy, że wydasz nędzne 20 dolarów, a nie spędzisz reszty życia na zbieraniu poczucia własnej wartości z podłogi. Panie i Panowie, Club Crawl odwalają kawał boskiej roboty. A raczej byłaby ona boska, gdyby Bóg istniał. Ja trzymam się opcji, że chyba jednak nie istnieje. Przecież żaden bóg przy zdrowych zmysłach nie odmówiłby sobie ciskania piorunami w miejsca, które szczycą się „najlepszym na świecie prysznic party”.

Harris wychowywał się w stadninie koni, co pomogło mu zdobyć odpowiednie kwalifikacje do wykonywania obecnej pracy. Oprócz mnie, tego wieczoru Harris miał pod opieką jeszcze 150 klubowych turystów. Jego zadaniem jest prowadzić wszystkich takich delikwentów od klubu do klubu. Zazwyczaj do ostatniego miejsca dociera mniej więcej 70 procent uczestników. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że kiedy pozostałe 30 procent wchodzi do Boulevard3 [sic], jaskini wyżej wspomnianej prysznicowej rozpusty, nie ma zamiaru „nigdzie się stamtąd ruszać”.

Ja nie miałam zamiaru nawet zaczynać. O 22.00 dotarłam do pierwszego przystanku na klubowej mapie Hollywood według Club Crawl. Był nim „gastropub” (ehhh) przy ulicy Cahuenga, gdzie już na wejściu uderzyła mnie Rihanna i jej „We Found Love”, której nigdy wcześniej nie słuchałam tak mega głośno. Szybko jednak miałam przekonać się na własne uszy, że „mega głośno” to dla imprezującej części społeczeństwa ledwie „umiarkowanie głośno”. Riri w refrenie śpiewa o „szukaniu miłości w beznadziejnym miejscu”. O jak bardzo chciałam robić jej wtedy chórki.

Reklama

Naiwni i pełni entuzjazmu gówniarze wlewają w siebie szota za szotem i wrzeszczą jak jelenie na rykowisku. Zakładam, że  przyszli tu w poszukiwaniu miłości. Dalecy od szczęśliwego zakończenia ostatecznie zadowolą się nawet handjobem pod stolikiem. Chyba jeszcze nie zdają sobie sprawy, że szanse na znalezienie miłości w takim środowisku równają się prawdopodobieństwu, że do klubu za chwilę wejdzie Joseph Kony.

Na horyzoncie widzę też wieczór panieński. Dziewczęta zapakowane w opinające ciała małe czarne, na lekko już miękkich nogach baunsują do „Milkshake’a” Kelis, jednocześnie wgapiając się tępo w wyświetlacze swoich telefonów. Grupka trochę niewydarzonych kolesi, których poczucie estetyki wręcz krzyczy „politechnika”, siedzi na patio i co rusz wypuszcza papierosowy dym, który po drodze omiata twarze sączącej sangrię pary i ich śpiącego dziecka. Kilka dorosłych już, do ciula, kobiet bez żenady paraduje mi przed nosem w szarfach, tiarach i brokacie. Harris daje nam znak, żebyśmy powoli dopijali drinki. Czas zacząć wyprawę na poważnie.

Jeden za drugim wylewaliśmy się z wnętrza gastropubu niczym wypasane przez Harrisa ludzkie stado. Widząc niekończący się potok roztańczonych podpitych osobników, bezdomny mężczyzna pospiesznie rozkłada swój podręczny kramik, ale nikogo to raczej nie obchodzi. Chodnik wypełnił duszący zapach wody kolońskiej. Nagle doszło mnie pełne zachwytu i niedowierzania: „Bez kitu! Patrz ile wysokich lasek”. To koleś z tyłu dyskretnie dzielił się z kumplem swoim trafnym spostrzeżeniem.

Reklama

Kolejnym przystankiem było Couture. To ten okołomodowy klub. Maszyna do robienia dymu pomrukiwała w rogu małego niskiego pomieszczenia. Kelnerki miały na sobie strasznie staroświeckie (czytaj: niemodne) uniformy, będące owocem niewybrednej kombinacji krótkiego z krótkim, a bujne dekolty służyły im za futerały na walkie-talkie. Wykorzystując ostatnie tchnienia młodości, korpo-specjaliści ruszali się bez ładu i składu w rytm pseudo-muzyki, której teksty podejmowały tak ważkie tematy jak nieposkromiony afekt do przypadkowej niewiasty na imprezie. Wyraźnie nadąsana kobieta czekała z wymalowanym na twarzy zniecierpliwieniem, aż jej towarzysz wreszcie poleje jej drinka z butelki, którą kupili właśnie za jedyne 450 dolarów. Gdy wchodziłam do Couture, nudziło mi się. Wtedy jeszcze nie byłam pijana.

Następnie przetransportowaliśmy się do Boulevard3 [sic], który zabawia swoich bywalców już od 2006 roku. W świecie, w którym żywot klubów nie przekracza sześciu miesięcy, jest to nie lada osiągnięcie. „To miejsce musi być spoko”, pomyślałam zatem. „Spoko” to pojęcie względne.

Pierwsze, co usłyszałam, to Lil Jon wydzierający się na mnie z głośników. Pierwsze, co zobaczyłam, to kobieta odziana w skąpy stanik i równie skąpe majtki, pląsająca niczym nimfa wodna w basenie pełnym bąbelków. No cóż, ktoś musi pracować na grzybicę pochwy, by radować i ekscytować mógł się ktoś. Dzięki ci za twą ofiarną posługę, bąbelkowa kobieto.

Reklama

W głębi klubu na ogromnej scenie inna dziewczyna, której śnieżnobiały uśmiech sugerował, że po nocach pewnie śni jej się wielka kariera, wyginała się jak w jukendensie. Po chwili dołączył do niej koleś na szczudłach i w kapeluszu na głowie. Towarzystwo uzupełnił facet bez koszulki, który też wyginał się jak w jukendensie, ale jakoś tak bardziej na spidzie. Tłum oszalał.

Zapłaciłam 11 dolarów za gin z tonikiem. Dziewczyna od bąbelków trochę zakręciła mi w głowie. Do czwartego klubu już nie dotarłam.

Mimo wszystko muszę przyznać, że dobrze się bawiłam. Chociaż dotarło do mnie, że mogłabym jednak trochę schudnąć.

BARNABY JACK WIEDZIAŁ, JAK ZHAKOWAĆ TWÓJ ROZRUSZNIK I DOPROWADZIĆ TWOJE SERCE DO WYBUCHU

ZMARŁ BARNABY JACK - HAKER, KTÓRY ŁAMAŁ ROZRUSZNIKI

PRZYCHODNIA CHORÓB TROPIKALNYCH. PIERWSZE WRAŻENIA PIOTRA Z MALI.