FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Kobiety zarabiają tysiące złotych, pozując nago na Snapchacie

W czasach śmieciówek, kiepskich płac i prekariatu nietrudno zrozumieć, dlaczego niektóre dziewczyny wybierają karierę „ekskluzywnej snapchaterki”
Fot. Elle Monroe

Snapchat to aplikacja, na którą czekało całe pokolenie. Zanim w 2011 roku uruchomiono tę usługę, nastawienie świata do mediów społecznościowych można było podsumować słowami „przede wszystkim stała czujność". Panowało przekonanie, że każde słowo, zdjęcie czy film, które zamieścisz w sieci, trafi na wieki do jakiejś podziemnej serwerowni. Przyszli pracodawcy zobaczą zdjęcie, jak rzygasz w autobusie, a twoja mama trafi na tweeta sprzed lat, w którym określiłeś ją mianem „tej tępej cipy" i błagałeś, żeby ktoś cię adoptował.

Reklama

Wśród ludzi przeważało przekonanie, że w czasach internetu nie można uciec od swojej przeszłości. Jednak Snapchatowi udało się pokonać te lęki: wszystkie wiadomości wysyłane za jego pośrednictwem są usuwane z serwerów firmy zaraz po ich odczytaniu (jeśli snap nie zostanie otwarty, po 30 dniach automatycznie znika). Innymi słowy, możesz publikować co tylko chcesz i nie musisz się niczym martwić. Jak można było się spodziewać, użytkownicy błyskawicznie zaczęli używać tej aplikacji do wymieniania się nagimi zdjęciami. Nie ma w tym nic dziwnego – daj ludziom możliwość pokazania swoich genitaliów, a przynajmniej jedna czwarta z nich to zrobi.

W tym roku w związku z licznymi skargami ze strony rodziców Snapchat zakazał publikowania „niecenzuralnych zdjęć" w zakładce Discover. Firma zabroniła również użytkownikom „rozpowszechniania obscenicznych treści o charakterze seksualnym" w publicznych Stories (ang. relacje). Jednak prywatne Stories i snapy to zupełnie inna bajka: to właśnie dzięki Snapchatowi kobiety mogą prowadzić lukratywny biznes z zacisza własnego domu. Ów biznes polega na udostępnianiu ludziom erotycznych treści na zasadzie pay-per-view.

Stacey Carlaa na Instagramie

Jedną z tych młodych kobiet poznałam kilka lat temu, kiedy przeprowadziłam się do Londynu. Podczas naszego pierwszego spotkania nie miałam pojęcia, w jaki sposób zarabia na życie, ale wystarczyło chwilę ją poobserwować na Snapchacie, żeby wszystko stało się jasne. Raz na jakiś czas zamieszczała zdjęcia swoich piersi (i nie, nie mówię o seksownych fotkach z wypadu na miasto, tylko o całkowicie nagich cyckach). W takich snapach zamieszczała również informacje, w jaki sposób można uzyskać dostęp do podobnych „bonusowych materiałów". Swoje konto reklamowała kokieteryjnymi, ale wciąż cenzuralnymi filmikami.

Reklama

Jako studentka zarządzania na początku pomyślałam, że ta dziewczyna (@StaceyCarlaa) musiała być prawdziwym geniuszem. Za dostęp do filmu pobierała opłatę w wysokości 20 funtów (96 złotych), a z tego, co mogłam zauważyć, jej relację potrafiło jednocześnie obserwować nawet 15 użytkowników (przy czym nikt oprócz niej nie widział ich pseudonimów). Jeżeli Stacey organizuje dwa takie pokazy w ciągu tygodnia, a każdy z nich ogląda przynajmniej 15 osób, to za kilka godzin pracy może zainkasować nawet 600 funtów (2880 złotych).

Widać więc, że zarobki w tej branży są co najmniej przyzwoite. Jednak przez pewien okres bacznie obserwowałam jej Snapchata i zaważyłam, że po jakimś czasie na zdjęciach przestał się pojawiać jej ówczesny chłopak. Zaczęłam się zastanawiać, czy wybrany przez nią zawód wpływał w jakiś sposób na inne aspekty jej życia. „Z pewnością spowodowało to pewne napięcia pomiędzy mną a niektórymi członkami rodziny" – powiedziała Stacey, kiedy ją o to zapytałam. „Przy czym moja mama zawsze okazywała mi bardzo dużo wsparcia".

Rozbieranie się w sieci nie jest niczym nowym. Odkąd kamerki internetowe trafiły do sklepów, ludzie używali ich do pokazywania światu swoich genitaliów. Wielu z nas po raz pierwszy zetknęło się z takim pomysłem (z perspektywy czasu widać, że bardzo problematycznym) w filmie American Pie. Mam na myśli scenę, w której Jim, główny bohater, chce ukradkiem nagrać swoją utratę dziewictwa z graną przez Shannon Elizabeth Nadią. Nie wie jednak, że udostępnił transmisję wszystkim osobom, które znajdowały się na jego liście kontaktów. W konsekwencji wszyscy znajomi są świadkami tego, że Jim doszedł, zanim jeszcze cokolwiek zdążyło się wydarzyć.

Reklama

Historie z najdalszych zakamarków internetu. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Jednak dla wielu osób pokazy erotyczne i pornograficzne (które pojawiły się właściwie w tym samym momencie, co kamery internetowe) stanowiły niepowtarzalną okazję do wybicia się. Z biegiem lat łącza internetowe stały się znacznie bardziej przepustowe, a jakość elektroniki użytkowej uległa znaczącej poprawie. Coraz więcej ludzi było gotowych zapłacić za dostęp do stron dla dorosłych albo przelać pieniądze na konto osoby, która oferowała indywidualne pokazy. I chociaż internetowa pornografia mocno ucierpiała z powodu rozprzestrzenienia się darmowych materiałów, branża zajmująca się produkcją erotycznych wideo czatów i nadawaniem filmów amatorek (ang. camming) kwitnie jak nigdy dotąd – szacuje się, że rocznie przynosi zyski rzędu miliarda funtów (4,2 miliarda złotych). Warto podkreślić, że w przeciwieństwie do pornografii, ta usługa umożliwia ludziom komunikowanie się w czasie rzeczywistym z webcamowymi modelkami.

Na My Free Cams, jednej z największych stron z seks-kamerkami, zarejestrowanych jest ponad 100 tysięcy wykonawców oraz 5 milionów użytkowników. Członkowie kupują żetony, którymi potem płacą za różne usługi: prywatne pokazy, transmisje full sound (z pełnym dźwiękiem), większą rozdzielczość filmu czy możliwość wysłania wiadomości do autorek i autorów filmów. Strona pobiera stałą prowizję od przelanych pieniędzy, i to zanim jeszcze zostaną wymienione na żetony oraz przelane na konto modelek. Tymczasem na Snapchacie nie ma żadnego pośrednika, więc cała kwota trafia do kieszeni wykonawców. (Nie sposób jednak stwierdzić, ile dokładnie generuje to pieniędzy: nie są prowadzone żadne księgi rachunkowe, a sam Snapchat nie ma zamiaru komentować tego trendu. Odmówił również wypowiedzi do tego artykułu).

Reklama

W czasach ekonomii na żądanie (ang. gig economy) łatwo zrozumieć, co jest w tym tak atrakcyjnego. Kobiety, z którymi rozmawiałam, mówiły, że zaczęły się rozbierać na Snapchacie, ponieważ miały już dosyć wykonywania nudnych i mało opłacalnych prac. Nic więc dziwnego, że kiedy już rozkręciły interes i zobaczyły, że za kilka godzin pracy potrafią zarobić nawet 600 funtów (2880 złotych), zdecydowały się pozostać przy tej robocie.

„Weszłam na mojego prywatnego Snapchata i zapytałam: »Kto chce zapłacić za zobaczenie mnie nago«. Tak to się zaczęło"

Na Snapchacie można zarabiać na dwa różne sposoby. Pierwszy (i najpopularniejszy) polega na otworzeniu konta premium, na którym codziennie zamieszcza się różne treści. W takim wypadku pobiera się od klientów jednorazową opłatę za dostęp do konta. Drugi sposób polega na organizowaniu ekskluzywnych pokazów: wtedy trzeba zapłacić za każdym razem, kiedy chce się obejrzeć taki występ (zazwyczaj transmitowany z prywatnego konta wykonawczyni). Podczas takiego pokazu kobiety komunikują się z widzami i świadczą spersonalizowane usługi.

Znacznie mniej osób decyduje się na drugie rozwiązanie. Być może wynika to z tego, że wymaga ono osobistego kontaktu z klientem i jest powszechnie uważane za bardziej intymne doświadczenie. Do tego takie spersonalizowane audycje, czyli najbardziej typowy camming, rzadko pozwalają na wprowadzanie urozmaiceń: modelka po prostu siedzi w sypialni – albo w studio gdzieś w Rumunii – przed laptopem, a widz może obserwować ją z jednego lub dwóch stałych kątów. Od razu czuć, że stanowi to formę transakcji. Natomiast Snapchat umożliwia większy wgląd w prawdziwe życie modelek (lub przynajmniej w to, co wykonawczynie przedstawiają widzom jako prawdziwe życie). Tutaj modelki poprzedzają filmik ze swoimi cyckami nagraniem ze spaceru z psem, a przed wysłaniem niecenzuralnego selfie chwalą się widzom ubraniami, które właśnie kupiły.

Reklama

Elle Monroe jest londyńską snapchaterką, która pobiera 50 funtów (prawie 250 złotych) za dożywotni dostęp do jej konta premium. Jak powiedziała, w dobry dzień zapisuje się nawet 20 osób. Oznacza to, że w ciągu 24 godzin potrafi zarobić tysiąc funtów (4,2 tys. złotych). Powiedziała mi też coś, co nieszczególnie mnie zdziwiło: na Snapchacie zarabia wystarczająco dużo, żeby bez żadnego problemu móc się utrzymać, więc w ogóle nie czuje potrzeby znalezienia innej pracy.

„Rok temu siedziałam kompletnie spłukana i nie potrafiłam rozgryźć, w jaki sposób zacząć nadawać przez kamerkę internetową. Weszłam więc na mojego prywatnego Snapchata i zapytałam: »Kto chce zapłacić za zobaczenie mnie nago«. Tak to się zaczęło" – wyjaśniła, po czym dodała – „Byłam tak zdenerwowana, że musiałam się upić". Dopiero z czasem poczuła się bardziej komfortowo.

„Czasem nachodzą mnie przykre myśli, ale wtedy przypominam sobie, że ta fucha daje mi finansową niezależność, dzięki czemu mogę się poświęcić sztuce. Do tego mam elastyczne godziny pracy i pełną kontrolę nad własnym życiem."

Podobnie jak wszystkie internetowe fuchy związane z sex workingiem , praca ta ma swoje zalety („Lubię to, że nie muszę wstawać wcześnie rano, sama jestem sobie szefem oraz mogę prowadzić całkiem luksusowe życie"), jak i wady („Zdarzają się dziwne prośby: zwyzywanie czyjejś dziewczyny, obsikanie sobie stóp – czego oczywiście nigdy nie zrobiłam – czy poniżanie kogoś z powodu małego ptaka… Mogłabym jeszcze długo wymieniać").

Reklama

Modelka z Ameryki, która poprosiła o pozostanie anonimową (tylko cztery osoby z jej otoczenia wiedzą, że prowadzi konto premium; nazwijmy ją Rochelle) powiedziała mi, że zaczęła publikować takie zdjęcia z tego samego powodu, co Elle: nie miała pieniędzy i chciała sama zarządzać swoim czasem. Zapytałam ją, w jaki sposób wyróżnia się na tle innych kont – jakby na to nie patrzeć, na rynku panuje duża konkurencja.

„Wydaje mi się, że ludzie przywiązują się do dziewczyn, które odpowiadają ich gustom" – powiedziała. „Oferuję anal; to chyba jedyna rzecz, która odróżnia mnie od niektórych dziewczyn. Nie zawsze odpowiada mi sposób, w jaki zwracają się do mnie ludzie, ale nie przeszkadza mi to już tak bardzo, jak na początku. Czasem sprawiają, że czujesz się brudna, i to nie w tym dobrym znaczeniu. Nauczyłam się jednak, że takie osoby należy po prostu zablokować i jak najszybciej o nich zapomnieć. Czasem nachodzą mnie przykre myśli, ale wtedy przypominam sobie, że ta fucha daje mi finansową niezależność, dzięki czemu mogę się poświęcić sztuce. Do tego mam elastyczne godziny pracy i pełną kontrolę nad własnym życiem".

CrazyCatt

Ostatnia modelka, z którą rozmawiałam, funkcjonuje w sieci pod pseudonimem „CrazyyCatt". Jest wytatuowana, ma różowo-czarne włosy i nadaje z Ameryki. Podobnie jak pozostałe kobiety wkręciła się w Snapchat, ponieważ „zarabia na tym przyzwoite pieniądze" (od każdego klienta pobiera jednorazową opłatę w wysokości 65 dolarów, czyli prawie 250 złotych). „W niektóre tygodnie zapisuje się 15 osób, w inne tylko pięć" – powiedziała. Oznacza to, że jej tygodniowy dochód waha się od 325 dolarów (1230 złotych) do 975 dolarów (3700 złotych). Zajmuje się tym zaledwie od sześciu miesięcy, ale jak na razie wydaje się czerpać z tego dużą przyjemność. „Przestanę to robić w momencie, kiedy mi się to znudzi" – skwitowała.

Reklama

Właśnie na tym polega atrakcyjność tej aplikacji: Snapchat daje kobietom możliwość generowania naprawdę dużych dochodów, a jednocześnie pozwala im zachować pełną kontrolę nad tym, kiedy i gdzie będą pracować. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wrzuciły nagie selfie z przymierzalni albo zrobiły pokaz na żywo ze swojej kuchni. Do tego trzymują 100 procent zarobionych pieniędzy. Elle inwestuje je w swój przyszły biznes, a Rochelle – dzięki płynącej z tego niezależności finansowej – może spokojnie poświęcać się swojej sztuce.

Jedni pracują w biurze, drudzy wrzucają zdjęcia swoich cycków na Snapchata. Dopóki wszyscy są zadowoleni, trudno się do czegokolwiek przyczepić.


Więcej na VICE: