Kolejny reprezentant Top Dawg wychodzi z cienia Kendricka Lamara, kolejna kariera wspaniale się rozkręca. W pierwszej kolejności podziękujemy chłopakom z OutKast, bo dopiero po usłyszeniu “ATLiens” nastolatek z Chattanoogi w Tennessee porzucił plany przywdziania sutanny i chwycił za mikrofon.
Prestiż środowiskowy przyszedł szybko – niby wielu młodych raperów wrzuca swoje pierwsze dokonania na Soundclouda, ale nieliczni robią to do bitów MF Dooma czy Flying Lotusa.
Videos by VICE
Następnie rozgłos poza wąskim kręgiem wzajemnej adoracji zapewniło Rashadowi entuzjastycznie przyjęte “Cilvia Demo”, nagranie wsparte produkcyjnie i lirycznie przez wiele znamienitości, blisko godzinne, choć z nie do końca jasnych przyczyn uznane za epkę. Przez ostatnie dwa lata, jakie upłynęły od premiery tamtego krążka, artysta wypuszczał luźne single (“Nelly”, “Smile”) i otwierał koncerty Schoolboya Q, lecz głównie zmagał się z depresją, uzależnieniem od alkoholu i xanaxu. “The Sun’s Tirade” jest właśnie relacją z okresu upadku.
Większość raperów ma na koncie kawałki o dragach i alko, niektórzy biorą nawet nazwy zespołów czy wytwórni od używek. To część hiphopowego etosu, nie ma co drzeć szat, przeważnie zresztą peanom na cześć Mary Jane lub Ballantinesa towarzyszy negacja twardych narkotyków. Mało który emce wychodzi jednak poza ogólniki i anegdoty – to be, tamto cacy, a kto nie pije, ten z policji.
Tym bardziej niezwykły zdaje się więc przypadek Rashada, który własnym słabościom poświęca nie jedną czy dwie piosenki, ale całą płytę. Nawija o nałogach i ich konsekwencjach, jak niepłacone alimenty (“4r Da Squaw”) czy brak wzorców rodzicielskich (“Dressed Like Rappers” z wersami “Little boys dressed like rappers, can that road make them daddies?”). Trzeba mieć jaja, by zdecydować się na tak intymną spowiedź w branży, która przy całym swoim napinaniu muskułów wygląda na ostatnie miejsce na Ziemi dla samobiczujących się introwertyków à la Father John Misty.
Najlepsze jest przy tym to, że Rashad nie uderza ani w płaczliwy ton, ani w kaznodziejski. Swoją historię sprzedaje bardzo “filmowo”, tyleż fabułą, co emocją. Teksty z kolejnych kawałków, jak “AA” (“Nigga burnt out, can’t even catch fire no more”), “Rope // rosegold” (“When I’m sober, I might testify that this world has fallen out of place”), “Wat’s Wrong” z Kendrickiem (“You got two xannies, just don’t forget me, love me for the moment, hug me like a sibling”), przywołują gotowe obrazy; podświadomość wyświetla nieistniejący remake “Zostawić Las Vegas” z młodym Afroamerykaninem w miejsce Nicolasa Cage’a.
Kiedy w refrenie “Stuck in the Mud”, gdzie dodatkowo bezbłędnie wspiera go SZA, gospodarz nuci “Pop a xanny, make your problems go away”, jego głos idealnie koresponduje z tytułem kawałka. Przytłumiony, zamulony w najlepszym znaczeniu słowa – jak blues z delty, jak bagienny klimat Południa.
Skądinąd album ma leniwy southernowy vibe, co bynajmniej nie przeszkadza autorowi sięgać również po inspiracje ze wschodniego i zachodniego wybrzeża. Kto powiedział, że saksofonowy jazz-rap nie może koegzystować z twardym boom bapem? Tak rodzi się progres, tak pękają bariery. Za sprawą artystów takich jak Anderson .Paak z jego neosoulowym boom baptismem czy Rashad, który bezsprzecznie pasuje do ekipy TDE, ale który z równym powodzeniem mógłby się odnaleźć w szeregach The Dungeon Family. Przy czym ten eklektyzm jest jednak rozważnie kontrolowany – nic nie zgrzyta, wszystko płynie, zazębia się, mimo że 17 utworów podpisało 21 (!) producentów.
Dużo kolorytu wnoszą też goście – wspomniani już SZA i Lamar, ale także niedoceniany Jay Rock w rewelacyjnym “Tity and Dolla” z zapętlonym gwizdaniem w tle, Syd z The Internet w laidbackowym love songu “Silkk da Shocka” i inni.
I nawet jeśli sam Rashad nie daje wiary, że jego twórczość trafi w główny target współczesnego hip-hopu (“How you tell the truth to a crowd of white people?”, pyta retorycznie w oldschoolowym “Bday” na samplu z Heltah Skeltah), warto zagłębić się w świat tego zdolnego wrażliwca i przynajmniej spróbować go zrozumieć.