FYI.

This story is over 5 years old.

VICE Czyta

„Biały Diabeł" – historia białego kolesia, który został bossem w chińskiej mafii

W połowie lat 80. zaczął piąć się w strukturze jednej z większych bostońskich grup, gdzie zaczynał od zbierania długów i ochrony. Później zajął się rozprowadzaniem oksykodonu o wartości czterech milionów dolarów

Zdjęcie za: John Willis and BenBella Books

Nazywali go „Bac Guai" bądź „Białym Diabłem", jak przetłumaczyło to FBI. Za dzieciaka dorastał na biednym przedmieściu Bostonu, w Dorchester. Grał w hokeja, podobnie, jak zdecydowana większość lokalnych pracowników fizycznych o irlandzkich korzeniach. Boston to miasto bardzo przywiązane do swojej tradycji, czerpiące dumę z kolonialnej historii, drużyn sportowych, a nawet kryminalnej spuścizny. Jednak człowiek znany jako John „White Devil" Willis przejął dowodzenie nad chińską mafią i do samego końca pozostał lojalny wobec grupy, która znacznie odbiegała od jego rówieśników z osiedla.

Reklama

Jego ojciec opuścił rodzinę zanim John skończył dwa lata, matka zmarła, kiedy miał piętnaście, a żaden z krewnych nie kwapił się do przygarnięcia nastoletniej sieroty. Willis szukał akceptacji, tak jak każdy samotny dzieciak, ale nie otrzymał jej od swoich ludzi, dlatego zwrócił się w stronę innej społeczności. Jak na ironię, okazał się nią chiński gang Ping On.

KOSZMAR LONDYŃSKICH MORDERSTW POWRACA NA FOTOGRAFIACH

W połowie lat 80., Willis zaczął piąć się w strukturze jednej z większych bostońskich grup, gdzie zaczynał od zbierania długów i ochrony. Później zajął się rozprowadzaniem oksykodonu o wartości czterech milionów dolarów (sam utrzymuje, że suma ta była dziesięciokrotnie większa). W 2011 r. sąd skazał go na dwadzieścia lat za handel narkotykami i pranie pieniędzy. Agent Scott O'Donnell – którego jednostka przyczyniła się do ujęcia Białego Diabła – stwierdził, że „jeszcze nie spotkał takiego przestępcy", co miało świadczyć o bardzo wysokiej pozycji jaką Willis posiadał w chińskim półświatku.

Na początku stycznia, wydawnictwo BenBella Books opublikuje książkę poświęconą życiu i zbrodniom bostońskiego gangstera. White Devil, autorstwa Boba Hallorana – prezentera telewizyjnego z Channel 5 (oddziału ABC) – przedstawia mafijny rozwój Willisa oraz oddaje mu głos w postaci przemyśleń i anegdot. Być może większość ludzi kojarzy Hallorana z roli spikera sportowego na ESPN, ale ten utytułowany dziennikarz nie zajmuje się tematyką kryminalną od wczoraj. Jedna z jego książek – Irish Thunder: The Hard Times and Life of Micky Ward posłużyła za adaptację filmu Fighter, w którym wystąpił Mark Wahlberg, z kolei Impact Statement: A Family's Fight for Justice Against Whitey Bulger powstała po rozmowie dziennikarza ze Stevem Davisem, którego siostra została zamordowana przez członków gangu Winter Hill. Skontaktowałem się z Halloranem, aby opowiedział o odwiedzaniu Johna Willisa w więzieniu i, przy okazji, wytłumaczył, jak chłopak z Dorchester może wejść do chińskiej mafii i zasłużyć sobie na pseudonim Biały Diabeł.

Reklama

VICE: Na początku powiedz, jak to możliwe, że biały dzieciak z Dorchester zaczął pracować dla Chińczyków z Bostonu i Nowego Jorku?
Bob Halloran: Zaważyło na tym sporo zupełnie przypadkowych zdarzeń. Willis zyskał szacunek w pewnych kręgach. W wieku szesnastu lat skłamał, że jest pełnoletni, dzięki czemu dostał posadę ochroniarza w barze niedaleko Fenway Park. Już wtedy spędzał sporo czasu na siłowni i brał sterydy, dlatego jego sylwetka robiła wrażenie. Do tamtego baru przychodziło sporo Azjatów. Pewnej nocy pomógł jednemu z nich – znanemu jako Woping Joe – w uniknięciu grubszej bijatyki, a tamten, w ramach wdzięczności, podarował mu kartkę z numerem telefonu. Powiedział Johnowi, żeby zadzwonił jeżeli będzie czegoś potrzebował.

Oczywiście tak też się stało.
Dokładnie. Pewnej nocy John zadzwonił pod wskazany numer, bo potrzebował podwózki w jedno miejsce. Jego sytuacja życiowa była raczej nieciekawa. Nie miał wtedy grosza przy duszy i spał na podłodze w mieszkaniu, które należało do zmarłego krewnego. Nie wiedział czego może się spodziewać po wykonaniu telefonu, ale niedługo potem, pod budkę z której dzwonił, podjechał wóz, z którego wysiadło sześciu Chińczyków i zrobiło dla niego miejsce w środku. Zawieźli go do domu zamieszkanego przez całe rodziny z dziećmi, w tym członków gangu, znanego wtedy jako Ping On. Spore wpływy tej grupy skupiały się na hazardzie i salonach masażu. Działo się tak od lat 70. do połowy 80., czyli do momentu gdy poznali Willisa.

Reklama

Zjadł z nimi kolację, a następnego dnia otrzymał świeże ubrania i zaczął się od nich uczyć. Brzmi to bardzo zwyczajnie, ale on sam nie posiada żadnego wyjaśnienia takiego obrotu spraw, może z wyjątkiem obustronnego szacunku, który sobie wtedy okazali. Po jakimś czasie wytworzyła się między nimi więź, a Willis zaczął kształcić się w gangsterskim rzemiośle. Na początku zbierał pieniądze z nielegalnych kasyn w Nowym Jorku, ale pracował też trochę jako ochroniarz jednego z tamtejszych ważniaków.

Język albo kultura stanowiły dla niego barierę?
Podczas pobytu w Nowym Jorku chłopaki chodzili na podryw do chińskich lokali. Większość kobiet, które tam napotykali to Azjatki, dlatego jeden z mafijnych przyjaciół Willisa doradził mu, że jeśli chce mieć powodzenie, to musi nauczyć się języka. Przysposobił go dzięki przysłuchiwaniu się grupowym rozmowom, oglądaniu filmów i słuchaniu chińskiej muzyki. Zaczął mówić bardzo płynnie, razem z poprawną gramatyką i świetnym akcentem. To było istotne dla jego pozycji w strukturze, ponieważ pracował z wieloma Chińczykami, którzy słabo mówili po angielsku.

Zdjęcie należy do Johna Willisa

Do gangu przyłączył się jeszcze za małolata. Jak to się stało, że nie został z niego wydalony z wiekiem?
Lubił się przechwalać, że jest jedynym białym w chińskiej szajce. Na początku odnosiłem się do tego z odrobiną rezerwy, ale FBI potwierdziło, że Willis stanowił bardzo niecodzienny przypadek. Chińczycy to dość hermetyczna grupa. Oni nie ufają ludziom z poza ich otoczenia, a John zdecydowanie do niego nie należał. To, że został wprowadzony w bardzo młodym wieku stanowiło swego rodzaju odstępstwo, które z czasem pomogło mu we wpasowaniu się. Poza tym, całkiem sporo się o nim mówiło, ponieważ jego szefowi podobało się, że ten biały dzieciak potrafi nawijać po chińsku.

Reklama

Co istotne, Willis nie cofał się przed żadnym zadaniem, które mu powierzano i zawsze wywiązywał się ze swoich obowiązków. Odznaczał się lojalnością i ufano mu. Sprawy pewnie nie potoczyłyby się dla niego tak gładko gdyby zaczął pracować dla Chińczyków w wieku dwudziestu ośmiu, zamiast szesnastu lat. Nie szli zanim inni biali, którzy również chcieli dołączyć do grupy. Willis stanowił wyjątek.

Najpierw zajmował się wyłącznie wymuszeniami, ale potem udało mu się zrobić karierę. Jak przebiegał jego postęp w hierarchii?
W latach 90., po odbyciu szkolenia w NY, został ponownie wysłany do Bostonu. Tym razem w celu ochraniania faceta o imieniu Bai Ming, który nie był wtedy najmocniejszym przedstawicielem chińskiego podziemia. Znajdował się na szóstym bądź siódmym miejscu najważniejszych bossów. Jednak niedługo potem rządy innych szefów zaczęły po kolei przemijać. Jeden musiał uciekać z powrotem do Chin, a kilku innych powydawało na siebie wyroki. Tym sposobem Bai Ming wskoczył na pozycję lidera, z Johnem, jako swoją prawą ręką. Willis nie tylko go ochraniał, ale sprawdzał auto w celu znalezienia ładunków wybuchowych, towarzyszył mu w miejscach publicznych, jak restauracje, no i zbierał dla niego pieniądze z hazardu.

Jako pomocnik bossa był drugą najważniejszą osobą wśród gangów z Chinatown. Po przybyciu do Nowego Jorku zaczął piąć się dynamicznie w górę dzięki znajomości chińskiego i słusznej posturze. Brak zahamowań również działał na jego korzyść.

Reklama

Jak do tego doszło, że w tej chwili odsiaduje 20-letni wyrok w więzieniu federalnym?
Bai Ming czerpał zyski przeważnie z hazardu i trochę z prostytucji, ale nie tykał się narkotyków. John trafił w tamtym czasie na krótko do więzienia, gdzie poznał ludzi, którzy potem pomagali mu w handlu marihuaną. Zaczął rozprowadzać coraz większe ilości aż w końcu przerzucił się na kokainę. Szef zabronił mu tego, ale John nie posłuchał. Dilował dalej po kryjomu i zarabiał niemałe pieniądze. Przez jakiś czas nie pracował na wyłączne zlecenia Chińczyków, ale w dalszym ciągu był dobrze poukładany w tych sferach.

Willis zaliczył jeszcze kilka krótszych odsiadek, z czego podczas ostatniej nawiązał kontakt z ludźmi z Florydy, którzy sprzedali mu hurtowe ilości leku o nazwie Oxycontin. Zaczął szmuglować towar z Florydy do Massachusetts i sprzedawać go na terenie Bostonu oraz Cape Cod. Roczne dochodzenie w tej sprawie obejmowało prześledzenie sytuacji w Chinatown i obserwacje kilku innych osób, z którymi John utrzymywał kontakt. Tym sposobem w końcu wpadł.

John na samym wstępie zaznaczył, że gangsterzy zabijają gangsterów, kryminaliści innych kryminalistów, ale tylko idioci zabijają cywili — Bob Halloran

Jakie to uczucie udać się do zakładu karnego w Maryland i przeprowadzić wywiad z Johnem Willisem?
Rozmowa odbyła się w małym pomieszczeniu. Spędziłem z nim łącznie siedem godzin w przeciągu dwóch dni. To może zabrzmieć okropnie, ale w pewnym stopniu polubiłem go, a przynajmniej zacząłem rozumieć. Ten człowiek nie prosi o wybaczenie, bo nie jest przekonany o swojej niewinności. Wiem, że nie muszę mu współczuć, lecz po tym jak przedstawił mi swój punkt widzenia, zacząłem rozumieć jego położenie, ale i czuć wstręt do sposobu w jaki poprowadził swoje życie. Gdybyś poznał go i nie wiedział o jego przeszłości, zapewne odniósłbyś wrażenie, że to naprawdę bystry i interesujący koleś, który wie o czym mówi, ma szerokie pole zainteresowań i jest oczytany.

Reklama

Nie wiedziałem czego się spodziewać, bo w końcu ma na koncie poważne przestępstwa i przez wiele lat zajmował się handlem narkotykami. Nie spędzam zbyt dużo czasu w towarzystwie kryminalistów, dlatego nie wiedziałem jak to pójdzie. Podczas rozmowy Willis był niezwykle spokojny, a wręcz potulny. Ani razu nie podniósł głosu, tylko mówił jakby szeptem. To ciekawy i ujmujący człowiek, którego towarzystwo w ogóle mnie nie peszyło. Nie denerwował się nawet kiedy zadawałem mu niewygodne pytania.

Pamiętasz o czym rozmawialiście na początku waszego spotkania?
John na samym wstępie zaznaczył, że gangsterzy zabijają gangsterów, kryminaliści innych kryminalistów, ale tylko idioci zabijają cywili. Możliwe, że wtedy użył mocniejszych słów. Chciał przez to powiedzieć, że w czasach, kiedy należał do gangu, on i jego ludzie walczyli z innymi przestępcami o wpływy oraz o prawa do pieniędzy z hazardu i prostytucji. Zależało mu abym wiedział, że niewinnym ludziom nie działa się krzywda.

Jak go zapamiętasz i co sprawiało, że widziałeś w nim zwykłego człowieka?
W ogóle nie poruszaliśmy tematu jego żony i córki. Podczas rozmowy rozpłakał się, kiedy wspomniał o tym, jak bardzo za nimi tęskni. Bardzo mnie to zdziwiło, ponieważ wydawało mi się, że jest raczej nieczuły i wycofany. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia odnośnie zbrodni, których się dopuścił, aczkolwiek wolałbym nie przyklejać mu łatki psychopaty zbyt pochopnie. Wypierał takie rzeczy z głowy, ale kiedy wszedł temat miłości i rodziny, rozkleił się w przeciągu sekundy. To szczególnie zapadło mi w pamięć, gdyż pokazywało go z zupełnie innej, nie przestępczej strony.

„White Devil" trafi do sprzedaży 12.01.2016 nakładem BenBella Books.

Seth na Twitterze.