FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Nieznane zakończenia kultowych filmów

Niejednokrotnie do kultowych filmów powstawały alternatywne zakończenia, a twórcy stawali przed trudnym wyborem, co ostatecznie pojawi się na ekranie

Źródło: youtube.com

Pewne filmy po prostu się zna i tyle. Nie trzeba być pasjonatem kina, by wiedzieć, że doktor Hannibal „Kanibal” Lecter potrafi tak przyrządzić ludzkie mięso, by smakowało jak kurczak, a w „Ptakach” Hitchcocka to nie ludzie karmią gołębie, to one żywią się ludźmi. Oczywiście takich filmowych przykładów można podać znacznie więcej, ale wszystkie i tak cechować będzie ten sam, wspólny mianownik – każdy stał się nieodłączną częścią kultury masowej, urastając do rangi dzieła kultowego. Dlatego pewnie nasza wiedza na ich temat ustępuje jedynie naszej fascynacji nimi. Potrafimy bezbłędnie przypomnieć sobie poszczególne sceny z ulubionych filmów, skojarzyć konkretne dialogi i odzywki bohaterów, którzy pomimo swej fikcyjności, często są nam bliżsi niż niejeden członek rodziny.

Reklama

Wiadomo, na taki podziw składa się szereg czynników. To trochę jak z gotowaniem (bynajmniej nie ludzkiego mięsa, wybacz Lecter), gdzie ostateczny efekt definiują dodane wcześniej składniki i przyprawy. Tylko najlepsi wiedzą jak nie spierdolić przepisu, by na koniec wyszło pysznie. Łatwo o pomyłkę. Na szczęście z pomocą przychodzą końcowe montaże, które robią przesiew niepotrzebnych scen. Dzięki temu np. ponura wizja przyszłości w „Terminatorze 3” nie podryfowała jeszcze bardziej w stronę czarnej komedii, a komiksowe widowisko „300” nie zmieniło się w film fantasy.

Pierwowzorem dla cyborga „T-600” miał być wsiowy sierżant Candy.

Spartanie początkowo mieli też walczyć z olbrzymami… tak kurwa, olbrzymami.

I tak jednak, najważniejsze jest zakończenie. Nawet dwie godziny świetnego seansu zniszczyć może jego kilka ostatnich minut. Niejednokrotnie do filmów, które dzisiaj cieszą się mianem bycia kultowymi, powstawały ich alternatywne zakończenia, a twórcy stawali przed trudnym wyborem, co ostatecznie pojawi się na ekranie. Pomyśleć, że tak mało brakowało, by wspomnainy wcześniej „Terminator” zakończył się definitywnie po drugiej częsci, a „Ptaki” Hitchcocka, z dreszczowca zmieniły się w apokaliptyczną wizje zagłady ludzkości. Tak się oczywiście nie stało, „Ptaki” odleciały, a niewykorzystane materiały trafiły na zakurzone półki magazynów. Teraz, dzięki internetowi – przechowalni wszystkiego, tylko jedno kliknięcie myszką dzieli nas od nieznanych zakończeń kultowych filmów. Jaki los pierwotnie czekał Johna Rambo w „Pierwszej krwi”? Dlaczego film „Clerks – Sprzedawcy” miał nigdy nie doczekać się kontynuacji? Czy Deckard z „Blade Runnera” był tym pieprzonym replikantem, czy człowiekiem? Poniżej znajdziecie odpowiedzi na frapujące was pytania.

Reklama

Tak, jest mnóstwo spoilerów…

28 dni później

Jako widzowie zdążyliśmy się już chyba przyzwyczaić do różnych wizji końca świata. Trzęsienia ziemi, powodzie, wielkie potwory, kosmici, meteoryty, trupy wychodzące z grobów – tak, trochę tego było. W chwili jednak, gdy ogłoszono, że kolejną apokalipsę wyreżyseruje Danny Boyle (mający już wtedy na swoim koncie „Trainspotting”), niewątpliwe przykuło to uwagę nie tylko fanów horrorów. Tak oto powstał obraz świata, gdzie ludzie zostają zarażeni tajemniczym wirusem, wywołującym niekontrolowane ataki szału. Głównym bohaterem, stającym na czele nielicznej grupki ocalałych był Jim (grany przez Cilliana Murphy). Ten kto oglądał „28 dni później” wie, że film miał happy end. Pierwotna wersja kończyła się jednak mniej optymistycznie, śmiercią Jima. Właściwie wymyślono aż jej trzy różne wersje, a jedną z nich możecie zobaczyć poniżej (pozostałe dwie uwieczniono na storyboardach).

Hannibal

Genialny uczony, wytworny dżentelmen oraz bezlitosny psychopata i wygłodniały kanibal – tak pokrótce prezentowałoby się dossier doktora Hannibala Lectera, gdyby żył naprawdę. Niezależnie, czy śledzimy jego poczynania na łamach powieści Thomasa Harrisa, czy oglądamy go w filmowych ekranizacjach, ten chory skurwiel na długo zapada w pamięci (w 2003 roku znalazł się na pierwszym miejscu w rankingu „Movie villain” według American Film Institute). Na ekranie pojawiał się kilkukrotnie, a w jego postać wcielali się różni aktorzy. Dla wielu to jednak Anthony Hopkins na zawsze pozostanie doktorem ze słabością do ludzkiego mięsa. W obrazie „Hannibal”, bezpośredniej kontynuacji kultowego „Milczenia owiec”, ponownie spotkał się on z agentką Starling (tym razem Julianne Moore).

Reklama

W kinowej wersji, pod koniec filmu  był zmuszony do odcięcia własnej ręki, by nie zostać złapanym przez agentów FBI. Pierwotnie to zakończenie miało jednak znacznie bardziej niepokojący wydźwięk: To agentka Starling znalazła się w potrzasku, a Hannibal podszedł do niej spokojnie… i pocałował czule w usta na pożegnanie (co było o wiele bliższe książkowemu pierwowzorowi). Następnie scenariusz obejmował scenę, w której doktor opuszcza posiadłość i wsiada do Vana, machając beztrosko (ręką, której nie musiał sobie odcinać) do przypadkowo napotkanej kobiety z dzieckiem.

Ptaki

Ten kto zna dzieła Alfreda Hitchcocka, wie dobrze, że nie przypadkiem nazywa się go mistrzem suspensu i budowania napięcia. Opowiadanie historii morderstw i spisków było jego specjalnością, którą opanował do perfekcji. Chociaż film „Ptaki” także uważa się za arcydzieło kinematografii, niewątpliwie swoją konwencją różni się od pozostałych dokonań Hitchcocka. Jego bohaterowie musieli przecież mierzyć się tutaj z zagrożeniem, którego nie sposób przewidzieć, atakującymi z nieba ptakami. Żałuję tylko, że twórca tej ptasiej apokalipsy zrezygnował ze swojego pierwotnego planu, czyli pokazania ostatecznego końca ludzkości. Tak bowiem miało wyglądać zakończenie filmu - zamiast bohaterów odjeżdżających w dal samochodem, obraz mostu Golden Gate w San Franciso, cały w ptakach.  Po sieci krążą plotki, jakoby stworzeniem remake’u tego klasyka interesował się Michael Bay… Smutne jak no żesz kurwa ja pierdole #eksplodująceptaki?

Reklama

Rocky Balboa

Dobra, o ile piąta odsłona przygód boksera do najlepszych nie należy, to chyba zgodzicie się, że już sama postać to klasyk. Kiedy w 2006 roku do kin wchodził „Rocky Balboa”, Sylwester Stallone dobijał do 60-tki, a od premiery pierwszego filmu o bokserze minęło więc 30 lat. Co z tego skoro odtwórca tytułowej roli postanowił raz jeszcze wyjść na ring, tym razem do dwa razy młodszego przeciwnika. Szanse, że Stallone na dobre zabije stworzoną przez siebie filmową legendę (lub sam jebnie na zawał w trakcie kręcenia zdjęć) były spore. „Rocky Balboa” jednak mile zaskoczył i okazał się być godnym zakończeniem filmowej sagi o „Włoskim ogierze”. Osobiście uważam, że jednym z jego atutów był ostateczny pojedynek obu zawodników, który decyzją sędziów zakończył się przegraną Rocky’ego. Ciekawi mnie tylko, czy film otrzymałby podobnie przychylne recenzje, gdyby Stallone zdecydował się na zakończenie, w którym jego podstarzały bohater znowu triumfuje. Śmiem wątpić.

Rambo: Pierwsza krew

John Rambo to kolejny przykład na to, że Stallone bardzo przywiązuje się do granych przez siebie postaci. To właśnie dzięki jego uporowi powstały aż 4 części przygód komandosa z zielonych beretów, weterana wojny w Wietnamie. Pomyśleć, że wszystko miało zakończyć się już na pierwszym filmie, zważywszy, że historia bazowała na książce Davida Morrella.

Nie dość bowiem, że literacki pierwowzór był antywojennym manifestem autora, to na końcu postać Rambo ginęła. To też był jeden z warunków Kirka Douglasa, który w filmie miał początkowo wcielić się płk. Trautmana (ostatecznie był nim jednak Richard Crenna). Według Douglasa, by nadać historii symboliki dramatu weteranów powracających z wojny, zaszczuty Rambo nie mógł przeżyć. Innego zdania był Stallone. Scena śmierci Rambo została nakręcona, chociaż ostatecznie nie znalazła się w filmie (i to chyba ostatni raz, kiedy Rambo był „zniszczalny”).

Reklama

Szklana Pułapka 3

Pamiętam czasy, kiedy charyzmatyczny gliniarz z Nowego Jorku, John McClane nadal był człowiekiem z krwi i kości. Jako „every-man hero” miał po prostu pecha znajdować się w złym czasie i miejscu, ale jakimś cudem zawsze udawało mu się wyjść cało z opresji. Ostatni raz takiego bohatera „Szklanych pułapek” widziałem, kiedy Bruce Willis miał jeszcze włosy, czyli w trzeciej (ostatniej przyzwoitej) części serii o przygodach Johna McClane’a. Bohater walczył z Simonem, rodzonym bratem Hansa Grubera, czyli głównego drania części pierwszej. Film do samego końca trzymał w napięciu (walka z czasem, strzelaniny i pościgi), tym bardziej zaskakiwać może jego alternatywne zakończenie, znacznie różniące się konwencją od reszty obrazu. Nie ma tu żadnej walki z czasem, strzelanin i pościgów… Zamiast tego jest spotkanie dwóch dżentelmenów przy stole i jedna naładowana wyrzutnia rakiet.

Terminator 2

Wyobraźcie sobie, że po drugiej części „Terminatora” nie powstała już żadna kolejna. James Cameron zamknął szczelnie wszystkie wątki: Skynet został pokonany, wojna pomiędzy ludźmi i maszynami nigdy nie wybuchła, Sarah Connor została babcią, a jej syn, John zmienił się w totalnego lamusa. Niestety, tak się nie stało. Cameron ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu, pozostawiając innym otwartą furtkę na niepotrzebne sequele. Dlatego teraz możemy przeczytać w sieci, że prawie 70-letni Arnold po raz kolejny wcieli się w postać Terminatora. Szkoda, że te cyborgi tak trudno zabić.

Reklama

Armia Ciemności

Zanim Sam Raimi został wchłonięty przez wielką maszynę do mielenia talentów Hollywood, zdążył nakręcić trzy naprawdę zajebiste filmy, których tytuły przez wieki będą ratować jego reputację. Mowa oczywiście o trylogii „Martwego zła” , której ostatnia część nosi wymowną nazwę „Armia Ciemności”. Główny bohater, Ash z dubeltówką w jednej dłoni i piłą mechaniczną zamiast drugiej, cofnął się w czasie do epoki średniowiecza, by stawić czoła pradawnym siłom zła. W kinowej wersji nie tylko udało mu się pokonać „Nieumarłych”, ale także wrócił do swoich czasów. Film kończył się happy end’em… tyle że nie w pierwotnie nakręconej wersji. Ta natomiast zakładała, że bohater obudził się w dalekiej przyszłości, pośród ruin naszej cywilizacji. Co się stało ze światem? Nie wiadomo - może sami go rozkurwiliśmy, a może zabrakło bohatera, który pokonałby mroczne moce…

Clerks – Sprzedawcy

1994 rok kojarzy mi się z trzema rzeczami: śmiercią bożyszcza Generacji X - Kurta Cobaina, teledyskiem „Loser” Becka (Mtv mieliło u siebie ten szlagier bez przerwy) i reżyserskim debiutem Kevina Smitha „Clerks – Sprzedawcy”. Film jest doskonałym dialogowcem, dzięki któremu Smith udowodnił, że może stanąć w jednym rzędzie z mistrzami tego gatunku – Jimem Jarmushem i Quentinem Tarantino. Ten czarno-biały zapis z dnia dwóch sprzedawców Dantego (Brian O'Halloran) i Randala (Jeff Anderson) kosztował 27 tysięcy dolarów i sporą część kolekcji komiksów Smitha (opylał je gdzie się dało, by móc sfinansować swój projekt). Opłaciło się. Dobrze jednak, że zrezygnował z pomysłu zabicia głównego bohatera, Dantego…

Reklama

Blade Runner

„Nikt tego nie zrozumie, trzeba zmienić zakończenie” – grzmieli producenci po tym jak skończoną wersję „Łowcy Androidów”przedstawił im reżyser obrazu, Ridley Scott. Mało kto wie, że przez lata powstało aż 7(!) różnych wersji filmu, z ostateczną dopiero w 2007 roku. Jeżeli natomiast sięgniemy do tej, którą puszczano w kinach w 1982 roku, na końcu zobaczymy happy end! Główny bohater, Deckard (Harrison Ford) ucieka w góry razem ze swoją wybranką (Sean Young), z dala od wszelkiej cywilizacji. Aha, no i tam nie ma już wzmianki o snach z galopującym jednorożcem (ci co wiedzą to wiedzą). Chociaż film początkowo nie odniósł kasowego sukcesu (zarobił tylko 33 mln dolarów) oraz podzielił opinie krytyków, po latach zyskał miano jednego z najlepszych obrazów sci-fi w historii kina, a sam Ridley Scott nazwał go swoim „najbardziej osobistym dziełem”.

30 TYSIĘCY KWASÓW MARKA MCCLOUDA

NA ŚMIERĆ I ŻYCIE (BOGÓW MOICH BOGÓW)

BÓJ O BANKSY’EGO