Buty z palcami: najgorszy obciach, który pomógł mi przezwyciężyć wstyd

FYI.

This story is over 5 years old.

Μodă

Buty z palcami: najgorszy obciach, który pomógł mi przezwyciężyć wstyd

Nikt dokładnie nie wie, jak ani dlaczego powstały. Osobiście przypuszczam, że jakiś projektant chciał „postawić wielki krok w historii obuwia”, ale zamiast tego potknął się i wysypał na ryj

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Germany

Jestem bardzo wstydliwy. Wystarczy, że wyjdę z domu z pryszczem na czole (taką zwykłą, średnich rozmiarów krostą, nawet nie ogromnym, nabiegłym ropą syfem), a od razu czuję, jak zaczyna rosnąć i pulsować. Wyobrażam sobie, że wszyscy się na niego gapią, robią zdjęcia i wrzucają na gwałtownie rozrastający się facebookowy fanpage „Pryszcz Michaela Buchingera na dziś". Bardzo możliwe, że mój wstyd wiąże się jakoś z nadwrażliwością na punkcie samego siebie.

Reklama

Z jakiegoś powodu potrzebuję, by obcy ludzie myśleli o mnie dobrze. Wiem, że to ułomność. Wiem, że powinienem jakoś ją przepracować i pójść naprzód. Ale jak się do tego zabrać? Co mogę zrobić, by pokazać, że całkowicie się poddałem, i nie zależy mi już ani na życiu, ani na cudzej opinii? Odpowiedź jest prosta: buty z palcami. Najbardziej obciachowe obuwie znane ludzkości.

Nikt dokładnie nie wie, jak ani dlaczego powstały. Osobiście przypuszczam, że jakiś projektant chciał „postawić kolejny wielki krok w historii dynamicznego obuwia", ale zamiast tego potknął się i wysypał na ryj. To buty w kształcie stóp (z paluchami i całą resztą). Sprawiają, że osoba, która je nosi, wygląda, jakby przez pomyłkę założyła na nogi rękawiczki.

W butach z palcami pewnie tak naprawdę chodzi o wygodę. Recenzje na Amazonie często podkreślają ten aspekt, jak na przykład ta wystawiona przez niejakiego „M. Schultza", który opisuje swoje palczaste obuwie jako „raj na ziemi :-)" i „całkowicie bezstresowe". Trochę niepokoję się o pana Schultza ‒ z jego życiem musi być coś naprawdę nie tak, skoro stresują go zwykłe buty. Tak czy inaczej, myślę, że jeśli pochodzę trochę w palcobutach, będzie mi łatwiej uporać się z moim wstydem i podbudować nieco pewność siebie. Postanawiam zatem kupić sobie parę w nadziei, że odmienią mnie na lepsze.

Dzień 1

Z ręką na sercu mogę przysiąc, że nigdy nie próbowałem upchnąć rosłego trupa w bagażniku Malucha. Podejrzewam jednak, że miałbym z tym mniej kłopotu, niż gdy usiłuję wcisnąć stopy w moje nowe palcobuty. Czuję się jak jedna ze zdesperowanych przyrodnich sióstr Kopciuszka. W dodatku nie wziąłem wcześniej pod uwagę, że skoro buty mają osobną przegródkę na każdy palec, nie mogę pod nie założyć skarpetek, o ile nie kupię też palczastych skarpet do kompletu, co zupełnie mi się nie uśmiecha. A zatem na moją pierwszą przechadzkę w nowych butach z palcami ruszam bosy i pełen obaw.

Na ulicy nie mogę się pozbyć poczucia, że każdy mijany przechodzień krzywo patrzy na podjęte przeze mnie decyzje, obuwnicze i nie tylko. Czuję się jakby pusty w środku, zjadają mnie nerwy i chcę wszystkich przepraszać za to, że marnuję przestrzeń w moim pięknym rodzinnym Wiedniu. Chcę mówić ludziom: „Hej, patrz mi w oczy! Wyżej, wyżej!", ale czuję się zbyt niezręcznie na takie żarty.

Reklama

Chciałbym móc powiedzieć, że wszystko to tylko wytwór mojej znerwicowanej wyobraźni, ale w pewnym momencie ktoś pyta mnie, dlaczego nie założyłem jakichś normalnych butów. Nie znajduję odpowiedzi. Postanawiam skrócić mój spacer.

Dzień 2

Wczoraj czułem, jakby ludzkie spojrzenia wypalały dziury w moich stopach, ale przespałem się z tym problemem i wpadłem na rozwiązanie: zamiast chodzić w palcobutach, pobiegnę. Jeśli będę się poruszał wystarczająco szybko, nikt nie zauważy, co mam na nogach ‒ a przynajmniej nie zdąży zadać żadnych niewygodnych pytań. W najgorszym wypadku mogę po prostu skłamać, że noszę je, bo pomagają mi na grzybicę. W ten sposób najem się mniej wstydu, niż gdybym przyznał, że kupiłem je dla zalet estetycznych.

Palcobuty to dziwny wynalazek pod wieloma względami, ale najdziwniejsze jest chyba to, że naprawdę masz wrażenie, jakbyś chodził na bosaka. W związku z tym zwykły jogging, na który się nastawiałem, okazuje się bardzo bolesną przeprawą ‒ to znaczy nawet boleśniejszą niż zwykle. Każdy najmniejszy kamyczek z całą siłą wbija mi się stopę. Na domiar złego buty są nowe, nierozchodzone i zapewne nieprzeznaczone do biegania. Po kwadransie stopy mam obtarte do krwi. Postanawiam przerwać to żałosne przedstawienie i kuśtykam do domu, gdzie do końca dnia liżę moje rany. Jeśli nie ruszam się z domu, nie muszę zakładać butów.

Dzień 3

Znajomy zaprasza mnie do siebie na imprezę. Samotny wieczór w domowych pieleszach nie wchodzi zatem w grę. Całe godziny przed wyjściem zaczynają mnie zjadać nerwy. Zastanawiam się, czy nie założyć na siebie czegoś ekstrawaganckiego i krzykliwego, co odwróciłoby uwagę od moich butów ‒ na przykład wielkiego, czerwonego kapelusza z obwisłym rondem. Wbrew opinii pana M. Shultza palcobuty przysparzają mi mnóstwo stresu.

Na miejscu okazuje się, że niepotrzebnie się zamartwiałem, czy znajomi będą szydzić z moich karykaturalnych kończyn ‒ wszyscy goście zdejmują buty w przedpokoju. Oznacza to, że będę musiał chodzić po domu zupełnie boso, jak jakiś hipis, ale specjalnie mi to nie przeszkadza. Niestety, nie jestem w stanie tak łatwo pogodzić się z innym minusem tej sytuacji. Może i czuję się jak jedno z dzieci-kwiatów, ale moje uwolnione z palcobutów stopy raczej nie pachną fiołkami. Na wszelki wypadek staram się nie oddalać od deski serów.

Reklama

Robimy rzeczy, żebyś ty nie musiał. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Moja koleżanka Barbara prędko zauważa, że kiepsko się bawię i pyta mnie, o co chodzi. Bez zwłoki wylewam przed nią moje żale: o butach z palcami, o związanym z nimi stresie i o tym, że jeśli doleci ją jakiś dziwny zapach, to niekoniecznie dojrzały camembert. W odpowiedzi słyszę jej śmiech, który zdaje się mówić, że wiele by dała, by mieć podobne zmartwienia; że świat byłby szczęśliwszym miejscem, gdyby wszystkich nękały tylko takie troski. „Oczywiście, że ludzie będą się gapić na twoje stopy i wytykać cię palcami" ‒ mówi Barbara. „Przez cały wieczór tylko stoisz w kącie i się dąsasz. Tu nie chodzi o buty, tylko o to, że sprawiasz wrażenie tak sponiewieranego, jak Kate Winslet na koniec Titanica".

Może mieć trochę racji. Faktycznie od paru dni wyglądam jak zbity pies. „Może po prostu zacznij chodzić po mieście w tych swoich papuciach ‒ proponuje Barbara ‒ i spróbuj uwierzyć, że twoje palcobuty są zupełnie normalne, że wszystko gra i że wszyscy mają nierówno pod sufitem, skoro jeszcze nie podchwycili tej mody?".

To dobra rada. Ludzie emanujący pewnością siebie rzadko przypominają ofiary jednej z największych morskich katastrof XX wieku. Wyglądają tak, jakby dobrze wiedzieli, co robią, dzięki czemu łatwiej ci uwierzyć, że rzeczywiście wiedzą, co robią. A jak już uwierzysz, to daje im jeszcze więcej pewności siebie. Zawsze powtarzam, że dobra ściema to najlepszy klucz do sukcesu ‒ w szkole takie podejście nie raz ratowało mi tyłek. Mogło też pomóc mi przetrwać cały dzień w palcobutach.

Reklama

Dzień 4

Pierwsza dobra wiadomość dnia jest taka, że buty zdążyły się trochę rozchodzić i już tak bardzo mnie nie obcierają. Dzięki temu, że moje stopy przestały krwawić, chodzę nieco pewniej i mniej przypominam zapijaczonego pirata. Druga pomyślna wieść: dziś jest bardzo ładna pogoda, co z pewnością pomaga, gdy chcesz pewnym krokiem iść przez życie. Dość łatwo udaje mi się wprowadzić w życie rady Barbary i zmienić swoje nastawienie. O dziwo, gdy w głowie przestaje mi się kołatać rozpaczliwe: „proszę nie patrz na moje buty proszę nie patrz na moje buty", wygląda na to, że przechodnie też przestają zwracać na mnie uwagę i w najlepsze grają w Candy Crush na swoich smartfonach. Dalej wzbudzają we mnie lęk i odrazę, ale głównie dlatego, że blokują chodnik, bo zagapili się na Candy Crush.

Dzień mija mi bez większych atrakcji: idę na zakupy, jem lunch ze znajomym, idę na zebranie w redakcji. Nikt nie mówi ani słowa o moich butach ‒ a przynajmniej nie prosto w oczy. Kilka razy kusi mnie, by położyć nogi na stole i wymusić jakąś reakcję; pójść na konfrontację i powiedzieć: „Bierzesz mnie serio? AHA! Tak naprawdę cały czas miałem na sobie te buty!". Jednakże tego nie robię ‒ nie jestem pewien, czy jestem już dość silny, by poradzić sobie z ewentualną odpowiedzią.

Pan M. Schultz miał chyba więcej racji, niż początkowo sądziłem. Wystarczy odpowiednie nastawienie, by palcobuty w rzeczy samej stały się całkiem bezstresowym obuwiem. Nie twierdzę, że bardziej bezstresowym niż każdy inny but, ale faktycznie nie ma tu powodu do paniki. Dobrze też wiedzieć, że gdy sam przestaniesz doszukiwać się wad w sobie i swoich idiotycznych trzewikach, będziesz też wzbudzał mniej szyderczych spojrzeń i śmiechów. Nie mogę się doczekać, by przetestować zalecenia Barbary następnym razem, gdy na czole wyskoczy mi wielki, pulsujący pryszcz.

Reklama

Tłumaczenie: Jan Bogdaniuk


Więcej na VICE: