FYI.

This story is over 5 years old.

Festivals

Jestem pozerem i jaram się Death Grips, czyli relacja z Wrocław Industrial Festival

Podczas festiwalu jakaś typiara usłyszała, jak rozmawiałem ze znajomym o tym jak bardzo obaj lubimy Death Grips. Popatrzyła na nas z niesmakiem i powiedziała typowi z którym stała, że gadamy o bardzo chujowym zespole

Sol Invictus, fot. ze strony zespołu.

Przyznaje się bez bicia, że nie partycypuję w scenie industrialnej zbyt aktywnie, także kiedy jechałem do Wrocławia na Industrial Festival nie do końca wiedziałem czego mogę się spodziewać. Właściwie to oprócz słuchania płyt w domu nigdy nie byłem na żadnym stricte industrialowym wydarzeniu. Nie jestem żadnym truskulowcem. Podejrzewam, że wielu psychofanów industrialu nazwałoby mnie po prostu żółtodziobem. Nie jestem też jakimś szczególnym fanem puryzmu w zakresie danego gatunku muzycznego.

Reklama

Lubię Death Grips, a na ich płytach pobrzmiewają echa industrialu. Słychać na nich również echa starego jungle i rave, co dla niektórych będzie zaletą, a dla innych zapewne wadą. Podczas festiwalu jakaś typiara usłyszała, jak rozmawiałem ze znajomym o tym jak bardzo obaj lubimy DG. Popatrzyła na nas z niesmakiem i powiedziała typowi z którym stała, że gadamy o bardzo chujowym zespole. Tak jak uprzedzałem nie jestem purystą i lubię gatunkowe mezalianse czy kolaże (o ile się nieźle kleją).

Nie zmienia to faktu, że lineup nawet mnie wydawał się całkiem eklektyczny. Korzystając z definicji Simona Reynoldsa mieliśmy okazję zetknąć się z różnymi odnogami pojętego post punka.

Dzień Pierwszy

Na set dj Jakuba S. nie dotarłem, gdyż mój pociąg wkoleił się spóźniony na Dworzec Główny we Wrocławiu nieco po 20. Złapałem taryfę, bo średnio się orientowałem gdzie jest przystanek tramwajowy, a czas naglił. Pomimo krótkiej trasy i ewidentnego ogarnięcia, że jestem turystą pan z taksówki nie kluczył ze mną po mieście. Gdy dotarliśmy na miejsce powiedział, że jest uczciwym złodziejem i nie będzie ze mnie zdzierał. Podziękowałem za wcześniejszą rozmowę i szczerość, zapłaciłem i udałem się w kierunku gotyckiego klasztoru na Purkyniego 1.

Gdy dotarłem do klubu, trafiłem na końcówkę setu Tabor Radosti. Muzyka Czechów to dark ambientowe pejzaże przeplatane IDM-owymi tempami. Dźwiękowa forma zawierająca treść odwołującą się do neoplemiennej tożsamości. Reverb rozjebany na cały zychel. Na pohybel selektywności. Tapnięcia i capnięcia z szumem i pogłosem najważniejsze. Co kto lubi. Mi najbardziej z ich setu przypadły do gustu badtripowe wizualizacje w kolorze żółto-zgniłej zieleni.

Reklama

Na scenę zainstalował się postpunkowy duet z UK – Black Light Ascension. Minimalistyczny, zimnofalowy, ale nie pozbawiony momentami wręcz synthpopowej przebojowości set. Wszystko mi się podobało do momentu kiedy wokalista nie zaczął brzdąkać bez ładu i składu na basie kompletnie od czapy. Może używanie basu jako przeszkadzajki ma sens, gdy gra się drony albo noise, ale tutaj pasowało jak pięść do nosa. Gdyby jeszcze używał jakieś reverbu. Nie mam problemu z tym, że artysta może być czasem deczko pijany i może go ponieść. Fajnie jednak jak ponosi go z sensem. Pomimo tych najebanych improświrków z jego strony, było dobrze.

Ostatni tego wieczoru miał wystąpić Tony Wakeford (nie licząc afteru). Obsadzenie jegp Sol Invictus headlinerem wieczoru było strzałem w dziesiątkę. W przeszłości był związany z National Front. Utwór Above The Ruins (wcześniejszej kapeli Wakeforda) znalazł się na składance obok takich tuzów brunatnego rocka, jak Skrewdriver czy Brutal Attack. Dziś Wakeford po przejściach z depresją odżegnuje się od skrajnej prawicy, a nawet więcej. Ponoć odbił nieco na lewo i wypowiada się ciepło o walce klas z perspektywy klasy pracującej.

Przeczytaj wywiad z Prussian Blue, neonazistowskim zespołem dwunastoletnich blond-siótr.

