FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Co Wes Anderson zawdzięcza filmom Ernsta Lubitscha

Odciski palców Lubitscha są w całym Grand Budapest Hotel

Dzieła Wesa Andersona  zawsze nosiły wyraźne ślady wpływów różnych twórców, takich jak Mike Nichols, Jean-Luc Godard, Hal Ashby, Charles M. Schulz, François Truffaut i wielu innych. W Grand Budapest Hotel Anderson kontynuuje tę tradycję, są w nim nawet „specjalne podziękowania” dla Stefana Zweiga i jego opowiadań (choć nie zapożyczono nic z ich treści). Reżyser doskonali tutaj sztuczki swoich ulubionych artystów w niezrównanym wręcz stylu -  zwłaszcza, jeśli chodzi o parodie i podróbki – co znakomicie współbrzmi z jego własną, niewątpliwie bardzo ekscentryczną (i kontrowersyjną) osobowością.

Reklama

O ile w Kochankach z Księżyca. Moonrise Kingdom można było zauważyć wyraźne wpływy francuskiej Nowej Fali, to w Grand Budapest Hotel widać ślady palców Ernsta Lubitscha, niemieckiego reżysera z nieodłącznym cygarem, twórcy Złotych sideł (1932), Ninoczki (1939) czy Sklepu na rogu (1940). Lubitsch był wyjątkowym mistrzem komedii i jego wielbiciele ukuli nawet powiedzenie „szlif Lubitscha”.

Zdefiniowanie, czym jest „szlif Lubitscha” jest dość trudnym zadaniem. Nie chodzi tu tyle o listę niezbędnych elementów, co o rodzaj wrażliwości – staje się to widoczne po obejrzeniu kilku jego komedii. W tym samym okresie również Preston Sturges, George Cukor czy Howard Hawks kręcili fantastyczne, czasem nawet lepsze filmy, lecz dzieła Lubitscha miały specyficzny klimat, który wyróżniał je na tle epoki  świrniętych komedii i tych, które traktowały o powtórnym małżeństwie (podgatunek w komedii amerykańskiej w latach 20.i 30.).

W Grand Budapest Hotel mamy model dialogowy przywodzący na myśl wczesne Hollywood. Fabuła najnowszego filmu Andersona toczy się głównie w 1932, ma on najszybszą i najbardziej zwięzłą akcję z jego dotychczasowych obrazów, a Ralph Fiennes gra tu błyskotliwego konsjerża hotelowego, Gustave’a, który nigdy nie traci rezonu. Przez sporą część filmu Gustave zajmuje się ukrywaniem w Grand Budapest Hotelu obrazu „Chłopiec z jabłkiem”, na który dybie jego wróg – koncept przypominający Ninoczkę, jedną z wielu zwariowanych komedii Lubitscha, gdzie mieliśmy do czynienia z wątkiem biżuterii schowanej w hotelowym sejfie.

Reklama

W Ninoczce jest też bohater przypominający Gustave’a,  mianowicie Leon (Melvyn Douglas), bardzo uprzejmy dżentelmen, który nie spuszcza wzroku z cennych bibelotów. Próbka: „Ma pani cudowną rogówkę.” Leon też ma zwyczaj żartować, zachowując przy tym kamienną twarz i również bryluje w grand hotelu – tyle że paryskim, nie budapeszteńskim. W jednym i drugim filmie mamy do czynienia ze smutkiem łączącym się z bardzo zwykłymi rzeczami. W Grand Budapest Hotel jest to na przykład obiad w restauracji, będący dla Zero okazją do snucia sentymentalnych wspomnień o przeszłości. Gdy w Ninoczce bohaterka Grety Garbo przygotowuje omlet w Związku Radzieckim, padają słowa: „Nie mogą ocenzurować naszych wspomnień.”

Podobny stosunek do przeszłości można zauważyć u Zweiga: często zaczyna się to od jakiejś historii, którą  jeden bohater opowiada drugiemu. W adaptacji noweli Zweiga w reżyserii Max Ophülsa, pt. List od nieznanej kobiety, widzimy wyraźnie, w jaki sposób wraz z upływem czasu dramat rośnie w postępie geometrycznym– „To było jak wtedy, gdy zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wszystkie lata pomiędzy tymi spotkaniami po prostu zniknęły.” Koniec końców przeszłość dogania teraźniejszość i rezultat jest druzgocący – Anderson ilustruje to za pomocą zmieniającego się z czasem wyglądu, co zapada nam w podświadomość.

Fotos z „Niebiosa mogą zaczekać”

Narracja Zero w Grand Budapest Hotel przywodzi też na myśl Niebiosa mogą zaczekać (1945) Lubitscha, gdzie Gene Tierney dociera do wrót piekieł i opowiada historię swego życia. To tylko kwestia kompozycji, która ma niewielki wpływ na cały film prócz kilku pierwszych minut, poza tym, że przez cały czas czujemy obecność zbliżającej się wielkimi krokami śmierci. Bardziej znane jest Być albo nie być (1942), gdzie do farsy z akcją toczącą się w Warszawie Lubitsch wplótł wątek nazistowskiej inwazji – był to jeden z filmów, które Anderson polecił członkom obsady Grand Budapest Hotel jako materiał przygotowawczy. By poczuć, o co chodzi, obejrzyjcie sobie ten skok z samolotu, podsumowany zabawnym bon motem – a potem porównajcie to z tym, w jaki sposób Gustave uciekał z budapeszteńskiego więzienia.

Reklama

Ważnym aspektem „szlifu Lubitscha” jest to, w jaki sposób czujemy obecność seksu, mimo że nigdy nie zostaje pokazany na ekranie. Jasne, filmy Lubitscha są dość grzeczne w porównaniu z Nimfomanką, lecz część nich była na tyle pikantna, że gdy w 1935 wszedł w życie Kodeks Haysa, zostały zakazane. Ofiarami były Uśmiechnięty porucznik z 1931 (z takimi muzycznymi kawałkami jak „Jazz Up Your Lingerie” i „Magic in the Muffin”) oraz Parada miłości z 1929 („Will you do anything to please the queen?”).

Jeszcze bardziej znane są Złote sidła – obecnie uznawane za klasykę – których nie można było oglądać od 1935 do 1968. Podobnie jak w przypadku Ninoczki, akcja tego filmu toczy się w Paryżu, lecz mamy pełną świadomość, że hotelowe łóżka nie służą tylko do snu. Gaston wślizguje się do apartamentu Mariette, a gdy się całują, kamera wędruje w stronę lustra wiszącego nad łóżkiem, potem widzimy ich cienie na pościeli. „Dużo czasu przed nami,” mówi miękkim głosem Mariette.

Seks jest znacząco obecny w filmach Andersona, choć rzadko wspomina się o nim otwarcie. Punkt zwrotny w Rushmore stanowi moment, gdy rozwiewają się romantyczne marzenia nastoletniego Maxa Fischera, słyszącego gniewne narzekania pani Cross: „Myślisz, że będziemy uprawiać seks? W jaki sposób opowiedziałbyś o tym swoim kolegom?” To wielka chwila, przypominająca międzypokoleniową love story Harold i Maude (1971) Hala Ashby’ego.

Często wydaje się, że Anderson chciałby być ograniczany przepisami Kodeksu Haysa. W Grand Budapest Hotel – którego akcja toczy się w tym samym roku, w którym powstały Złote sidła – jesteśmy świadkami momentu, od którego wiele zależy, a w którym Zero zatrzymuje wywieszka na drzwiach „NIE PRZESZKADZAĆ”. Potem jeszcze jedna krótka, jednoznaczna chwila, gdy Zero, Agatha i Gustave siedzą w wagonie kolejowym, a Zero przypomina Gustave’owi: „Nie flirtuj z nią.” To jest jak pierwsze 10 minut ze Sztuki życia (1932) Lubitscha – trójkąt miłosny z młodą kobietą i dwójką przyjaciół, zanim nastały czasy Kodeksu.

Reklama

Lubitsch jest prawdopodobnie najbardziej znany ze Sklepu na rogu (1940), komedii romantycznej, w której James Stuart zagrał ekspedienta w sklepie z upominkami. W 2012 Anderson powołał się na ten film jako na inspirację dla swej hollywoodzkiej wersji Budapesztu. „Myślę, uzyskaliśmy tutaj coś w rodzaju obrazu Europy widzianej oczyma Hollywoodu. Zawsze warto sięgać po filmy Lubitscha.”

Sklep na rogu zyskał współczesny, prostacki remake z fabułą koncentrującą się na korespondencji mailowej, który kupił historię, lecz kompletnie nie posiadał „szlifu Lubitscha”. Tymczasem Anderson mądrze rozpoznaje smutek i podwójne znaczenie gorzkosłodkich komedii tego reżysera. Grand Budapest Hotel może czasem sprawiać na nas wrażenie filmiku o sprytnym napadzie stulecia, lecz finał ujawnia cały jego romantyzm – okazuje się, że wszystkie poboczne wątki miały emocjonalne znaczenie. Wpływ Lubitscha, doprawiony poczuciem samotności i tęsknoty, zyskał nowy wymiar dzięki „szlifowi Andersona”.

Pan Matuschek: „Spędzisz zupełnie sam Wigilię w Budapeszcie?”

Rudy: „Zgadza się.”

Mr. Matuschek: „Rudy, a lubisz rosół z makaronem?”

więcej ciekawostek filmowych znajdziesz na Grlosch Film Works

Z BATMANEM PRZEZ ŚWIAT

TRUE 8 BIT 

UKRAINA: NOWA GWARDIA NARODOWA