FYI.

This story is over 5 years old.

Śmierć za samobója

Opowieść o piłce nożnej, Kolumbii i dwóch Escobarach
Andrés Escobar (z lewej) na Mistrzostwach świata w piłce nożnej w 1994 roku

W ostatnich latach w końcu zaczęto mówić o tym, jak wielka presja wiążę się z zawodem piłkarza, zwłaszcza na poziomie międzynarodowym. Chociaż od dawna było wiadomo, że reprezentowanie swojego kraju na mundialu oznacza wielką odpowiedzialność, dopiero niedawno ludzie dostrzegli, jak wyniszczające może to być dla zawodników.

Obecnie trwają kolejne Mistrzostwa Świata. Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo odbija się to na psychice zupełnie normalnych mężczyzn, których wyróżnia jedynie to, że postanowili ze swojej pasji uczynić zawód.

Reklama

W 1994 roku gospodarzem Mistrzostw Świata były Stany Zjednoczone, reprezentacje składały się z 22 zawodników, a ich pensje absolutnie nie dorównywały obecnym standardom. Jednak jeden zespół zmagał się z niewyobrażalną presją – większą niż jakakolwiek inna drużyna. Byli to Kolumbijczycy.

Kolumbia to kraj, który dopiero teraz wydaje się wychodzić z trwającego od dziesięcioleci konfliktu związanego z nielegalnym handlem kokainą. Kiedy rozpoczęły się tamte mistrzostwa, Pablo Escobar, kolumbijski baron narkotykowy, który podobno był odpowiedzialny za śmierć ponad 500 policjantów, tysięcy gangsterów, sędziów, polityków i co najmniej jednego sędziego piłkarskiego, od sześciu miesięcy już nie żył. Jednak jego śmierć nie zakończyła wojny między rządem a gangami narkotykowymi, która wciąż miała się w najlepsze. Kolumbijskie kartele obracały wtedy tak wielkimi pieniędzmi, że wpłynęło to nawet na świat piłki nożnej. Jednak nikt nie spodziewał się, że posuną się do tak okrutnego, bezsensownego i brutalnego czynu, jak ten, który miał miejsce w 1994 roku.

Andrés Escobar na Mistrzostwach Świata w 1994 roku. Zdjęcie: Allstar Picture Library/Alamy Stock Photo

Andrés Escobar był przede wszystkim sportowcem. Właśnie to definiowało całe jego istnienie. Dlatego nie można opowiedzieć o jego śmierci bez wyjaśnienia, jak niesamowita była wtedy kolumbijska drużyna i jak daleko mogłaby zajść w rozgrywkach, gdyby nie to, że przez cały czas towarzyszył im obezwładniający strach.

W 26 meczach przed Pucharem Świata Kolumbijczycy przegrali tylko raz. Przez cały okres kwalifikacji stracili tylko dwa gole oraz widowiskowo pokonała 5:0 reprezentację Argentyny (w której grali Fernando Redondo, Diego Simeone i Gabriel Batistuta). Ich gra była tak niesamowita, że doczekali się wręcz owacji na stojąco ze strony fanów drużyny, którą właśnie zmiażdżyli. W tamtym okresie Kolumbię reprezentowali wspaniali zawodnicy, w tym Freddy Rincón, Carlos Valderram i Faustino Asprilla. Cała drużyna nie miała sobie równych, ale to właśnie dzięki Andrésowi Escobarowi, spokojnemu mężczyźnie skupionemu na swojej rodzinie i Bogu, który w wolnym czasie sprzeciwiał się militaryzacji rządu, odnosiła tak wielkie sukcesy.

Reklama

„Trudno ciągle pozostać skoncentrowanym, ale znajduje motywację w dobrych rzeczach, które czekają mnie w przyszłości” – mówił 27-letni Escobar przed Mistrzostwami Świata. Po mundialu planował przenieść się do Włoch, aby pod okiem Fabia Capelliego zawalczyć o Puchar Mistrzów w A.C. Milan. „Każdego dnia staram się czytać Biblię. Za zakładki służą mi dwa zdjęcia – jedno przedstawiające moją zmarłą matkę, a drugie narzeczoną”. Jak pokazują słowa jego znajomych i rodziny, był człowiekiem, który wierzył, że piłka nożna może ocalić Kolumbię.


OBEJRZYJ: Dziedzictwo przemocy Pablo Escobara – część 1.


Zgadza się z nim Michael Zimbalist, który wraz ze swoim bratem Jeffem wyreżyserował trzymający w napięciu i bardzo szczegółowy dokument Dwóch Escobarów. Opowiada on o tych dwóch niespokrewnionych mężczyznach oraz o sposobie, w jaki ich życiorysy się ze sobą splatały. Film powstał między innymi po to, aby pokazać prawdę o kolumbijskim społeczeństwie.

„Do dzisiaj Kolumbijczycy zmagają się z bardzo negatywną opinią, jaką mają na ich temat inne narody” – wyjaśnia Zimbalist. „Ówczesna kolumbijska reprezentacja narodowa, której kapitanem był Andrés, próbowała zmienić ten wizerunek i myślę, że do dzisiaj wielu Kolumbijczyków o to walczy. Osobiście nigdy wcześniej nie spotkałem ludzi, którzy wspólnymi siłami tak bardzo staraliby się zmienić to, jak są postrzegani”.