Ok, to by było na tyle jeżeli chodzi o politykę. Muzycznie to po prostu kawał dobrego songwritingu. Smutnawego, egzystencjalnego songwritingu. Kupuję sposób narracji Wakeforda. Zarówno dobór instrumentów jak i jego lekko fałszujące partie wokalne. Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem, a jak do tego słucha Morriseya to niech sobie przypomni, jakie on sadzi fałsze.

Dzień Drugi

Napełniwszy brzuch tajskim posiłkiem z pobliskiej restauracji, ruszyłem na koncert Dainy Dievy. Warto zagłębić się w twórczość tej litewskiej wszechstronnie utalentowanej performerki i wokalistki. Oniryczne połączenie litewskiego folkloru z dronami i ambientem. Serdecznie polecam.

Kolejnym bandem tego wieczoru był inny projekt Tony'ego Wakeforda o nazwie 1.9.8.4..Zespół ten wykonywał przerażanowane numery punkowego Crisis jak i kawałki Death in June, w których tworzeniu miał udział. No cóż, to po prostu punkowe kawałki. Nic dodać, nic ująć.

Reklama

Na parterze rozłożyły się z klamotami panie znane z Sol Invictus – tym razem pod postacią dark ambientowego duetu o nazwie Shadow Biosphere. Wielopłaszczyznowe i ciekawe plany z syntezatorów i beaty wygrywane na padzie w kształcie bongosa. W życiu nie widziałem takiego instrumentu, a trochę instrumentów w życiu widziałem. Bardzo przyjemny set.

Zdecydowanie jeden z lepszych występów festiwalu zaliczyło Splintered. Zespół reaktywował się w tym roku po blisko osiemnastu latach! Jeżeli kojarzycie Skullflower i Godflesh, to Splintered jest zespołem wywodzącym się z tego samego odłamu brytyjskiej sceny. Miazga!

Dzień Trzeci

Dotarłem do klubu gdzieś w połowie setu łódzkiego Abandoned Asylum. Nie wiem czy to zmęczenie nocnymi hulankami poprzedniej nocy, ale wynudzony wyszedłem po dziesięciu minutach. Nie dałem rady. Uwielbiam drony, ale podczas tych dziesięciu minut nie wychwyciłem żadnego fascynującego lub hipnotycznego dźwięku. Może powinienem dokonać odsłuchu w domowym zaciszu.

Wiktor Skok (po lewej) i zespół JUDE.

Treha Sektori widziałem na trasie ze sludge'owym Amenra i blackened crustowym Oathbreaker. Bardzo czytelne drony osadzone w dark ambientowych przestrzeniach. Bardzo dobrze się tego słucha. Misternie dobrana sekwencja dźwięków. Termin misterium, wyśmiewany przez moich znajomych punków pasuje do setu TS jak ulał.

Na scenie parterowej Starego Klasztoru zainstalowała się Valentina Fanigliulo.

Jej jednoosobowy projekt o nazwie Mushy brzmiał jak nieco bardziej czytelna wersja Tropic of Cancer. Takie pościelowe lo-fi wariacje flirtujące z nową falą.

Reklama

Wbiłem na górę do Sali Gotyckiej na gig Test Dept: Redux. Prawilny, oldskulowy skład z południowego Londynu. Ich set brzmiał jak alterglobalistyczna samba z industrialnym przytupem. Bardzo to było dobre. To również skład godny gorącego polecenia.

Znowu zbiegłem na parter. Festiwal powoli zaczął przypominać bieganie po piętrach w poszukiwaniu klas w podstawówce. Sixth June to stacjonujący w Berlinie serbski duet. Walą podobnie jak Mushy, minimalistyczną nostalgią za new wave, ale w bardziej parkietowo przyjaznym wydaniu.

Na górze instalował się już Dominiś Fernow aka Prurient aka Vatican Shadow aka nowa płyta zbierająca kiepskie recenzje. Jak wspomniałem już wcześniej, nie jestem żadnym trueschoolowcem. Nówka Dominisia, Frozen Niagara Falls całkiem mi podchodzi. Podobał mi się też promujący nową nagrywkę set na WIF.

Przeczytaj wywiad z Wiktorem Skokiem z JUDE.

Po koncercie bawiliśmy się ze znajomymi ładnie przy protorave'ach i innych wynalazkach puszczanych przez Wiktora Skoka, szerzej znanego z łódzkiego Jude. Klasa afterek i szampańska zabawa.

Dzień Czwarty

Proza życia i kleszcze stołecznych zobowiązań sprawiły, że musiałem przedwcześnie opuścić Wrocław. Nie widziałem występów Column One, Rigor Mortiss, Different State / 23 Threads i Escape from Warsaw. Jestem jednak pewien, że poziom setów był równie wysoki jak podczas dni poprzedzających niedzielę.

Jeżeli tylko nadarzy się okazja pojawię się na jubileuszowej, piętnastej edycji w przyszłym roku. Pomimo tego, że jestem pozerem, który jara się Death Grips i nie disuje nowego albumu Prurienta