Mój pierwszy i ostatni OWF

FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Mój pierwszy i ostatni OWF

Chłop z mazur w wielkim świecie Orange Warsaw Festival 2014

Moje wyobrażenia na temat rozdmuchanego i wypromowanego Orendża niestety minęły się z rzeczywistością. Chociaż „minęły”to i tak zdecydowane niedopowiedzenie. Realia, a wymuskany obraz stwarzany pod publikę mogę porównać jedynie do potężnego zderzenia z ceglanym, solidnym murem. Brutalne morderstwo złudzeń, doszczętne rozczarowanie.

Do stolicy dotarłem JESZCZE odurzony zajebistym lajnapem, rewelacyjnymi muzykami z całego świata i nieziemskim klimatem, którego niestety w żaden sposób nie odczułem na własnej skórze.

Reklama

Cały ten festiwal to na pewno nie miejsce, w które będę chciał wrócić, pomimo że muzycznie nie mogłem lepiej trafić, istny strzał w dziesiątkę - BMTH, Kingsi, Florence, Prodigy, The Kooks, Xxanaxx itd. Nieco absurdalne, prawda? Czołowi artyści z całego świata, a ktoś ma jeszcze czelność psioczyć? Typowa polaczkowatość - nigdy dobrze, nie dogodzisz.

„Klimat” - to słowo klucz wszystkich tego typu imprez. Feralny klimat, którego tak cholernie bardzo mi brakowało. Po co jechać na taki event gdzie brak popieprzonych ludzi, półnagich panienek tańczących pod sceną, naćpanych ludzi latających pod nieboskłonem czy nawet tych umierających gdzieś po kątach z przepicia? Według mnie po niewiele.

Na Stadionie Narodowym brakowało właśnie tej całej otoczki tworzącej niepowtarzalną atmosferę: pola namiotowego, ohydnych TOI TOI, magicznych interesów po kątach i całej reszty, której nie udało się tu uchwycić. Może to tylko moje subiektywne spostrzeżenia, ale na pewno nie tego się spodziewałem. Na każdym kroku jakiś wścibski ochroniarz, wszędzie coś oderwanego od koncertowych realiów. Z trudem nawet było o ustronne, nieco bardziej romantyczne miejsce od plastikowego kibla, do którego można by było zaciągnąć jakieś sympatyczne dziewczę i porozmawiać o obecnej sytuacji w kraju. Szkoda, bo takie wymiany poglądów zawsze są cenne i niejednokrotnie dostarczają wielu wspomnień.

Wszystko zamknięte w stadionowej puszcze, trochę pseudo-atrakcji na zewnątrz. Ludzie wchodzą, wyciągają swoje ajfoniki i tym podobne, nagrywają koncerty, robią pierdyliard bzdurnych selfies, spamują na fejsie, na Instagramie zasypują haszami oznaczając wszystko, co tylko się da, a następnie kończy się koncert i wszyscy wracają do swoich przytulnych norek. Każdy z tych ludzi ma swój świat, swoje kredki, swoją zamkniętą mydlaną bańkę. Nie spotkałem tam kogoś, kto nie byłby odizolowany, szary, nudny, przeciętny.

Reklama

Na co jeszcze mam zamiar ponarzekać?

Na brak piwa na terenie miasteczka, ale tego prawdziwego. Żenujące jest picie czegoś na podobieństwo piwa AKA 3,5% alkoholu. Naturalnie wniesienie połówki rudej na teren imprezy nie było większym problemem, ale zawsze lepiej jest usiąść jak człowiek przy barze, w wyznaczonej strefie, no gdziekolwiek! Preferuję kulturalnie posiedzieć przy browarze, a nie chować się po krzakach z myślą "a może się uda".

Kolejna sprawa – nagłośnienie.  Za dużo nie trzeba mówić. Tragedia. I tym razem nie jest to tylko moja opinia. Beznadziejność i nieprofesjonalizm, syczącą kakofonię dźwięków odczuwam na własnej skórze, mimo relacjonowania OWF po trzech dniach.

Najlepiej wspominam powroty do hotelu nad ranem – od czwartku do niedzieli, popieprzony after na plaży nad Wisłą  i.. pewną rudą osobniczkę płci pięknej. Reszta była zwykła - „Aha, był sobie koncert, no, no było fajnie. Tak, mam kaca. widzimy się za rok? Nie, znajdę coś lepszego".

ZAMILSKA

FAJNE KAPELE I ICH FANI DO BANI

TEMPLES