FYI.

This story is over 5 years old.

The Syria Issue

Porzuciłam dom dla Wolnej Armii Syrii

Kiedy wybuchło powstanie, byłam przeciwna zbrojnej rewolucji. Później jednak okrucieństwa popełniane przez wojsko syryjskie zmusiły mnie do weryfikacji moich poglądów na temat możliwości zaistnienia pokojowego ruchu oporu.

Ilustracja: Daniel David Freeman

Loubna Mrie dorastała w rodzinie alawickich notabli, ale w przeciwieństwie do większości wyznawców szkoły dżafaryckiej, Loubna nie popiera reżimu Assada. Kiedy w marcu wybuchła wojna i wojska Assada zaczęły strzelać do cywili, uległa namowom przyjaciół i poparła rebeliantów z rodzącej się wtedy Wolnej Armii Syrii w Damaszku. W lutym przez sześć miesięcy zajmowała się szmuglem broni.

Reklama

Kiedy wybuchło powstanie, byłam przeciwna zbrojnej rewolucji. Później jednak okrucieństwa popełniane przez wojsko syryjskie zmusiły mnie do weryfikacji moich poglądów na temat możliwości zaistnienia pokojowego ruchu oporu. Musicie wiedzieć, że Wolna Armia Syrii nie jest wojskiem złożonym z obcych najemników.

Ci bojownicy to nasi przyjaciele, z którymi łączyły nas wspólne protesty i praca, zanim powstały jakiekolwiek siły rebelianckie. Wiedziałam, że potrzebują pomocy, więc spytałam się, co mogłabym dla nich zrobić. Jeden z bojowników powiedział mi, że brakuje im nabojów. Zadzwoniłam wtedy do mojego kumpla, który zabrał mnie do pewnego miejsca (nieodpowiedzialnością z mojej strony byłoby ujawnienie nazwy), gdzie można było je kupić. Musiałam je przemycić. Nie jest to szczególnie skomplikowane, ale bardzo niebezpieczne. W punktach kontrolnych nie zwraca się uwagi na Alawitów, chrześcijan i Druzów (wyznawców odłamu szyizmu, łączącego w sobie cechy innych wyznań z regionu). Rząd i pro-reżimowa milicja szabiha (uzbrojeni mężczyźni w cywilu) wierzą, że antyrządowi działacze to wyłącznie sunnici. Dlatego nie przeszukują dokładnie wyznawców innych religii. W tych okolicznościach można przemycić praktycznie wszystko, nawet broń.

Pewnego dnia szmuglowałam naboje z moim kumplem, kiedy zatrzymała nas policja. Chcieli zobaczyć dowód rejestracyjny naszego samochodu. Potrzebne dokumenty znajdowały się pod pudełkiem nabojów, wciśniętym między fotele. Razem z kumplem ostrożnie wyciągaliśmy dokumenty-gdybyśmy potrącili pudełko, na pewno w środku zagrzechotałyby naboje. Władze nie spodziewają się, że ktoś mógłby przewozić coś takiego ze sobą, w tak bezpośredniej styczności z ciałem. Dzięki temu udało nam się wyjść cało z tej sytuacji.

Reklama

Kiedy byłam w Salmie niedaleko Latakii, czyli najniebezpieczniejszej okolicy w górach, koleś z Wolnej Armii Syrii przeprowadził ze mną wywiad przed kamerą. Miałam wprawdzie zasłoniętą twarz, ale kiedy materiał ukazał się na youtubie, ludzie od razu mnie rozpoznali. Dostawałam wiadomości na facebook'u o treści: "powinnaś się wstydzić, zdradziłaś nas, a teraz służysz terrorystom." Wiele osób z mojego miasta rodzinnego i krewni mojego ojca nadal przysyłają mi pogróżki, w których piszą, że przy pierwszym spotkaniu mnie zabiją. Planowałam wyjechać z Damaszku jeszcze zanim na youtubie pojawiło się to nagranie. Ale teraz boję się, że nie będę mogła tu nigdy wrócić. Większość moich przyjaciół aresztowano, wielu z nich zginęło, a Damaszek był pod nieustannym oblężeniem. Pełno było w nim punktów kontrolnych, a służący tam żołnierze Assada znali moje nazwisko. Tak więc filmik na youtubie nie był jedynym powodem mojego wyjazdu. Ale to przez to nagranie uprowadzono moją matkę. Od sierpnia nie mam od niej żadnych wiadomości, nie wiem nawet, czy nadal żyje.

Wiedziałam, że nie uda mi się pomyślnie przejść kontroli granicznej; dlatego Wolna Armia Syrii pomogła mi w sierpniu zbiec do Turcji. Przez trzy godziny wspinaliśmy się po górach, aż w końcu dotarliśmy do Stambułu. Mimo wszystko, nie boję się o przyszłość Syrii.

Zobacz też:

Przewodnik VICE po Syrii

Diabeł taki straszny jak go malują

Pojechałem do Syrii uczyć się jak być dziennikarzem