Na krążącą na ich temat opinię z pewnością wpłynęło to, co stało się po meczu Kolumbii z gospodarzami Mistrzostw Świata w 1994 roku. Najpierw przegrali 3:1 z rumuńską drużyną, która okazała się zaskakująco dobra: w tamtych latach nie można było jeszcze sprawdzić w sieci statystyk dotyczących każdego gracza, więc mistrzowska gra Gheorghe Hagiego zaskoczyła wszystkich widzów. Strzelił jednego z najbardziej widowiskowych goli tamtego mundialu, niesamowitego loba z bocznej linii, który przeleciał nad głową bramkarza Kolumbii, Oscara Cordoby. Jego talent, sprawność rumuńskiego bramkarza Bogdana Stelei oraz nerwy Kolumbijczyków stanowiły mieszankę, dzięki której Rumunia zapewniła sobie wygraną. A to sprawiło, że Escobar nie mógł sobie pozwolić na przegranie kolejnego meczu.

Reklama

By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”


Oglądając to po latach, nie sposób się nie zastanawiać, o czym myślał Escobar, leżąc na brzuchu na murawie zaraz po tym, jak 34. minucie meczu przejął piłkę od Amerykanina Johna Harkesa i wbił ją do własnej bramki. Czy był w ogóle świadomy tego, jak wiele będzie kosztował go ten samobój? Nawet jeśli nie, od razu domyślił się tego jego dziewięcioletni siostrzeniec, który oglądał mecz w swoim domu w Medellin. „W tym momencie powiedział do mnie: »Mamo, zabiją Andrésa«” – opowiada siostra obrońcy w Dwóch Escobarach. „Odpowiedziałam: »Nie kochanie, nie zabija się ludzi za popełnienie błędu. Wszyscy w Kolumbii kochają Andrésa«”.

Kolumbia usiłowała pokonać Amerykanów, ale aż do 89. minuty nie strzelili żadnego gola. Nawet świetne zagranie Adolfo Valencia im nie pomogło, ponieważ Amerykanie wcześniej prowadzili 2:0. Nie udało im się zremisować, a wspaniała drużyna Kolumbii znowu przegrała. Po zwycięstwie w ostatnim meczu grupowym (pokonali Szwajcarię 2:0), Kolumbijczycy wrócili do domu.

Pod wieloma względami ich ojczyzna była ostatnim miejscem, w którym zawodnicy chcieli się znaleźć, ale tak naprawdę ta nie opuszczała ich na mundialu nawet na chwilę. Wielu ludzi wpadło w złość z powodu przegranej z Rumunią i to nie tylko z powodu swojego patriotyzmu, ale też dlatego, że stracili dużo pieniędzy na zakładach sportowych. Kiedy po starciu z Rumunią gracze wrócili do swoich pokoi hotelowych, odkryli, że ich ekrany telewizyjne zostały zhakowane, a normalne powitalne wyświetlacze zastąpiły groźby i obelgi. Obrońca Luis Herrera dowiedział się, że jego brat zginął w wypadku samochodowym, a trener drużyny, Pacho Maturana, został poinformowany, że jeśli w następnym meczu odważy się wysłać na boisko doświadczonego pomocnika Gabriela Gomeza, cała drużyna zostanie zamordowana.

Reklama

OBEJRZYJ: Udawałem bossa kartelu jako tajny agent antynarkotykowy


Właśnie w takiej atmosferze Kolumbijczycy przygotowywali się do nadchodzącego meczu przeciwko Stanom Zjednoczonym. Trudno nazwać ją sprzyjającą dobremu samopoczuciu. „Odczuwali olbrzymią presję. W tamtych czasach groźby morderstwa nigdy nie były puste” – wyjaśnia Zimbalist. „W Kolumbii mordowano wtedy zatrważająco wielu ludzi. To raczej jasne, że kiedy coś grozi waszej rodzinie, ciężko jest się skupić na jakiejkolwiek czynności”.

Większość ludzi miałaby problem z usmażeniem jajka, gdyby powiedziano im, że ich rodziny zostaną zastrzelone, nie mówiąc już o próbie wygrania Pucharu Świata dla kraju, którego obywatele potrzebowali poczuć dumę, radość i ulgę. Jednak kiedy Andrés wrócił do domu, był zdeterminowany, żeby nie dać się zdołować przyczynie kolumbijskiej przegranej. Napisał prowokujący list otwarty do bogotańskiej gazety „El Tiempe”, w którym wezwał kraj do zjednoczenia się w walce z gniewem i przemocą. „Życie się na tym nie kończy. Musimy iść dalej. Niezależnie, jak trudne by to nie było, wszyscy musimy się wspierać” – napisał.

A potem, dziesięć dni po swoim samobóju w meczu ze Stanami, Andrés postanowił pierwszy raz od mundialu wyjść na kilka drinków z przyjaciółmi do baru El Indio w Medellin.

Herrera ostrzegł go, żeby nie szedł. Maturana też. W nocy w pewnym momencie grupa czterech mężczyzn puściła się w pogoń za Andrésem, kiedy ten wyszedł z baru i szedł w stronę swojego samochodu. Zasypywali go obelgami i wyzywali od „pedałów”. Zmartwiony kapitan kolumbijskiej drużyny podjechał do tej czwórki w swoim aucie, tłumacząc im, że nie miał zamiaru wbić piłki do własnej bramki, i prosząc ich, żeby to zrozumieli. Sześć strzałów później Andrés leżał bezwładnie na siedzeniu swojego samochodu. Załoga karetki próbowała go reanimować, ale bezskutecznie.

Reklama

Napis: Andrés Escobar, Kolumbia nigdy Cię nie zapomni! Zatrzymajmy tchórzliwych zabójców. Zdjęcie: Allstar Picture Library/Alamy Stock Photo

„Oczywiście od razu usłyszeliśmy, co się stało” – mówi Terry Phelan, który na mistrzostwach w 1994 roku grał w reprezentacji Irlandii. „Zastrzelić kogoś za to, że strzelił samobója? Czy to naprawdę rzecz, za którą ktoś musiał stracić życie? Pamiętam, jak kilka lat temu rozmawiałem o tym z Carlosem Valderramą, a on zaczął płakać, kiedy o tym wspomniałem. Powiedział, że wciąż nie potrafi o tym mówić, bo to dla niego zbyt bolesne. Trzeba po prostu zadać sobie pytanie: »Dlaczego?«”.

Wciąż jednak nie mamy na nie jednoznacznej odpowiedzi i możliwe, że nigdy jej nie uzyskamy. W tamtym czasie powszechnie wierzono, że motywem morderstwa były przegrane w zakładach pieniądze. Wielu do dzisiaj uważa to za prawdę – według policyjnych raportów z zeznań naocznych świadków wynika, że pojazd, w którym uciekali sprawcy, był zarejestrowany na Pedro i Juana Gallónów, dwóch braci handlujących narkotykami. W przeszłości pracowali dla Pabla Escobara, ale z czasem postanowili dołączyć do konkurencyjnego kartelu Los Pepes. Bracia wyszli jednak na wolność, a jeden z ich ochroniarzy – Humberto Castro Muñoz – przyznał się do morderstwa i odsiedział 11 lat w więzieniu (mimo że został skazany na 43).

Ale egzekutor Pablo Escobara, Jhon Jairo Velásquez Vásquez (albo „Popeye”, jak mówi się na niego w jego ojczyźnie, gdzie stał się kimś w rodzaju celebryty na YouTubie) zawsze twierdził, że Gallónom udało się uniknąć odpowiedzialności, ponieważ dali odpowiednim osobom w organach ścigania łapówki o łącznej wartości około 3 milionów dolarów i zrzucili całą winę na Muñoza. Vásquez utrzymuje również, że zabójstwo nie było motywowane stratami finansowanymi. „Błąd Andrésa polegał na tym, że zaczął pyskować” – stwierdził w jednym z licznych wywiadów, których udzielał, wykorzystując swoją znajomość ze zmarłym baronem narkotykowym. „Ego Gallonów było tak rozbuchane po upadku Pabla, że nie zamierzali pozwolić, żeby ktokolwiek im pyskował. Nawet Andrés. To nie miało nic wspólnego z zakładami – to była tylko kłótnia”.

Reklama

Przypuszczenia kartelowego zabójcy oraz wątpliwa wiarygodność kolumbijskiego systemu sądowniczego sprawiają, że trudno jest dokładnie określić, kto tamtej nocy pociągnął za spust. Jednak być może nie ma to tak naprawdę znaczenia. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, biorąc pod uwagę rolę, którą w tamtym czasie Andrés chciał odegrać w swoim społeczeństwie, piłkarz mógłby wcale nie chcieć, żeby jego zabójca trafił do więzienia. On jedynie pragnął, żeby w jego kraju w końcu zakończyła się wojna domowa, która zrujnowała życie milionów ludzi.

„Pierwotnie planowaliśmy skupić się jedynie na tym, kto zabił Andrésa Escobara, ale koniec końców powstał film o całym kraju. Wydaje mi się, że podobnie było się z życiem i śmiercią Andrésa, które stały się czymś więcej, niż tylko pytaniem, kto pociągnął za spust” – wyjaśnia Zimbalist. „Andrés był promykiem nadziei w tamtych mrocznych czasach, a ze względu na to, co reprezentował, jego morderstwo naprawdę wstrząsnęło całym narodem. Nie jestem pewien, czy ludzie kiedykolwiek w pełni pogodzą się z jego śmiercią, ponieważ dla wszystkich to był olbrzymi szok – dla jego kolegów z drużyny, przyjaciół, rodziny i kraju. Mogę podejrzewać, że niektórym by pomogło, gdyby w końcu znaleziono winnego, ale dla Andrésa i Kolumbii najlepszym zakończeniem tej historii byłoby zobaczenie, że ten kraj rozwija się w nowym, pozytywnym kierunku”.

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE UK


Więcej na VICE: