Pojechałem do Radomia, by poznać jego lokalnych patriotów

FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Pojechałem do Radomia, by poznać jego lokalnych patriotów

Taki to smutny los Radomia, że każdy o nim słyszał, ale rzadko coś dobrego. Częściej kojarzy się je z Chytrą Babą – już prawie mityczną postacią, która zabierze ci oranżadę, jak nie będziesz patrzeć lub z najdroższym lotniskiem na świecie

Wszystkie zdjęcia: Paweł Starzec

Pamiętam dobrze, gdy kilka lat temu pierwszy raz znalazłem się (przejazdem) w Radomiu, w drodze do Kielc. To było w czasie Wielkanocy. Siedziałem w starym busie i zerkałem na miasto, w którym elewacje budynków miejscami sprawiały wrażenie zastygłych w przeszłości – jakby ktoś zapomniał, by to odmalować lub poddać remontowi i zamiast tego zostawił je na powolne trawienie czasem. To, co wtedy szczególnie rzuciło mi się w oczy, to sztuczne baranki, powystawiane za szybami sklepowych wystaw, symbolizujące trwające święta – a pośród nich ta jedna, przy której akurat zatrzymaliśmy się na światłach, gdzie ktoś zamiast białego baranka… wystawił w oknie coś, co przypominało wypchaną lamę. „Radom" – pomyślałem sobie. Autobus ruszył dalej, ja się jeszcze przez chwilę uśmiechałem.

Reklama

Taki to smutny los Radomia, że każdy o nim słyszał, ale rzadko coś dobrego. Częściej kojarzy się je z Chytrą Babą – już prawie mityczną postacią, która zabierze ci oranżadę, jak nie będziesz patrzeć lub z najdroższym lotniskiem na świecie, z którego oprócz pilota samolotu rzadko kto odlatuje. Dla wielu Radom to częściej zagłębie beki, utożsamiane z obciachem i lipą, o którym powstają memy i średnie żarty. Sam znam kilka.

Poszedłem na basen popływać z Arielem, pierwszym syrenem w Polsce

Powstaje więc pytanie, czy fajnie jest mieszkać w tym polskim Detroit, dawnym skupiskiem prężnie działających zakładów przemysłowych, który chyba pamięta lepsze dni? Czy wszystko tam jest w krzywym zwierciadle, zawsze pada deszcz i ten, kto mógł, już dawno stamtąd wyjechał i nie mówi, skąd pochodzi? Wybrałem się do Radomia, by osobiście poznać ludzi, którzy nie tylko kochają swoje miasto, ale chcą je zmieniać na lepsze. Kiedy wysiadałem z autobusu na dworcu, od razu uderzyłem w poczekalnie, z nadzieją, że kupię tam mocną kawę, która rozbudzi mnie po dwugodzinnej jeździe. Niestety, pośród ławek na hali znalazłem tylko automat z lurą w plastikowym kubeczku, zamkniętą restaurację i krzyż na ścianie (oraz kilka osób, wpatrujących się we mnie z podejrzliwością w oczach).

Nie tak dawno temu dowiedziałem się przypadkiem o istnieniu lokalnej marki ubrań, pokazującej młodym dziewczynom, że można być dumnym ze swojego rodzinnego miasta, nawet jeżeli inni się niego śmieją. „Radomianka" powstała w grudniu 2014 roku. Pomysłodawczynią i właścicielką marki jest Ewelina Szymańska – to ona własnymi siłami i metodą DIY powołała do życia projekt ubrań, będący kwintesencją lokalnego patriotyzmu. Sama wymyśla nadruki, wtapia je w ciuchy, przyjmuje zamówienia i prowadzi sprzedaż. Nie tracąc więcej czasu, udałem się w docelowe miejsce, prosto do malutkiej pracowni, gdzie usiedliśmy w Eweliną, by porozmawiać o „Radomiance" i mieście, w którym przyszła na świat.

Reklama

VICE: Powiedz własnymi słowami, czym jest Radomianka?
Ewelina Szymańska: W skrócie, to bardzo lokalny brand – ubrania streetwearowe, dresówki. W tej chwili to cztery modele z różnymi grafikami na bluzach i T-shirtach, dla dziewczyn i teraz też już chłopaków.

Motywem przewodnim jest Radom, prawda?
Mój basic to bluzy z napisem „Radomianka" i z obrazkiem ciastka w środku – niewiele osób wie, że mamy takie ciastko, które gdzie indziej nazywa się Wuzetką. Połączyłam to z ubraniem, no wiesz, takie ciacho dla fajnych dziewczyn.

Dlaczego postanowiłaś stworzyć własną markę?
Od 15 lat jestem makijażystką, co do niedawna było moim głównym źródłem dochodu. Przez ten czas patrzyłam na prace projektantów, którzy pokończyli szkoły, mają techniczne zaplecze – zawsze ich podziwiałam. Chciałam zrobić swoją markę, coś lokalnego; coś, co mogę sama zaprojektować i zrobić. Tak w ogóle, to wpadłam na pomysł Radomianki, kiedy byłam bardzo chora…

Jak to?
Rok temu przed świętami Bożego Narodzenia mieliśmy w domu wielki remont, w tym czasie bardzo się rozchorowałam – w pewnej chwili cała praca spadła na mojego męża, a ja leżałam praktycznie nieprzytomna. W pewnej chwili się obudziłam, otworzyłam oczy i powiedziałam sama do siebie: „To jest to! Radomianka!". Zobaczyłam ten mój basic z ciachem. Następnego dnia projekt przeniosłam na komputer. Narysowanie tego dodało mi takich skrzydeł, że poczułam się, jakbym prawie ozdrowiała.

Reklama

Jak twoi bliscy zareagowali na twój pomysł?
Moi bliscy i znajomi wiedzą, że jestem energiczną osobą i często wpadają mi do głowy różne pomysły. Rozesłałam swoim koleżankom i modelkom, z którymi pracowałam przy sesjach zdjęciowych moje logo, które wymyśliłam – podobało im się.

Byłem na numetalowej imprezie, by sprawdzić, czy nu metal w Polsce jest już martwy

To był początek?
Na początku nie wiedziałam, co z tego będzie. Bałam się, jak to zostanie odebrane, czy ludzie nie będą się z tego wyśmiewać. Obawiałam się też, że zaraz ktoś mnie porówna do Warszawskiej Lali, który jest już znanym produktem. Myliłam się. To, z czego jestem najbardziej szczęśliwa, to że ruszyłam w dziewczynach, a szczególnie w tych młodych, że można być dumnym, że jest się z Radomia; że to nawet modne. Bo wiesz, o Radomiu z reguły się nie mówi dobrze. Wciąż ta chytra baba przykręca nam śrubę – wciąż ludzie się gdzieś tam z nas wyśmiewają.

Na zdjęciu Ewelina Szymańska. Zdj. Paweł Starzec.

Jak się z tym czujesz, kiedy słyszysz te żarty?
Myślę, że mamy już do tego dystans. Ani nas to śmieszy, ani tak naprawdę nie wkurza. Ostatnio widziałem w telewizji, jak rozdawano na wizji przechodniom rogale Marcińskie – i podeszła pani zaczęła je pakować do reklamówki. W każdym mieście może zdarzyć się chytra baba.

Czym dla ciebie jest lokalny patriotyzm?
Zawsze funkcjonowało tu takie przeświadczenie, że temu, komu się nie udało, to został w Radomiu – ja tak nie uważam. Jestem dziewczyną, która wychowała się na jednej z przemysłowych dzielnic Radomia, gdzie kiedyś tętniło życie – były zakłady metalowe, była tytoniówka. Mój dziadek pracował w fabryce, tak samo, jak mój ojciec. Tu się działy rzeczy, teraz brakuje nam tego – teraz jest tu więcej marketów, niż miejsc pracy. Myślę, że przez to zapomnieliśmy o lokalnym patriotyzmie. Teraz młodym ludziom wydaje się, że jak założą bluzę z białym orzełkiem na piersi, to już wystarczy i są patriotami – a nie zawsze znają historię. Trzeba pamiętać, że ludzie, którzy mieszkają tutaj w Radomiu, kreują nasz obraz, jak jesteśmy postrzegani przez innych.

Reklama

Co w twoim życiu zmieniła Radomianka?
Dała mi wiarę, jak wiele fajnych rzeczy jeszcze można zrobić w życiu. Dzięki niej mogę powiedzieć, że jestem szczęściarą, która łączy pracę z pasją.

Jeżeli chcesz więcej historii z Polski, polub nasz nowy fanpage VICE

Chciałem jeszcze zobaczyć trochę Radomia, więc Ewelina zabrała mnie na główną ulicą miasta, Żeromskiego. Weszliśmy na szeroką ulicę, pokrytą kocimi łbami, jakich pewnie wiele w Polsce, jednak krajobraz wywołał u mnie mieszane uczucia; co chwila na trasie mijaliśmy zamknięty sklep z pustymi witrynami – wyglądający, jakby od lat nikt tego nie ruszał, a w środku zaczęło już straszyć. Sklepiki upadają, na rzecz galerii, usłyszałem od Eweliny: „Ludzie wyjeżdżają, bo nie ma pracy. W jednym markecie pracujesz, w drugim wydajesz pieniądze". Szybko dodała jednak, że i tak jest lepiej, niż kiedyś.

Podobno jednak nie wszystkim transformacja Radomia się podoba, o czym dowiedziałem się stojąc przy pierwszym w Polsce pomniku pary prezydenckiej – Marii i Lecha Kaczyńskiego, który powstał dzięki dobrowolnej zbiórce pieniędzy. Usłyszałem, że głównie starsze osoby nie wyobrażają sobie tego miasta bez czci dla tradycji do kościoła; a co do pomnika odniosłem wrażenie, że wraz z upamiętnieniem ofiar katastrofy smoleńskiej, pełni też funkcję symbolu społecznych nastrojów w tym miejscu.

Niedawno pojechałam do Warszawy i spacerowałam po rynku. Zobaczyłam tam wielokulturowość, kolorowych ludzi. Pomyślałam sobie, że Radom dzieli tylko 100 km, a można odnieść wrażenie, że jesteśmy zupełnie innym krajem. Wydaję mi się, że Radom jest jednak wciąż dość radykalny

Reklama

Pomnik stoi obok liceum Kopernika i kościoła Bernardynów. Kiedy przy nim staliśmy, zostaliśmy zmierzeni wzrokiem przez mijającego nas przechodnia – oddalając się, jeszcze kilka razy odwracał się w naszą stronę.

Autor tekstu z śp. parą prezydencką. Zdj. Paweł Starzec.

Na koniec naszej wycieczki po mieście zatrzymaliśmy się w jednej z knajp, przy miejskich fontannach, gdzie czekało na nas dwóch miejscowych aktywistów – Dawid Ruszczyk i Michał Falkiewicz, twórcy stowarzyszenia Siła w Aktywności, walczący ze złym PR-em miasta, także wśród jego mieszkańców. „Najlepszą rzeczą w Radomiu jest to, że miasto przechodzi fazę rozwoju. Trzy lata temu tu się nic nie działo. Teraz jest Radomianka, tworzą się coraz fajniejsze imprezy. Kiedyś utożsamiano to miejsce ze starymi ludźmi, a mieszka tu naprawdę sporo fajnych osób", powiedział Michał Falkiewicz. „Trzeba ich tylko zachęcić do wspólnego działania", dodał Dawid.

Opowiadali mi o pomysłach na aktywizowanie lokalnej społeczności, o przysłowiowym „wyciąganiu ludzi z domów". W całym tym zapale, którego w tym nie brakowało, odniosłem wrażenie, że mówiąc o imprezach i kulturalnych spotkaniach – chcą dawać ludziom igrzyska, kiedy brakuje chleba. Bo kiedy nie ma pracy lub zarabia się najniższą krajową, chyba prędzej myśli się o przetrwaniu, aniżeli fajnych eventach. Wtedy usłyszałem, że Dawid przez dwa lata dojeżdżał do Warszawy, mając tam pracę – ale to nie przekonało go, by zostawić Radom.

Na zdjęciu Dawid Ruszczyk, Michał Falkiewicz i Ewelina Szymańska oraz autor tekstu. Zdj. Paweł Starzec.

Michał dodał do tego: „Ok, rozumiem to, rozumiem tę panią, która siedzi 8 godzin za kasą, ale kiedy kończy się jej zmiana i wychodzi z pracy, kogo zobaczy na ulicy? Inne smutne panie, szary tłum, pozostaje się tylko wtopić, tak?".

Reklama

Na koniec przybiliśmy sobie piątki, wymieniając się jeszcze anegdotkami na temat Radomia, więc opowiedziałem im historie o wielkanocnej lamie. Wszyscy się z tego śmieliśmy – „no tak, Radom". To było bardzo miłe popołudnie.

Wygląda też na to, że to właśnie ta szydera i czarny PR na temat miasta zmotywował młodych aktywistów do działania – bo chyba każdy w Polsce słyszał o Radomiu, ale mało kto coś o nim wie.