FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Upodlonko z upokorzonkiem

Ogólnie przyjęte jest, że jak odlewasz się do zlewu podczas mycia zębów, bo nie chce ci się przenieść do kibla, to jesteś „lekko pojebany”. Raczej w normie. Przecież nie zrobiłeś kupy. To byłoby chore!

Ogólnie przyjęte jest, że jak odlewasz się do zlewu podczas mycia zębów, bo nie chce ci się przenieść do kibla, to jesteś „lekko pojebany”. Raczej w normie. Przecież nie zrobiłeś kupy. To byłoby chore!

Za to jak hejtujesz wszystkich w necie i trolujesz każdy pojawiający się komunikat, to wszystko z tobą OK. Ty też czujesz się z tym dobrze. Upodlonko z upokorzonkiem to taki nowy sport narodowy Polaków.

Reklama

Liczba użytkowników Junior Brand Manager – to ta strona z uśmiechniętą babą, co ją prowadzimy (stronę, nie babę) – nadal rośnie i niedawno przekroczyła 20 tysięcy. W tej sytuacji czasem jest niemiło, bo pojawiają się trolle, muminki i inne wiedźminy – pewnie wie to każdy, kto zajmuje się prowadzeniem jakiejkolwiek strony, której odwiedzających jest więcej niż twoja Stara i dziewczyna. Każdy z nas się z trollami spotyka, ale jeden czy dwóch pojebanych znajomych na prywatnym profilu to nie pięćdziesięciu czy stu na stronie. Szczególnie, kiedy ma się do czynienia ze śmietanką z branży mediowej (ci co kasę za siedzenie na fejsbuku dostają). Ci są gorsi, bo są kreatywni – a tak im się przynajmniej wydaje i tego bardzo by chcieli. Tak więc, poza standardowymi “sucharami”, “Sztrasburgerami” i “Chuj-w-ten-postami”, dostajemy wykwintniejsze pojazdy, takie jak: “To nie jest śmieszne, a autor powinien się zastanowić nad swoim życiem…”, “Widać z daleka, że w ogóle nie macie do czynienia z social media…”, “Jesteście ignorantami i ośmieszacie się tylko…”, i tu następuje jebnięcie linkiem do artykułu z Wikipedii – najbardziej uwielbianego źródła wiedzy trollasów (PWN? Nie znam).

Wiele z tych komentarzy jest tak ładnie, kreatywnie napisane, przemyślane i dopieszczone. Chodzi o to, żeby nikt nie pomyślał, że ma tu do czynienia ze zwykłym prostakiem z Wykopu albo Wrzuty - takim co ci CAPSLOCKIEM zrobi krater z dupy, wyśle na priva wiadomość, że będziesz jechany dwudziestocalowym naganiaczem, albo jeszcze pod chatę z kolegami przyjedzie - tylko z kimś, kto sprawnie włada słowem, jak ublyża, to po młodopolsku, i ma czarny pas w poniżaniu.

Reklama

Tak więc trzeba uważać. Każde posunięcie jest bacznie obserwowane i na pewno zostanie skomentowane. Można by się pokusić o stwierdzenie, że twoi hejterzy są twoimi najwierniejszymi fanami. Może nawet warto takich zacząć doceniać za uwagę i czujność. Założe się, że koszą wszystkie konkursy, gdzie pierwsza osoba, która wyśle maila, wygrywa.

Kiedy przenieśliśmy się na Bloggera, rozpętało się małe piekiełko w szeregach hejterów. “Co to ma, kurwa, być, że muszę kliknąć linka, zamiast kliknąć obrazek? Co za, kurwa, nędzarze!”, “ Albo robicie na Facebooku albo chuj z wami!” i lepsze: “Typowo polskie; mają dużo użytkowników, były wywiady i sodówa do głowy uderza. Kasę będą na reklamach trzepać. Co za chuje!”.

Jednak do moich ulubionych należą ci, którzy po komentarzu w klimacie wyżej wymienionych, dopisują magiczne… “zabieram Lajka!”. Zabieram wam, chuje, mojego wartego 35 tysięcy Euro lajka i niech wszyscy o tym wiedzą! Przy prostej matematyce – dajmy na to 17 567-1=17 566 – zastanowiłbym się na potęgą swojego zabrania lajka i tym, jak bardzo admini albo inni użytkownicy się tym przejmą. 14 osób z całego fejsbuka zajrzy przypadkiem do komentarzy i to zobaczy. 3% się tym przejmie. 0,01% pomyśli: “Zrobię to samo. Niech se chuje nie myślą, że bedą mną rządzili!”. Ty: 1, Admini chuje: 0. So much win!!!!! Myślę, że młodszemu bratu z gimnazjum to zaimponuje.

Bawi mnie to niemiłosiernie i zawsze zastanawia mnie, co sobie taki koleś albo taka kolesiuwa myśli. Siedzi sobie, taki czerwony i lekko trzęsący się, przed monitorem służbowego Maca i dochodzi do wniosku, że nie zostawi tego (np. zmiany zdjęcia profilowego na fanpage’u) tak po prostu. W końcu fejsbuk to poważna sprawa. Tym bardziej strony ze śmiesznymi obrazkami!

Reklama

Najpierw układa sobie w głowie tekst. Ma być kreatywny hejt, więc trzeba to przemyśleć. Przypomina sobie wszystkie giganty literackiego pojazdu, szperając w książkach Bukowskiego. „Niech wiedzą, jaki ze mnie lyterat-straceniec”. Potem sprawdza w Google’ach pisownię co trudniejszych wyrazów. Jakikolwiek pojazd zostanie zdisowany, jeżeli wkradnie się literówka. Jeżeli będzie to ortograf, osoba jest skończona. Przez kolejne pół roku znajomi będą takiego oznaczali w statusach tuż obok słowa “pizda”, a pan obsługujący windę w budynku, w którym pracuje, będzie strzelał z palca na osoby widok.

Jak już złoży to swoje śmiercionośne narzędzie fejsbukowej zagłady, wpisuje i wysyła. Potem siedzi chwilę i odświeża stronę, żeby zobaczyć, czy znajdą się tacy, co to poprą. Bach! Jedna osoba lubi to! Jest zemsta! Jest sława! Na pół powiatu! Teraz wstanę, wezmę chusteczki i kremik, pójdę do lustra i zwalę sobie… albo nie – dziś pojadę na sucho.

Patryk B.

Więcej Junior Brand Manager:

Przerwa na reklamę