FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Japonia jest ciekawa w kolorze różowym

Za górami, rzekami i lasami, za wschodnią granicą Polski, ukraińskimi stepami i mrowiskiem Chin kręci się najdziwniejsze erotyki na świecie. W Japonii, pośród skromnych dojo i zgliszcz po kolejnym ataku Godzilli, razem z wiśniami kwitnie produkcja...

Za górami, rzekami i lasami, za wschodnią granicą Polski, ukraińskimi stepami i mrowiskiem Chin kręci się najdziwniejsze erotyki na świecie. W Japonii, pośród skromnych dojo i zgliszcz po kolejnym ataku Godzilli, razem z wiśniami kwitnie produkcja różowych filmów, pinku eiga.

Trudno uwierzyć, że kiedyś tamtejsze kino było tak bardzo pruderyjne. Pierwszy pocałunek pokazano w nim dopiero w 1946 roku i to w połowie przesłonięty przez parasolkę. Seks pojawiał się w realizowanych w podziemiu krótkich filmikach, ale otwarcie zawitał do japońskiej kinematografii dopiero w 1962 – wyreżyserowana przez Satoru Kobayashiego niezależna produkcja „The Flesh Market” okazała się hitem. Różowy szlak przetarł dalej „Daydream” (1964) Tetsuji Takechiego. Zrealizowany za dość konkretną sumę i szeroko dystrybuowany, wywołał w kraju wielką debatę na temat obecności seksu na ekranie, a jego popularność zainspirowała wielkie wytwórnie, zaniepokojone spadkiem kinowej frekwencji, do zainwestowania w latach 70. pieniędzy i sił w różowy biznes. Chociaż w latach 80. wraz z nadejściem wydawanej na wideo pornosów popularność gatunku zaczęła słabnąć, to pinku eiga do dzisiaj pozostaje w Japonii żywym zjawiskiem.

Reklama

Jest w tych filmach coś schizofrenicznego. Z jednej strony, z racji cenzuralnych obostrzeń, nie znajdziemy w nich widoku włosów łonowych i genitaliów, a z drugiej pełne są one scen, o których nie śniło największym zachodnim libertynom. Kiedy ogląda się wiele produkcji pinku eiga można dojść do wniosku, że to, co przeciętny i uprzedzony Europejczyk myśli o życiu seksualnym Japończyków, jest prawdziwe: nienawidzą kobiet, które wiążą jak balerony, są fetyszystami, dla których inhalowanie używanych majtek przypomina obcowanie z relikwią, a idealną partnerką jest dla nich dwunastoletnia uczennica w mundurku, która bez cienia strachu wsiada do samochodu nieznajomego, aby potem, pokornie pojękując, znosić gwałt i poniżenie. Przemysł pinku eiga to jednak nie tylko miejsce, gdzie hurtowo materializują się mokre sny mieszkańców Kraju Wschodzącego Słońca. To świat, gdzie obok ordynarnej chałtury powstają prawdziwe arcydzieła, gdzie niezwykłe osobowości starają się dać i perwersom świeczkę, i kinomanom ogarek. Trudno w pełni ogarnąć to zjawisko – przez kilka dekad nakręcono tony różowego stuffu – ale poniżej wrzucam pięć filmów, które z kilku powodów warto sprawdzić.

„Violated Angels” reż. Kōji Wakamatsu, 1967

Kōji Wakamatsu to równocześnie Arthur Rimbaud i Che Guevara pinku eiga. Kręcone przez niego filmy są wywrotowe na dwóch poziomach: dosłownym, bo przemycają wątki polityczne i przenośnym, bo wywracają erotyczną konwencję na drugą stronę. „Violated Angels” w pełni to pokazują. Cała historia opowiada o psychopacie, który morduje grupę pielęgniarek, ale oprawca nie ma tu nic z samców alfa z czarnym pasem w BDSM, jacy zaludniają sporą część filmów pinku eiga. To facet z kisielem zamiast mózgu, mamroczący pod nosem, nienawidzący kobiet z powodu własnej nieudolności i tęskniący za jakąś pradawną jednią, którą reprezentuje tutaj powracający w wielu scenach obraz falującego oceanu. Całość nakręcono w czerni i bieli z nagłymi przebłyskami koloru. Efekt jest mroczny jak noc świata, hipnotyczny i rebeliancki z ducha – w finale obraz martwych kobiet zostaje zestawiony z nagraniami wściekłych policjantów z pałkami. Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł się pod to masturbować. To film, który sprawia, że rdzewieją wszystkie rozporki, a najwierniejsi użytkownicy Viagry stają się na nowo impotentami.

Reklama

„Beautiful Girl Hunter” reż. Noribumi Suzuki, 1979

Różowo-czerwona pigułka z mizoginią. Tytułowy łowca ma podwójnie przeoraną psychikę – nie dość, że jest dzieckiem narodzonym z gwałtu dokonanego na pewnej zamężnej kobiecie przez grasującego po okolicy zwyrola, to jeszcze jako mały chłopiec podglądał, jak jego przyszywany tatuś poniża i torturuje matkę w ramach zemsty za uległość wobec dawnego napastnika. „Czym skorupka za młodu” – bohater z wiekiem staje się seryjnym mordercą i gwałcicielem, który porywa młode dziewczyny i urządza im w piwnicy własne 120 dni Sodomy. Jego ofiary są zadziwiająco uległe: prawie w ogóle się nie wyrywają, przelewają mu się przez ręce jak budyń. Film trzeszczy w szwach i odrzuca, szczególnie w momentach, kiedy reżyser sięga po religijną symbolikę i tłumaczy wyrastającą z fascynacji nazizmem łże-filozofię oprawcy, ale jest zadziwiająco dobrze zrobiony na czysto rzemieślniczym poziomie. Purpurowo-złota kolorystyka oraz przesada niektórych scen nadają wszystkiemu pewien senny charakter.

„Sex and Fury” reż. Noribumi Suzuki, 1973

Małe zaskoczenie: ten sam reżyser, co w wypadku „Beautiful Girl Hunter”, ale jest przynajmniej o klasę lepiej. To przykład tego, jak kino erotyczne wchłania inne gatunki filmowe. Przeplatają tu się ze sobą historie miłości, walki wywiadowczej i prywatnej wendetty, a sceny akcji dość zręcznie łączą się ze „scenami”. Najlepszą tego ilustrację stanowi rozgrywająca się tuż po prologu masakra, kiedy to główna bohaterka (słynna Reiko Ike), zaskoczona przez napastników podczas kąpieli, wyskakuje naga z wody i z mieczem w ręku robi im z dup jesień feudalnej Japonii. (Zagadka: jaki amerykański reżyser skopiował rzeczoną scenę w swoim filmie? Podpowiedź: grała tam Uma Thurman i była wtedy kompletnie ubrana). Podobnych odjazdów jest w „Sex and Fury” więcej, a w bonusie dostajemy Christinę Lindberg, obdarzoną twarzą dziecka szwedzką gwiazdę dawnych rozkładówek i kultowego „Thriller: A Cruel Picture”.

Reklama

„Lolita Vibrator Torture” reż. Hisayasu Satō, 1987

Hisayasu Satō to jedna z najbardziej złowieszczych postaci pinku eiga. Nawet we własnej ojczyźnie uważany za hardkora, ciężko pracował na swoją reputację: nie dość, że kręci odstręczające i antypodniecające filmy, to współpracował z Issei Sagawą, słynnym japońskim kanibalem, a także deklarował, że chce, aby jego dzieła popychały widzów do szaleństwa i zbrodni. Dająca w mordę już samym tytułem, „Lolita Vibrator Torture” kreśli horyzont stylu Satō. Znowu bohaterem jest czubek, tym razem facet, który porywa uczennice, zamyka je w umieszczonym na dachu betonowego bloku kontenerze, a potem – niespodzianka! – torturuje wibratorem. Ten film to w sumie taki odhumanizowany, utrzymany w zimnych barwach poemat o tymże wibratorze, mającym (chyba) symbolizować rozpad międzyludzkich więzi. Przyrząd pełza po ciałach ofiar niczym czarny ślimak, a jego monotonne buczenie wypełnia ponad połowę soundtracku. W finale owo buczenie przechodzi nagle w totalitarno-industrialny łomot autorstwa Laibach.

„Flower and Snake” reż. Takashi Ishii, 2004

Zdaniem Jaspera Sharpa, badacza zjawiska, to jedna z największych – i najbardziej przegiętych – produkcji pinku eiga, jakie powstały po 2000 roku. Film oparto na prozie Oniroku Dany, japońskiego speca od literatury BDSM, ale europejskim widzom skojarzy się przede wszystkim z „Oczami szeroko zamkniętymi” Stanleya Kubricka. Aby spłacić długi, pewien biznesmen wydaje tutaj swoją żonę tajemniczemu stowarzyszeniu, które organizuje seksualne igrzyska; igrzyska, czyli znów spektakl poniżania kobiet, tym razem zainscenizowany w naprawdę epicki sposób. Mamy tu wodzireja w stroju Czarodziejki z Księżyca, sznury, biusty smagane pejczami, biusty gniecione niedźwiedzimi łapami członków yakuzy, ukrzyżowanie ze sztucznym deszczem w tle, złoty deszcz, karły w maskach z fiutami w miejscach nosów, jeszcze więcej sznurów, wygenerowane przez komputer węże i czołgających się po ziemi napalonych starców. Słowem, ubaw po pachwiny, ale w którymś momencie śmiech więźnie w gardle i pojawia się pytanie: czy kogoś to naprawdę kręci?

Zobacz też:

Testujemy viagrę dla kobiet
Z pamiętnika napiętego grafika
Jak pedofil zniszczył życie Amandy Todd