FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Absolwent w pętli długów

W życiu człowieka są dwa pewniki: śmierć i podatki. Należałoby do tego dodać jeszcze kredyty studenckie

Ilustracje: Cindy Klumb 

Znów nadszedł ten moment w roku. Jak kraj długi i szeroki dziekanom dosłownie odpadają ręce (niczym rasowym onanistom) od ściskania dłoni świeżo upieczonym absolwentom wyższych uczelni. Amerykańscy studenci mierzą wysoko. Rocznik 2014 walnie przyczynił się do zwiększenia łącznego długu studenckiego w Stanach Zjednoczonych do ponad miliarda dolarów.

Gdybyśmy z tych wszystkich banknotów dolarowych zbudowali wieżę (a dokładnie z ponad 1 181 622 000 000 dolców) i wdrapali się na sam jej szczyt, mielibyśmy za sobą ponad ćwierć drogi na Księżyc. Taka wspinaczka byłaby może genialnym testem dla kandydatów do korporacji studenckich, ale wielu z tegorocznych absolwentów zamiast sięgać gwiazd, zginie pod ciężarem długów.

Reklama

– Gdybym miała wszystko zaczynać od nowa, po prostu zatrudniłabym się w fabryce – podsumowuje Cindy Klumb, która zaciągnęła pożyczkę studencką na 30 tysięcy dolców, żeby w 1992 roku dostać dyplom ukończenia studiów na wydziale sztuki i projektowania w Pratt Institute na Brooklynie.

Po latach konsolidowania i refinansowania długu podstawowa kwota zadłużenia Cindy wynosi 87 tysięcy dolarów plus 42 tysiące w odsetkach. Cindy dzielą od emerytury raptem cztery lata, ale jej ubezpieczenie społeczne najpewniej trafi do kiesy instytucji obsługującej system kredytów studenckich, czyli Ed Financial, która przejęła dług Cindy od rządu federalnego. Cindy jest jedną z 40 milionów osób w USA, które kiedyś zaciągnęły kredyty studenckie i do tej pory ich nie spłaciły. Wielu z tych ludzi nigdy nie wyjdzie z długów.

– Studia na wyższej uczelni to kiepska inwestycja. To nie może się opłacać, jeśli warunkiem zdobycia dyplomu jest gigantyczne zadłużenie – kwituje Cindy. – Jeśli zaciągasz kredyt na naukę, to z góry wiadomo, że nigdy niczego w życiu nie osiągniesz. Masz to jak w banku. Twoje amerykańskie marzenie nigdy się nie spełni.

Obecnie koszt studiów wyższych przekracza poziom inflacji o 27 procent i ciągle wzrasta. To oznacza, że studenci muszą zaciągać coraz większe kredyty, których wartość w ciągu kilku lat wzrasta dwu-, trzy-, a nawet czterokrotnie wskutek akumulacji odsetek. Część tej kasy trafia do kieszeni członków zarządów wyższych uczelni. W sporządzonym w tym miesiącu raporcie  Public Policy Institute dowiódł związku między uposażeniem władz uczelni a zadłużeniem studentów. Analiza 25 najdroższych uczelni stanowych wykazała, że największe długi mają studenci na tych uczelniach, których rektorzy zarabiają najwięcej. Wskutek rosnących kosztów administracyjnych budżet stypendialny tych uniwersytetów zmalał o ponad połowę. Koszt kredytów również szybuje w górę. W latach 2011–2013 skoczył o 20 procent. Od początku nowego milenium wzrósł aż o 511 procent. Jednocześnie rynek pracy raptownie się kurczy, więc studenci muszą się imać coraz marniejszych fuch, żeby spłacać długi. Według badania przeprowadzonego w kwietniu przez National Employment Law Project aż 37 procent osób zwolnionych wskutek kryzysu ekonomicznego zarabiało średnie wynagrodzenie, a 44 procent nowo powstających miejsc pracy to nisko płatne posady.

Reklama

– Większość moich profesorów uprzedzała mnie, że w obecnych warunkach gospodarczych mój dyplom nie jest wart złamanego grosza – wyznaje Joan Donovan, która w 2015 będzie broniła doktoratu z socjologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego.

W 1996 roku Joan wspólnie z rodzicami zaciągnęła kredyt studencki na kwotę 60 tysięcy dolców, żeby móc zacząć studia na uczelni Northeastern University. Jej rodzice rozwiedli się rok później. W rezultacie ich aktywa zamrożono, więc kredyt trzeba było spłacić w przyspieszonym trybie. Ukończenie studiów zabrało Joan dziewięć lat, bo jednocześnie musiała pracować na pełen etat, żeby spłacać swoje długi.

Jak większość moich rozmówców Joan nawet nie pamięta, od kogo najpierw pożyczyła kasę. Zresztą teraz nie ma to większego znaczenia, gdyż wierzytelność zdążyła już przejść do firmy windykacyjnej. Żeby spłacić swój pierwszy kredyt wart 60 tysięcy dolarów, Joan musiała zaciągnąć serię kolejnych pożyczek. – Pożyczki na spłatę pożyczek, czyli metapożyczki – podsumowuje Joan. Szacuje, że łączny koszt jej edukacji wyższej wyniesie w ciągu następnych 30 lat 200 tysięcy dolców.

Prawdopodobieństwo, że Joan i miliony jej podobnych Amerykanów kiedykolwiek uzyskają kredyt hipoteczny, jest bliskie zeru. Fakt ten spędza sen z powiek przedstawicielom branży finansowej, którzy mają swoje udziały nie tylko w rynku pożyczek studenckich, lecz także kredytów mieszkaniowych.

Reklama

– To dla nas poważny problem – wyznał w rozmowie z „The Washington Post” David Stevens, który stoi na czele stowarzyszenia Mortgage Bankers Association. – Zadłużenie studenckie przyćmiewa wszystkie inny formy długów konsumenckich, drastycznie ograniczając szanse tych młodych ludzi na zdobycie kredytu na własny dom. To z kolei będzie miało wpływ na rynek mieszkaniowy i całą gospodarkę.

Julian Guerrero. Wszystkie zdjęcia autorstwa Petera Rugha

W 2013 roku Kongres obniżył stopy procentowe dla kredytów studenckich do 3,86 procent, a dla kredytów na studia podyplomowe z 6,8 do 5,41 procent. Wprowadzone zmiany nie działają wstecz, więc skorzystają z nich jedynie te osoby, które otrzymały pożyczki po 31 lipca 2013 roku. Senator Elizabeth Warren z Massachusetts próbowała pójść o krok dalej. Zaproponowała zmiany w ustawodawstwie, które umożliwiłyby studentom zaciąganie pożyczek o takim samym oprocentowaniu (0,75 procent), jakie Bank Rezerw Federalnych w Nowym Jorku oferuje bankom komercyjnym w ramach tzw. okna dyskontowego. Postulaty te jednak mają małe szanse na realizację, skoro spółka Sallie Mae, która odpowiada za blisko 25 procent kredytów studenckich w USA, wyłożyła 7 034 721 dolarów na kampanie obecnych kongresmanów.

– Kongres nawet nie kiwnął palcem, żeby pomóc mojemu pokoleniu – twierdzi przedstawiciel generacji Y Julian Guerrero. – Niech nam wreszcie umorzą ten dług.

Pochodzący z Queens Julian zaciągnął kredyt na 40 tysięcy w firmie Sallie Mae. Po maturze w 2004 roku potrzebował kasy na studia na kierunku projektowania gier wideo na florydzkiej uczelni Full Sail University. Full Sail to płatna uczelnia, zarządzana przez spółkę private equity o nazwie TA Associates. Wśród fanów placówki znalazł się sam Mitt Romney, który podczas swojej kampanii w 2012 roku chwalił uczelnię za to, że pomaga „obniżyć koszt edukacji”, zaostrzając konkurencję na rynku wyższych uczelni. Mitt nawet się nie zająknął o tym, że prezes TA Associates, niejaki Kelvin Landry, wsparł komitet wyborczy super-PAC Romneya okrągłą sumą 45 tysięcy dolców. Nie wspomniał też nic o rektorze uczelni Billu Heavenerze, który był jednym z przewodniczących florydzkiego komitetu zbiórki funduszy na kampanię niedoszłego prezydenta.

Reklama

Julian zapisał się na przyspieszony kurs na Full Sail, składający się z 40 godzin zajęć na uczelni. Nie był w stanie jednocześnie opłacać czynszu, mieć kasę na jedzenie i studiować (semestr nauki na Full Sail kosztuje 80 tysięcy dolców). Zrobił więc to, co 86 procent studentów na tym kursie – rzucił studia.

W 2007 roku Julian postanowił wznowić studia, tym razem na uczelni Hunter College na Manhattanie, gdzie miał nadzieję zdobyć dyplom licencjacki z socjologii. Jakież było jego zdziwienie, kiedy usłyszał od doradcy uniwersyteckiego, że nowa uczelnia nie uhonoruje ani jednego z 18 punktów, które uzyskał za zaliczenie zajęć na Full Sail. Okazało się, że poza stanem Floryda punkty z Full Sail są gówno warte.

Julianowi nie pozostało nic innego, jak zaczynać wszystko od nowa. Żeby zarobić na studia na Hunter, podłapał „chujową fuchę w restauracji”. Nie był w stanie regulować miesięcznych rat kredytów w wysokości 895 dolców ani spłacać odsetek sięgających 600 dolarów, więc znowu był zmuszony zrezygnować ze studiów. Powiedział mi, że obecnie jest winien „jakieś 135 patyków” firmie windykacyjnej, która wykupiła jego dług od Sallie Mae, i pracuje na dwóch etatach.

Trudno jest dokładnie określić liczbę Amerykanów, którzy zadłużyli się po uszy, zaciągając kredyty na studia. Prowadzona przez Departament Edukacji baza danych o pożyczkach studenckich dzieli dłużników na kilka kategorii: studiujących, z prolongatą długu, odroczeniem spłaty, podlegających forbearance lub uchylających się od spłaty zobowiązań. Organizacja non profit American Student Assistance (ASA), która propaguje odpowiedzialne zaciąganie kredytów, podkreśla w niedawno opublikowanym dokumencie, że „osoba spóźniająca się o 269 dni ze spłatą raty kredytu nie powinna należeć do kategorii dłużników spłacających swoje zobowiązania”. I choć Departament Edukacji nigdy nie podał takich danych do wiadomości publicznej, to według szacunków ASA tylko 40 procent kredytobiorców terminowo spłaca raty kredytowe.

Reklama

Spośród wszystkich obecnych i byłych studentów, z którymi miałem okazję rozmawiać, tylko dwóch nie utonęło w długach. Jednym z nich jest koleś pracujący na Wall Street, a drugim uliczny raper, fristajlujący za drobniaki.

Jarając szluga przed budynkiem giełdy nowojorskiej, Jeff Hunter uraczył mnie mądrością życiową. – Mówi się, że w życiu człowieka są dwa pewniki: śmierć i podatki – rzucił. –Należałoby do tego dodać kredyty studenckie.

Jeff potrafi zadbać o własną sytuację finansową równie skutecznie, co o swoją nienaganną, wyżelowaną fryzurę w stylu Gordona Gekko. Studia na kierunku finansowym na Susquehanna University opłacił dzięki grze w pokera. Kiedy opuszczał uczelnię, był wprawdzie w dołku finansowym, ale stały dochód wilka z Wall Street (nie chciał zdradzić nazwy swojego pracodawcy) pozwala mu regularnie spłacać raty kredytu wartego 30 tysiaków. Zdaje sobie jednak sprawę, że nic nie trwa wiecznie. – Za pięć lat rynek mieszkaniowy czeka zapaść – ocenia. Wall Street odczuła boleśnie skutki załamania rynku mieszkaniowego z 2007 roku. To oznacza, że kolejny kryzys finansowy może położyć kres dobrej passie Jeffa i regularnym spłatom kredytu studenckiego.

Wolność od długów nie jest jednak wyłącznie przywilejem rekinów finansjery. Przechadzając się 8th Street nieopodal New York University, wpadłem na Te-DeVana, dzierżącego tablicę z napisem: „Dwumetrowy Izraelita dobrym rymem cię przywita”.

Reklama

Od chwili ukończenia Michigan State z dyplomem psychologa 13 lat temu Teddy sypia na ulicach i przygodnych sofach. Jego życie może się wydać niektórym dość hardcore’owe, ale Teddy twierdzi, że nic go bardziej nie uszczęśliwia niż podróżowanie po kraju i składanie rymów dla przechodniów. Pewnie w najbliższym czasie nie poproszą go o wygłoszenie przemowy podczas uroczystości na zakończenie studiów, ale co z tego, skoro zgrabnie zarymował o roczniku 2014.

– Kredyt na studia/to bez dna studnia – zarapował. – Chcesz mieć coś od życia, a masz czek bez pokrycia. Amerykański sen pod powieką/obudź się, człowieku. Te karty są znaczone, tu gra się o zielone. Uciekam stąd, bo mogę. Wybieram własną drogę.

Teddy utrzymuje, że dyplom w kieszeni nie gwarantuje szczęścia w życiu. Łatwo mu to mówić, skoro nigdy nie musiał się zadłużać, żeby opłacić czesne. Koleś ma bogatych starych. Tacy gołodupcy, jak my, dla których bieda nie jest kwestią wyboru, mają zdecydowanie bardziej pod górkę. Może wszyscy powinniśmy pójść w ślady Teddy’ego i stworzyć własne wersje amerykańskiego marzenia, występując przed uliczną gawiedzią za kilka miedziaków. W końcu Ameryka Ma Talent.

NIE SAMYM PROSECCO CZŁOWIEK ŻYJE

[GODZILLA, CO TU SIĘ KURWA DZIEJE?](http://GODZILLA, CO TU SIĘ KURWA DZIEJE?)

CHŁOPAK CZY DZIEWCZYNA