Co by było, gdyby między Rosją a Europą doszło do wojny
Zdjęcie otwierające: Alexander Zemlianichenko/AP/Press Association Images; Putin: Kremlin.ru

FYI.

This story is over 5 years old.

Konflikt

Co by było, gdyby między Rosją a Europą doszło do wojny

Poręczny przewodnik po najczarniejszych scenariuszach

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE UK

Od ponad 70 lat Europa cieszy się niespotykanie długim okresem względnego pokoju (zakłócanego jedynie przez okazjonalną domową wojenkę czy regionalną potyczkę). Zaprawdę, żyjemy w złotej erze.

Historia jednak uczy, że pokój nigdy nie trwa wiecznie, a Stary Kontynent zawsze miał jedno ulubione hobby: wojnę totalną. Jeśli uważasz, że europejskie narody nie mogą znów zniżyć się do poziomu pijanych dresów naparzających się pod monopolowym, pamiętaj, że nie ty pierwszy tak myślałeś. Niektórzy snuli wizje wiekuistej jedności podczas tzw. Koncertu Mocarstw w połowie XIX wieku. Ten okres względnego spokoju został przerwany przez konflikt francusko-pruski w latach 1870-1871,ale marzenia o europejskim braterstwie przetrwały następne czterdzieści lat, aż do wybuchu pierwszej wojny światowej. Jak widać, nauka poszła w las.

Reklama

Czy to możliwe, że my również nie dostrzegamy nadchodzącego wielkiego konfliktu XXI wieku?

Pojawiają się głosy, że następna wojna zbliża się do nas wielkimi krokami. Eksperci ds. bezpieczeństwa coraz uważniej badają scenariusze, w których znacznie wzmocniona Rosja po jednej i Europa wraz z NATO po drugiej stronie przechodzą od dyplomatycznych napięć do regularnego mordobicia. Jak podkreślają, to raczej mało prawdopodobne. Jednak jeśli możemy wyciągnąć jakąś naukę z ostatnich wydarzeń na świecie, to taką, że nieprawdopodobne nie znaczy niemożliwe. W rzeczy samej od wojny mogą nas dzielić zaledwie trzy niepokojąco proste kroki.

Krok pierwszy: Donald Trump dotrzymuje danego słowa i wycofuje USA z NATO. Krok drugi: ośmielony Władimir Putin postanawia położyć rękę na krajach bałtyckich (Litwie, Łotwie i Estonii), które jego zdaniem od dawna powinny być częścią Rosji. Krok trzeci: biorąc pod uwagę, że kraje bałtyckie od 2004 należą do NATO, reszta państw członkowskich (Wielka Brytania, Niemcy, Francja i spółka) spieszy im z pomocą.

Jakie mogą być tego skutki? „Wszędzie będą Hiroszimy i Nagasaki, a z Polski nic nie zostanie" ‒ twierdzi rosyjski deputowany i nacjonalista Władimir Żyrinowski. Nie wygląda to najlepiej.

Jednak czy pomiędzy Rosją a Europą faktycznie mogłaby wybuchnąć wojna? A jeśli tak, jak by to wszystko miało wyglądać? Lojalnie uprzedzamy ‒ jak twierdzi Keir Giles, członek brytyjskiego think-tanku ds. polityki zagranicznej Chatham House: „Nie mam dla was zbyt wielu dobrych wieści".

Reklama

1. Napięcie rośnie

Stosunki między Europą a Rosją nigdy nie należały do najlepszych. Mimo to obecna sytuacja wydaje się szczególnie złowieszcza.

Rosja organizuje ćwiczenia na wypadek ataku nuklearnego dla 40 milionów swoich obywateli, wysyła łodzie podwodne na wody terytorialne innych państw i przeprowadza udawane misje bombowe na granicy przestrzeni powietrznej Wielkiej Brytanii. Zbrojna aneksja Krymu, części Ukrainy, też raczej nie podpada pod dobrosąsiedzkie obyczaje.

Z drugiej strony NATO również lubi czasem dolać trochę oliwy do ognia. Sojusz ma niemal 10 tys. żołnierzy rozlokowanych w krajach sąsiadujących z Rosją, a w tej chwili prowadzi w Szkocji dwutygodniowe gry wojenne z udziałem tysięcy członków wojskowego personelu i 50 samolotów. Wrogie państwo w tego typu manewrach często otrzymuje dość niedwuznaczną nazwę: czerwoni.

2. Punkt zapalny

Raczej nie wyjdziemy na rusofobów, jeśli powiemy, że obecne władze Rosji mają chrapkę na kraje bałtyckie. Putin uważa, że te niegdyś należące do ZSRR państwa w ogóle nie powinny były uzyskać niepodległości. Każdy z nich ma sporą rosyjską populację i strategicznie położone porty. Putin zdecydowanie nie jest zachwycony ich członkostwem w NATO i (nie bez przyczyny) uważa, że sojusz stara się okrążyć Rosję. „Nie można ściskać sprężyny w nieskończoność" ‒ ostrzegał w 2014 roku. „W końcu się rozprostuje i strzeli".

Gdyby Ameryka faktycznie się wycofała, sprężyna mogłaby strzelić w mgnieniu oka.

Reklama

„Zajęliby terytorium krajów bałtyckich praktycznie od razu" ‒ twierdzi Giles, który jest też dyrektorem Ośrodka Badań nad Konfliktami w Oxfordshire. „Putin uważa, że bezpieczeństwo Rosji wymaga, by Litwa, Łotwa i Estonia znalazły się pod jego kontrolą. Trzeba jednak patrzeć nieco szerzej. Trudno przewidzieć, jak daleko Rosjanie zechcieliby przesunąć swoje granice, ale z pewnością można założyć, że objęłyby też Polskę i Finlandię".

3. Internet padł! Słychać strzały!

60 godzin ‒ tyle czasu potrzebowałaby Rosja, by całkowicie opanować Litwę, Łotwę i Estonię. Tak przynajmniej wynika z ekspertyzy przeprowadzonej 2015 roku przez amerykański instytut badawczy RAND Corporation.

Giles jest jednak zdania, że atak poprzedziłyby czytelne znaki. „Zaobserwowalibyśmy znaczny wzrost aktywności w rosyjskiej dyplomacji i mediach, które skupiałyby się na kwestiach stanowiących podłoże do zbrojnej interwencji" ‒ twierdzi.

Pod jakimś pretekstem, np. misji pokojowej, przy granicy zaczęłoby się gromadzić wojsko. Na parę dni przed jakąkolwiek fizyczną napaścią rosyjskie oddziały telekomunikacyjne zaczęłyby zakłócać działanie lub zupełnie zamknęłyby internet najeżdżanego państwa. Elektrownie przestałyby dostarczać prąd, a bankomaty wypłacać gotówkę. Sygnały telewizyjne i komórkowe zostałyby zagłuszone. Urzędnicy, żołnierze i cywile zaczęliby otrzymywać spersonalizowane SMS-y, co w dość makabryczny sposób jeszcze bardziej pogłębiłoby panikę i zamieszanie. W niektórych przypadkach wyglądałoby na to, że takie wiadomości przychodzą z numerów, które odbiorca ma zapisane w swojej książce telefonicznej.

Reklama

„W odpowiednich warunkach tylko tyle mogłoby wystarczyć" ‒ twierdzi Giles. „Rosyjskie czołgi nie muszą nawet przekraczać granicy. Rosja jest w stanie zaaranżować zamach stanu bez użycia wojska. Dezinformacja i chaos wśród ludności mógłby doprowadzić do upadku istniejącej administracji i przejęcia władzy przez kogoś na usługach Moskwy. To by odpowiadało celom Rosji w kwestii ekonomii i bezpieczeństwa".

A gdyby nie doszło do takiego przewrotu?

Wojna hybrydowa: wszystko powyższe w połączeniu z nagłym wejściem wojsk do kraju. „Nie wiemy, jak dokładnie wyglądałaby aneksja, ale Rosja w rzeczy samej ćwiczy się w takich scenariuszach" ‒ mówi Giles. „Na pewno wiemy, że dość szybko byłoby po wszystkim".

4. NATO: Walcz albo giń

Gdy zawiedzie dyplomacja, smutna prawda jest taka, że NATO bez USA niemal na pewno nie ma wystarczających sił, by wygrać z Rosją.

Pominiemy na razie broń atomową i skupimy się na wojnie konwencjonalnej. Rosja ma więcej sprzętu i ludzi (samych rezerwistów jest 2,5 miliona). Jako pojedyncze państwo, a nie wielonarodowa organizacja, może sprawniej dowodzić swoimi siłami. Rosyjscy żołnierze są zahartowani walkami na Ukrainie i w Syrii. Po dziesięciu latach ogromnych inwestycji (rzędu 40 miliardów dolarów rocznie) rosyjskie uzbrojenie ‒ np. czołg Pantsir-S1, który może niszczyć pociski manewrujące ‒ również stoi na wyższym poziomie niż europejskie.

Możliwe również, że niektórzy członkowie NATO nie zaangażowaliby się w konflikt ‒ zwłaszcza Turcja, biorąc pod uwagę ciepłe stosunki pomiędzy Putinem a prezydentem Recepem Erdoğanem. W ten sposób z sił sojuszu odpada 600 tys. ludzi, drugi co do wielkości kontyngent po USA.

Reklama

W rezultacie NATO stanęłoby przed egzystencjalną decyzją: walczyć i prawdopodobnie przegrać, czy w tym konkretnym przypadku zostawić kraje bałtyckie na pastwę losu.

Albo jak ujął to Ian Shield, wykładowca Stosunków Międzynarodowych na Anglia Ruskin University: „Trzeba by dokonać wyboru pomiędzy złamaniem traktatu (co z całą pewnością doprowadziłoby do rozpadu NATO, a co za tym idzie prawdopodobnie do upadku całego europejskiego porządku) czy walką w katastrofalnej wojnie, która pewnie skończy się użyciem broni atomowej".

W skrócie: Europa znalazłaby się między młotem a kowadłem.

5. Wojna na lądzie, morzu i w powietrzu

Pociągnijmy jednak jeszcze trochę nasze spekulacje i powiedzmy, że NATO jednak podejmie walkę z Rosją. Jak to się skończy? Niezbyt dobrze dla żadnej ze stron, jak twierdzi Shield: „Na każdym polu bitwy doszłoby do całkowitej anihilacji, chociaż mowa tu o zupełnie innych starciach, niż te, które znamy z historii. Pociski odrzutowe i artylerię cechuje dziś o wiele większy zasięg i wyższa precyzja, co oznacza, że pozycje nieprzyjaciela, infrastruktura, arsenały, a nawet całe miasta mogłyby zostać zniszczone w ataku wyprowadzonym bezpośrednio z terytorium atakującego. Mniej potyczek, ale o wiele większa skala zniszczenia. Jeśli żadna ze stron nie miałaby zamiaru ustąpić, całe połacie Europy (trudno przewidzieć, które dokładnie) zostałyby obrócone w perzynę. Żniwo śmierci byłoby niewyobrażalne".

Reklama

Nawet Wielka Brytania nie byłaby bezpieczna. Dziś Kanał La Manche to żałośnie przestarzała zapora. „Rosyjskie samoloty nie musiałyby nawet wlatywać w brytyjską przestrzeń powietrzną" ‒ mówi Shields. „Rosjanie mogliby prowadzić precyzyjny ostrzał z dużo większej odległości".

Obie strony próbowałyby przejąć kontrolę nad morzami wokół Półwyspu Skandynawskiego. Tymczasem na skutek cyberataków przestałaby działać infrastruktura transportowa, szpitale, media, a także sieci dostarczające wodę, prąd i gaz. Pośród takiej apokalipsy Rosja miałaby dwojaką przewagę. Po pierwsze, ponieważ dysponuje większą ilością uzbrojenia i ludzi, może po prostu dłużej sobie pozwolić na marnowanie zasobów. Po drugie, same rozmiary Rosji sprawiają, że łatwiej byłoby jej przyjąć na klatę ponoszone zniszczenia. NATO mogłoby zrównać z ziemią każdą jednostkę, budynek i strukturę na setki kilometrów w głąb kraju, a Moskwa i tak pozostałaby nawet niedraśnięta.

6. W ruch idą atomówki

Jak powie ci pierwszy lepszy student historii, nieważne czy masz 7000 sztuk broni atomowej (Rosja) czy 200 (Wielka Brytania i Francja) ‒ ich niszczycielski potencjał jest taki sam. Założenie brzmi, że naciśnięcie dużego czerwonego guzika skończy się WZZ: Wzajemnym Zagwarantowanym Zniszczeniem. Jeśli jedna ze stron zacznie rzucać na lewo i prawo nuklearnymi głowicami, druga odpowie tym samym. Obaj przeciwnicy zmieniają się w obłoki promieniotwórczego pyłu. Prawda? No właśnie nie.

„Jeśli chodzi o atomowy arsenał, Rosja ma nad Zachodem jedną znaczącą przewagę: taktyczną broń jądrową" ‒ wyjaśnia Giles. „Nie chodzi o potężne atomówki, obracające w perzynę całe miasta, tylko takie, które mogą zniszczyć wydzielone pola bitwy czy dzielnice. Zachód też nimi dysponował, ale się ich pozbył. A zatem jedyną odpowiedź Zachodu na taktyczne uderzenie jądrowe stanowiłby totalny atak nuklearny. Byłby to samobójczy cios ‒ oznaczałby również samozniszczenie. Krajom zachodnim brakuje kilku szczebli w drabinie militarnej eskalacji, które Rosja wzięła pod uwagę w swojej strategii".

Reklama

Jednakże gdy w ruch idą atomówki, sytuacja staje się zupełnie nieprzewidywalna: całe miasta starte z powierzchni ziemi, ofiary liczone w milionach. W tym momencie nawet najbardziej zaawansowani stratedzy przerywają spekulacje.

7. Może jednak nie będzie aż tak źle

Jeśli odejście Ameryki z NATO to klucz do Armagedonu, dobra wiadomość jest taka, że wydaje się to coraz mniej prawdopodobne. Trump raczej nie porzuci sojuszu.

A to dlatego, że traktat nie tylko zwiększa bezpieczeństwo USA. Niesie też wiele politycznych i ekonomicznych korzyści. Dzięki niemu Waszyngton zyskuje sporo wpływów w Europie. Pakt chroni też rozległy i bogaty kontynent, który (co bardzo ważne) sporo swoich bogactw wydaje na zakupy u amerykańskich firm.

Niemniej jednak wciąż warto pamiętać, że pokój w Europie naprawdę wisi na włosku. Może zacznij spędzać więcej czasu z bliskimi i przyjaciółmi. Wyjdź z domu i pójdź nad rzekę. Upiecz ciasto. Tak na wszelki wypadek.

Tłumaczenie: Jan Bogdaniuk


Więcej na VICE: