FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Gietykieta – z wizytą w ojczyźnie

Zanim rozwinął się ksenofobiczny pseudo-patriotyzm odpowiedzialny za naszą reputację na świecie, był taki czas kiedy bycie Amerykaninem polegało na spędzaniu pierwszych lat życia w jakimś innym kraju, a później przenoszeniu się do Stanów
T. Kid
tekst T. Kid

Zdjęcie: puuikibeach, via Flickr.

Zanim rozwinął się ksenofobiczny pseudo-patriotyzm odpowiedzialny za naszą reputację na świecie, był taki czas kiedy bycie Amerykaninem polegało na spędzaniu pierwszych lat życia w jakimś innym kraju, a później przenoszeniu się do Stanów. W moim przypadku wyglądało to tak, że w wieku 13 lat, rozwód moich rodziców wyrwał mnie z Tajlandii i wyrzucił w Nowym Jorku.

Rodzice osiedli w Tajlandii krótko po tym jak przyszedłem na świat. Było to spowodowane pracą, którą mój ojciec dostał po doktoracie. Nazywałem to miejsce domem, nigdy nie wątpiąc, że to właśnie tam będę dorastał. Pomijając pracę ojca, nic nas z Ameryką nie łączyło, ani obywatelstwo, ani rodzina. Niedługo po tym jak opuściliśmy z mamą Tajlandię, ojciec i brat zrobili to samo. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, wylądowaliśmy z bratem w kraju oddalonym o pół świata od miejsca które uważaliśmy za dom, bez żadnej nici która by nas z nim łączyła.

Reklama

Dzięki temu, że w Tajlandii uczęszczaliśmy do amerykańskich szkół, asymilacja w nowym środowisku poszła stosunkowo gładko, a nostalgia za dawnym domem zaczęła stopniowo ulatywać. Zaraz przed swoimi dwudziestymi trzecimi urodzinami, mój brat wpadł na genialny pomysł- uznał, że powrót do naszej ziemi ojczystej może nam dobrze zrobić. Byłem drugoroczniakiem na studiach i muszę przyznać, że w ciągu tych sześciu już lat spędzonych w Ameryce narosła we mnie spora doza ciekawości na temat aspektów życia w Tajlandii, które nie interesowały mnie kiedy jeszcze byłem dzieckiem. Głównie mam na myśli to, że jako trzynastolatek nie miałem pojęcia czym jest marihuana, natomiast do czasu studiów tak się w niej rozkochałem, że nie mogłem sobie wyobrazić już jakiejkolwiek rozrywki bez jej udziału. Tajlandia pachniała obietnicą odmian i smaków o których istnieniu nie miałem pojęcia, gdy tam mieszkałem. Co więcej, nie piłem alkoholu będąc dzieciakiem, a teraz miałem okazję zanurzyć się w nocnym życiu Bangkoku. Zanosiło się na przygodę przesiąkniętą odurzeniem.

Kiedy nadeszła zima, a w południowo-wschodniej Azji pogoda akurat nabierała rumieńców, spakowaliśmy się i ruszyliśmy w naszą 3-tygodniową wyprawę do Bangkoku, a później dalej na południe w poszukiwaniu plaż. Wszystko było luźno zaplanowane wokół zjazdu absolwentów liceum mojego brata, odbywającego się co pięć lat. Obawiając się pewnych trudności, zapytałem go jak będzie się wyglądać nasze zaopatrzenie w trawę. Odparł, że jego kumpel Prik (tajlandzki odpowiednik chilli), wszystkim się zajmie.

Reklama

Brat w dzieciństwie nigdy mi się z tego nie zwierzył, ale Prik był jego mentorem, jeśli chodzi o zielsko. Jako rodowity Taj miał kontakty niedostępne dla importowanej młodzieży, więc to właśnie on odpowiadał za pierwsze przeżycia mojego brata z ziołem. Było to w łazience filii Hard Rock Cafe w Bangkoku. Od czasu kiedy wyłonił się z zamglonym spojrzeniem zza drzwi z piktogramem gitary, pokochał marihuanę szczerym uczuciem. I zawsze miał pod ręką Prika, żeby mu za to dziękować i pielęgnować ten związek. Ja z kolei przez indukcję- również miałem za co podziękować Prikowi.

Kiedy przybyliśmy na miejsce, pojawił się Prik z charakterystyczną, foliową torebką- przedmiotem częściej spotykanym w Tajlandii niż gdziekolwiek indziej. Była wypełniona po brzegi minimalnie przetworzoną trawą. Wyglądała jak shwag, jednak po zapaleniu okazało się, że ma kopa, byliśmy na porządnym haju, przy okazji mieliśmy w ustach kapcia dającego się wyleczyć jedynie mrożoną tajską herbatą.

Oszacowaliśmy, że w worku jest około 70 gramów, a po przeliczeniu wyszło nam, że to około 15 dolarów za uncję (28 gram). Po matematycznym wysiłku, wymieniliśmy z bratem porozumiewawcze spojrzenia, wiedzieliśmy, że będziemy mogli szaleć z tym towarem. W pierwszym tygodniu paliliśmy do oporu, bez przerwy, strzepując resztki po skręceniu jointa prosto do śmieci, a niedopalone blanty wyrzucając jak papierosy. Mieliśmy stafu dużo więcej niż pomysłów co z nim zrobić, co mocno odbiło się na naszym zachowaniu.

Reklama

Któregoś dnia pokojówka Prika znalazła w pokoju, który zajmowaliśmy nasze porozrzucane skarby i niezwłocznie podzieliła się tą informacją z jego rodzicami. Za pośrednictwem Prika, wyrazili swoje zaniepokojenie. Gdybyśmy zostali z tym złapani w Tajlandii, oznaczałoby to kłopoty na które oni nie mogli by już nic poradzić. Ostrzeżeni, wzięliśmy radę do serca i postanowiliśmy ograniczyć spożywanie w miejscach publicznych czy samochodach. Kiedy nadeszła pora na dostawę, pozostawiliśmy całą transakcję Prikowi, a sami pojawiliśmy się wyłącznie aby przechwycić torbę.

Jakimś trafem, niedługo po tym zakupie, braliśmy udział w obradach w sprawie jednego z kolegów brata. Wielu dawnych znajomych z całego świata uznało, że Harry ma problem z prochami. Niczyjej uwadze nie umknęło również to, że Harry odpuścił sobie studia, podejrzewano go o objawy schizofrenii. Jako młodszy brat jednego z kolegów Harry’ego, a zwłaszcza jako koleś z siedemdziesięcioma gramami zioła w kieszeni, czułem, że jestem zbędną postacią. Zgromadzenie nabrało tempa, kiedy okazało się, że Harry absolutnie nie uwierzył w to co się dzieje, na co jeden ze znajomych zaproponował, żebym użyczył odrobiny towaru którym dysponuję, aby go chociaż trochę uspokoić. Starszy T.Kid miałby pewne obiekcje, jednak wtedy byłem młodszą wersją siebie, chciałem smażyć przy każdej możliwej okazji, więc wyraziłem zgodę. Wyjęcie potrzebnej ilości z moich spodni nie było łatwe, Harry zauważył moje zapasy i zaczął mamrotać pod nosem, że ukradłem to komuś, kogo on zna. Usiłowałem to zbyć śmiechem i zmienić temat, ale okazało się to nadzwyczaj trudne. Koniec końców, brat odwrócił jego uwagę papierosem, którego zareklamował jako blanta, co dla mnie było świetną okazją do wymknięcia się z pokoju z moim towarem.

Widok domu w którym dorastaliśmy, przechadzki wokół miejsc, które wydawały się nieopisanie skurczyć przez ten czas spowodowały, że nasze umysły coraz bardziej pogrążały się w rozmyślaniach. Zdławiliśmy ten egzystencjonalny kryzys udając się w jedyne miejsca na kampusie, w którym mogliśmy się oddać rozmyślaniom nad dzieciństwem, bez niczyich niespodziewanych wizyt. Za czasów naszej młodości, pobliskie boisko do krykieta służyło jako arena zmagań we wszystkich sportach z wyjątkiem krykieta, a oprócz tego było centrum wszystkich wydarzeń uniwersyteckich i szkolnych jakie się w tym czasie odbywały. To właśnie tutaj się rozsiedliśmy, na samym środku boiska i odpaliliśmy największego blanta całego wyjazdu. Zamiast jednak oddawać się jakiemuś marihuanowemu objawieniu, zeszliśmy po prostu z terenu kampusu, zostawiając za sobą wszystkie wspomnienia. Tak jak to robią zwycięzcy. Wróciliśmy do Ameryki i do naszego amerykańskiego życia. Trochę szkoda, ale od tamtej pory nie byliśmy już w Tajlandii ani razu.

Zobacz też:

Gietykieta - pozdrowienia z Cannabis Cup
Gietykieta - co nosić do blanta
Gietykieta - lepiej zostać w domu