FYI.

This story is over 5 years old.

jedzenie

Woda marki Voss to syf

Nie dajmy się nabić w butelkę
Zdjęcie pochodzi z profilu Flickr użytkownika Foodista

Wybór tego, co pijesz, to nie jest sprawa, do której można podejść beztrosko. Odpowiedni płyn może nawet przywrócić do życia najbardziej urżniętego, pijanego w sztok bezmózga, reanimując go poprzez następny taniec, tym razem bez rzygania. Każdy napój ma swój moment i to, jak się nim rozkoszować, jest na twojej głowie.

Kiedy mocowałem się z zawartością lodówki jednego ze sklepów w pewnej zamożniejszej okolicy Bristolu, miałem właśnie zamiar wybrać ten najlepszy napój. Ale nagle wyczułem nieznaną obecność, która posyłała mi spojrzenie pełne niespecjalnie skrywanej pogardy – coś jak daleki, nadęty krewny w ciszy oceniający moje wybory życiowe.

Reklama

Zawróciłem, zerknąłem w dół i roześmiałem się na widok patrzącego prosto na mnie Vossa – wody mineralnej z kompleksem wyższości.

Jeśli ktoś z niewyjaśnionych przyczyn postanowiłby stworzyć parodię pretensjonalnej butelkowanej wody, Voss okazałby się czymś bliskim ideału. Ta ciężka, mieniąca się kolumna jest dalece bardziej spektakularną farsą niż to całe zdanie. To właściwie posrebrzana kompozycja z udziałem wody, a nie butelka. Ta cylindryczna wieża ze szkła mogłaby być urną dla chomika z początku XXII wieku albo kapsułą, w której śmiertelnie chory, ekscentryczny milioner zażądał przechować swoją kriogenicznie zamrożoną spermę.

Oto butelka, która miałaby drastycznie za wysokie kwalifikacje, by dorabiać sobie w charakterze maczugi w barowych bójkach. Butelka, której najzwyczajniej w świecie nie przyłapałbyś jako trupa goszczącego w sobie koktajl Mołotowa, bo to butelka z aspiracjami. Butelka Voss śni na jawie o spędzeniu emerytury na wypełnianiu pustki po wodnej zawartości miniaturowym modelem statku lub haiku spisanym na ozdobnym zwoju, kiwając się bezcelowo na powierzchni oceanu. To naczynie zaprojektowane, by pociągali z niego łyczki łatwowierni frajerzy, którzy otrzymali bardzo nierówny przydział majątku i gustu.

Jest też tytuł – Voss (albo VOSS, jeżeli damy im tę cholerną satysfakcję). Nazwa pochodzi od zupełnie niepowiązanego ze sprawą norweskiego miasteczka, prawdopodobnie tylko dlatego, że to gładko i seksownie brzmiąca sylaba. Woda sama w sobie pochodzi z Iveland na południu Norwegii, gdzie, jak mówią, delikatnie namawia się jakieś wszechwiedzące wodne bóstwo, by zechciało trysnąć nią ze swoich wymion. Voss, Voss, Voss – powiedz to na głos parę razy. To słowo schodzi po języku, kołysząc wolno biodrami, jakby szło na przyjęcie, jakby wkraczało na swój własny jacht. To efekt niemalże bolesnego usilnego starania się, by przemienić codzienny, przezroczysty płyn niezbędny człowiekowi do przeżycia w elegancką, modną i gustowną markę.

Reklama

Voss. To mogłoby być coś ekscytującego. Na przykład pseudonim przyjęty spontanicznie przez europejskiego projektanta mody, który zmuszałby wszystkich, by natychmiast zaczęli go używać. Albo slangowe określenie, które podłapał szwedzki tabloid, by błędnie użyć go do podsycania histerii wokół jakiejś rzadkiej, dziwacznej praktyki seksualnej, do której potrzebny jest ciekły azot. Lub najbrzydszy członek dawno zapomnianego synthpopowego trio z lat 80., który obecnie robi za dekorację w barze, mamrocząc o swojej najwyższej pozycji na listach przebojów każdemu, kto mu na to pozwoli. Ale to nie jest nic ekscytującego. To woda. Mokre, przejrzyste coś, z którego składa się 80 procent naszego ciała.

I nie dajcie się nabrać na bezwstydny marketing – ta woda wystrzeliła z milionów cewek moczowych, potencjalnie z zapaleniem, zanim dotarła do twojej głupiej, wysuszonej jadaczki. Cena na tej butelce jest odważna jak na kilka aroganckich łyków. Za 375 mililitrów (to tylko trochę więcej niż puszka) płacimy od 6 zł w górę, za 800 mililitrów – 10 złotych. Jak w przypadku wszystkich kurewsko głupich marek, niedorzeczna cena przyczynia się do postrzegania jej jako ekskluzywnej i wartej takiej ceny. A co może ją usprawiedliwić? Może wyrzuciłbym takie pieniądze na 0,375 litra używanych soków z jacuzzi Dalajlamy. Albo ciepłej plwociny Kathie Lee Gifford. Albo wodę, która zapewnia ci wieczne życie… albo utopionego Carsona Daly'ego.Mawia się, że kiedy przyłożysz pustą butelkę Vossa do ucha, będziesz mógł prawie usłyszeć nikłe echo zespołu marketingowego próbującego stłumić swój brecht z ciebie.

Reklama

Wyobraź sobie koncepcję marki Voss, którą przedstawiano inwestorom. „Widzicie, VOSS nie jest po prostu wodą. VOSS jest stylem życia. Myślicie o wodzie, ale myślcie o czystości, myślcie o wyrafinowaniu, myślcie o elegancji. Wody VOSS nie pije się tak zwyczajnie. VOSSa się doświadcza" (napisałem to tak dla beki, a potem odkryłem, że jest to przerażająco bliskie prawdziwym „wartościom" marki Voss – czystości, wyróżnieniu i odpowiedzialności). Kto łyka ten nonsens? Najwyraźniej wyrafinowani tego świata. „Wodę VOSS, wyróżniającą się ikonicznym designem, podaje się w najlepszych restauracjach i barach, serwuje do pokoi najbardziej uznanych hoteli i w domach najbardziej wymagających smakoszy wody z całego świata" – twierdzi się na stronie VOSS World. Cała ta wizja Voss jest tak przemożnie śmiechu warta, że niemal mógłbym kupować butelkę każdego dnia w ramach małego, gównianego dowcipu dla wtajemniczonych – czyli mnie. Jestem ciekawy, jaki procent rocznego dochodu Voss pochodzi z ironicznych zakupów?

W każdym razie tam, w sklepiku, pobłogosławiono mnie łyczkiem. Był mokry i zimny. Może moje podniebienie zostało stępione przez chlor, fluor i kokainę zanieczyszczające wodę z mojego kranu, ale nie udało mi się wyczuć żadnej zauważalnej różnicy. Och, ten „świeży, czysty, wysokiej jakości smak" świeżej, czystej, wysokiej jakości, wodnistej wody. Jej picie zostawiło po sobie pełen żalu posmak poprzedniej nocy, którą spędziłem na pełnym samozadowolenia wygłaszaniu kazań o niepodważalnych zaletach wody przepuszczonej przez filtr marki Brita, tuż przed tym jak odkryłem, że wcale nie zamontowałem tego filtra. Ja także dałem się złapać i zwieść matriksowi odświeżającego placebo.

Reklama

Voss przechwala się 44 cząstkami na milion Łącznych Rozpuszczonych Części Stałych (TDS) – co plasuje tę wodę pośród tych o najniższym TDS w cząstkach na milion w wodnej grze. Skoro już to powiedziałem, dodam, że osobiście nigdy nie miałem problemu ze szczególnie twardą wodą. Nikt nigdy nie ruszył bohatersko, żeby wypchnąć z mojej tchawicy czop wodnego osadu wykonanym na czas manewrem Heimlicha.


Proste przyjemności. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Jednym ze szczegółów, o których Voss uwielbia truć, jest to, jak ich woda wytryskuje majestatyczną fontanną z ziemi prosto ze źródła artezyjskiego. Wypływa naturalnie z naturalnie zamkniętej, podziemnej warstwy wodonośnej i jest naturalnie przefiltrowana, bez kontaktu z powietrzem i innymi źródłami zanieczyszczeń, naturalnie. Niemniej dokument pt. Kropla luksusu, wyprodukowany przez norweski kanał telewizyjny TV2, poddał twierdzenia Voss pod dysputę. Po konsultacjach z wiodącymi hydrogeologami – którzy stwierdzili, że nie ma możliwości, by źródło Voss było artezyjskie – zasugerowano w filmie, że woda Voss jest identyczna w składzie z wodą z wodociągów, którą ci farciarze z Iveland codziennie oczyszczają zakamarki swoich ciał. Suwerenowie Voss poczuli się troszeńkę urażeni i wystosowali oświadczenie, w którym zaprzeczali tym oskarżeniom.

Jednak nie ważne, czy jest ona artezyjska, czy wypełnia norweskie wanny – dodawanie blichtru pokaźnej marży do ceny wody to szemrana sztuczka.

Reklama

Strona Voss na Facebooku to szpanerska seria slajdów złożona z pełnych blasku scenek przedstawiających „styl życia Voss". Pokazuje się tam najwyższy szczebel tych tzw. „najbardziej wymagających smakoszy wody z całego świata" sączących Voss, wymachujących Vossem, bujających się z Vossem po bogatym wyborze błyszczących miejsc. Następnie mamy wzbudzający zmartwienie, przypominający kult zalew przejętych pasją purystów Voss, komentujących z oddaniem, wciągniętych w chorą wizję, którą opycha się im bez krztyny taktu. „Voss rządzi!" „To zdjęcie jest takie odświeżające, aż pragnę teraz butelki Vossa. Niech Bóg błogosławi Vossa. #NBBV" „Voss + lato = życie". Jeszcze gorsze są jednak tandetne obrazki, próbujące stworzyć powiązanie między tą prestiżową tubą H2O, a przemyśleniami Leonarda da Vinci, Audrey Hepburn i innych.

W obronie Voss można wspomnieć, że mają oni neutralną emisję dwutlenku węgla i stworzyli fundację charytatywną, która dostarcza wodę do krajów rozwijających się, czego nie można bagatelizować (chociaż woda charytatywna nie utrzymuje zapewne standardu Voss). Zaletą globalnego naciągania półgłówków na odlotową wodę o podróżniczym usposobieniu (możliwe, że wariantu kranowego) jest to, że możesz wygodnie wyrabiać swoje kilometry i nawodnić trochę subsaharyjskich dzieciaków, śmiejąc się przez całą drogę do banku. Jak się wydaje, udało im się z sukcesem przepakować podstawowe prawo człowieka i zmienić je w symbol statusu.

Pochyl się na chwilę nad tymi biednymi, sprowadzonymi na manowce naiwniakami; odkręcającymi ten korek, łamiącymi tę prestiżową plombę certyfikowanej autentyczności, jakby odkorkowywali ostatnią na świecie butelkę Château Margaux z 1787 roku. Wyobraź ich sobie, jak rozglądają się wkoło, subtelnie zanurzają twarz w wytrysk wody z butelki; upewniają się, że ich chwyt nie zasłania etykiety, umierając z niecierpliwości za okazją do jej pokazania; załadowanych do pełna frazami w typie: „O Boże, tak, przerzuciłem się na wodę Voss sześć miesięcy temu i po prostu już nie oglądałem się za siebie. No wiesz, nie da się wycenić czystości. Naprawdę się nie da". Jeśli przyłapiesz kogoś na nieironicznym piciu Voss, śmiej się głośno i szczerze, prosto w ich wykrzywione uśmieszkiem orzeźwienia twarze. Tę ironię to jednak może być ciężko odróżnić, więc pewnie najlepiej śmiać się bez różnicowania i złośliwie, oszacować ich reakcję, a potem trafnie i przewidywalnie ocenić ich wartość jako istot ludzkich.