Potrzebujesz roku, żeby dojść do siebie po rozstaniu

FYI.

This story is over 5 years old.

związki

Potrzebujesz roku, żeby dojść do siebie po rozstaniu

Oto wszystkie dziwne fazy, przez które musisz przejść, zanim znów poczujesz się dobrze jako singiel

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Australia

Przywyknięcie do życia w pojedynkę przypomina trochę przeprowadzkę do Danii. Jest zajebiście dziwnie i potrzeba sporo czasu, żeby się przyzwyczaić.

Przez pierwszy miesiąc czekają cię rozkminy z gatunku „Gdzie ja jestem?" i „Z kim ja właściwie przez cały czas piję?", a także obezwładniająca tęsknota za domem. Te cztery tygodnie wypełnią ci łzy i dziwne koktajle; znienawidzisz ten okres, ale w pewien pokrętny sposób nawet zaczniesz go lubić. To czas dramatyzowania i popuszczania pasa w iście widowiskowym stylu. Poczujesz się uprawniony do każdego załamania nerwowego czy histerii, na które w danej chwili przyjdzie ci ochota.

Reklama

Jednak nic nie trwa wiecznie. Po upływie kilku miesięcy twoi znajomi stracą cierpliwość i przestaną ci pozwalać na powtarzanie w kółko tych samych smętnych historii. Któregoś dnia skończysz opowiadać jakąś anegdotkę o twoim byłym czy byłej, która w zamierzeniu miała rozbawić całe towarzystwo i poczujesz na ramieniu rękę znajomego. Szepnie: „Hej, wiem, że ci ciężko, ale wiesz… minął już rok".

Twój znajomy będzie miał rację. Po roku musisz przestać przeżywać rozstanie. Jednak nie martw się: właśnie tyle czasu zajmuje przyzwyczajenie się do bycia singlem. Po 12 miesiącach na nowo nauczysz się żyć w pojedynkę. Oczywiście po drodze czeka cię kilka kamieni milowych. Oto one:

Miesiąc pierwszy: zerwanie

Wbrew pozorom, zerwania rzadko kiedy powinny zaskakiwać. Jeżeli obiektywnie prześledzisz ostatni okres związku, w szczególności to, w jaki sposób już dobrych kilka miesięcy wcześniej wasze ścieżki zaczęły się rozchodzić, zrozumiesz, że mogłeś się spodziewać takiego finału. Spędzanie całego czasu na kłótniach o to, kto ostatnio robił zakupy i udawanie, że w nocy nie słyszy się szlochów drugiej osoby, nie wróży zbyt dobrze. Przez to, że ani ty, ani twój partner nie odważyliście się porozmawiać na ten temat, wszystko poszło w pizdu. Winić możesz tylko swoją dumę i wrodzony konformizm. To ty ignorowałeś problem.


Zostańmy razem. Polub fanpage Vice Polska i bądź z nami na bieżąco


Teraz nie masz wyboru i musisz się przenieść na kanapę do jakiegoś znajomego, który łaskawie przyjmie cię pod swój dach. Każdego ranka budzisz się, w ustach czując posmak róż i starych skarpet. Nawet jakoś szczególnie nie żałujesz takiego obrotu spraw, ale wciąż dręczy cię pytanie, kim właściwie teraz jesteś. W zależności od płci istnieją dwie drogi poszukiwań „nowego ja": faceci zapuszczają brodę, a kobiety albo zrobią sobie grzywkę, albo się farbują (czasem obie opcje naraz). Natomiast wszystkim w przetrwaniu tego okresu pomaga jeszcze jedna rzecz – alkohol. Co noc będziesz się zalewać w trupa, aż w końcu po jakichś dwóch tygodniach wylądujesz w łóżku z kimś, kto ciebie w ogóle nie pociąga. Jego ciało wyda ci się bardzo dziwne: „Co TO jest? Czemu ma taki kolor? I co do diabła dzieje się z twoją szyją?".

Reklama

Pierwszy miesiąc przyniesie absurd i patologię, jakiej dotąd nie znałeś. Niczego cię to jednak nie nauczy. Może tylko tego, że Tinder ssie i nie umiesz go dobrze używać.

Miesiąc drugi: seks po rozstaniu

W życiu dorosłego człowieka istnieją li tylko cztery przyjemności: tosty, drzemka w Boże Narodzenie, dźwięk deszczu uderzającego w nocy o blaszany dach oraz pozerwaniowy seks (kolejność przypadkowa). Niektórzy ludzie uważają, że taki seks może się skończyć jedynie płaczem i zgrzytaniem zębami. Oczywiście mają rację, ale co oni tam wiedzą. To lamusy, które nie mają życia. Numerek po rozstaniu jest przepyszny.

Wszystko zacznie się jakieś dwa miesiące po oficjalnym rozstaniu. Umówisz się na kawę, żeby nadrobić zaległości i nagle ktoś zboczy w ckliwe rewiry (ty). Przyznasz, że to wszystko cię przerasta. „Bardzo za tobą tęsknię" – wyznasz. Nastąpi pauza, gdy druga strona zacznie rozważać wszystkie za i przeciw. Przyznanie się do podobnych odczuć stanowiłoby dla niej dowód własnej słabości, ale przecież zauważy, że ledwo powstrzymujesz się od płaczu i wyglądasz jak zbity psiak. Zobaczy, że wygrała. Nie będzie miała nic do stracenia. „Chodź ze mną do domu" – powie. „Musisz zabrać swoje płyty".

Wrócisz więc z nimi i zacznie się zabawa. Pójdziecie na całość: może się pocałujecie, może nie. Poczujesz się, jakbyś odwiedzał jakieś miłe, znajome miejsce, tylko po to, żeby je wydymać. Wszystkie bibeloty znajdziesz dokładnie tam, gdzie je zostawiłeś. Znowu zobaczysz wszystkie rzeczy, za którymi tak bardzo tęskniłeś. Odniesiesz wrażenie, że wróciłeś do rodzinnego domu i zaleją cię wspomnienia. Do głowy uderzy ci obezwładniająca mieszanka smutku i ekscytacji związanej z leżącym przed tobą  zakazanym owocem. Zaczniesz wykrzykiwać bluźnierstwa i ruszać się niczym króliczek Duracell. Prawdopodobnie zaboli cię serce, ale genitalia oszaleją z radości. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy wszystko zacznie ci się układać. Będzie świetnie. Nie, lepiej niż świetnie – znowu poczujesz szczęście.

Reklama

Miesiąc trzeci: drugie zerwanie

Problem z pozerwaniowym seksem polega na tym, że może się skończyć tylko na jeden z dwóch sposobów: albo do siebie wrócicie, albo totalnie cię to zniszczy. I choć druga możliwość przybiera różnorodne postaci, większość sprowadza się do tego, że któraś ze stron jako pierwsza upora się z waszym zerwaniem.

Może będziesz to ty; jeżeli tak, gratuluję! Możesz darować sobie resztę tego artykułu i przejść do mojego kolejnego tekstu pt. „Jak cudownie jest się zakochiwać!!!!". Jeśli jednak cię to nie dotyczy, polecam jeszcze przez chwilkę tu zostać. Któregoś dnia ktoś ci powie, napisze w grupowym czacie lub ogłosi na Instagramie, że twoja poprzednia miłość znalazła sobie kogoś nowego. Musisz się na to przygotować, bo w tym momencie poczujesz się koszmarnie. Oni będą zapieprzać wyścigówką w stronę szczęścia i spełnienia, a tobie pozostanie tylko słuchanie rzewnych piosenek.

Miesiąc szósty: zarzekasz się, że już się ze wszystkim uporałeś. Jednak czy naprawdę?

Włosy zdążą ci odrosnąć po nieudanych eksperymentach sprzed pół roku i nawet uda ci się zaliczyć kilka bardzo udanych randek. Będziesz mówić ludziom, że czujesz się świetnie, ale coś w twojej minie każe im podejrzewać, że jest dokładnie odwrotnie. Nie zrozumiesz, czemu w ciebie wątpią, dopóki któregoś piątkowego wieczoru nie wypijesz o kilka kieliszków szampana za dużo i nie spędzisz następnych czterech godzin na ich Facebooku. Całe doświadczenie przypomni ci ospę wietrzną, którą przeszedłeś w dzieciństwie: poczujesz koszmarne swędzenie i będzie cię świerzbiło, żeby się podrapać. Kiedy w końcu się złamiesz, ogarnie cię niesamowita ulga. Będziesz drapać i drapać, i matko, jak cudownie.

Do czasu. Im głębiej wejdziesz w ich media społecznościowe, tym bardziej ulga zacznie przypominać ból. Jednak uparcie nie przestaniesz drapać: obejrzysz ich Instagram, Facebooka, zapuścisz się nawet na naszą-klasę. Zobaczysz zdjęcia z nowym partnerem, śmiejących się, pływających w jeziorze, bawiących się z psem (ZAADOPTOWALI RAZEM JEBANEGO PSA?), a twoje drapanie stanie się coraz bardziej nerwowe. Ich posty będą groteskowe i przesłodzone do porzygu, a twoi znajomi – dobrzy ludzie, którym naprawdę ufałeś – zaczną lajkować ten syf i pisać takie rzeczy jak „SŁODZIAKI!!". Gdy drapanie stanie się już bardzo bolesne, a pod paznokciami zauważysz krew, przyjdzie ci do głowy, że może warto przestać. Jednak nie dasz rady. Chociaż minęło już sześć miesięcy i dawno powinieneś był się z tym uporać, najwyraźniej jeszcze nie dotarłeś do tego etapu. Nadal ci nie przeszło.

Reklama

Dziewiąty miesiąc: właściwie to chyba już się z tym uporałeś

Do tego czasu będziesz już mieć ulubione zestawy na randkę i dużo opinii na temat Tindera. Jeżeli kręcą cię faceci, zdasz siebie sprawę z tego, że nienawidzisz pseudointelektualnego bełkotu w opisach, a jeżeli dziewczyny – zaczniesz alergicznie reagować na frazę „Szukam tylko przyjaźni".

Powoli wyrobisz sobie przyjemną rutynę. Przestaniesz przeprowadzać w głowie hipotetyczne konwersacje. Skończysz z formułowaniem genialnych ripost, od których byłemu partnerowi spadłyby kapcie z nóg. Uda ci się pójść do przodu i będziesz szczęśliwy.

Oczywiście oprócz niedziel. Te pozostaną kwintesencją bycia singlem: fajne będą tylko fajne, natomiast kiepskie rozłożą cię na łopatki. Po hucznej sobotniej popijawie mało rzeczy przygnębia równie mocno, co niedzielne popołudnie, podczas którego nie masz się do kogo przytulić.

Dwunasty miesiąc: co teraz?

Na tym etapie uda ci się przejść do porządku dziennego po tamtym zerwaniu. Tak bardzo wkręcisz się w życie singla, że zapomnisz, jakie to uczucie być w związku. Przygotuj się jednak na to, że kiedy zadzwonisz do swojego kumpla i zapytasz: „Hej Piotrek, chcesz wyskoczyć w piątek na piwo?", Piotrek może odpowiedzieć: „Tak, jasne. Zapytam Ewkę, czy ma czas". Moment. Co? „Zapytasz… co? Poczekaj… Ewa… Ewa nie jest zaproszona".

Rozłączysz się, myśląc, że Piotrek zwariował. Dla singla wszystkie związki wydają się absolutnym wariactwem. Do tego stopnia zachwycisz się swoją nowoodkrytą wolnością, że zaczniesz się zastanawiać, czy miłość w ogóle istnieje. Czyżby cynizm naszych czasów (i Tinder) doszczętnie zniszczyły twoją wiarę w to, że można się do tego stopnia zachwycić drugą osobą, żeby chcieć połączyć z nią swoje życie? Żeby być jak Piotrek i Ewka? Żeby wrzucać na Instagram zdjęcia partnera podczas romantycznej kolacji? Kto mógłby tego pragnąć?

Reklama

Ty. I któregoś dnia ci się to uda. Znowu się zakochasz i będziesz pałaszować opakowanie lodów z wzrokiem utkwionym w twoją drugą połówkę. A potem położycie się razem na kanapie i chociaż będzie cię mdliło z przejedzenia, poczujesz się spełniony – i bardzo, bardzo szczęśliwy.

Tłumaczenie: Zuzanna Krasowska


Więcej o związkach na VICE: